Выбрать главу

— Jak? — Sijniko nagle stracił wątek, pytanie zaskoczyło go. Odwrócił się do sponsora z Resortu Propagandy, stojącego obok niego. Tamten wolno pochylił głowę, udekorowaną małymi czarnymi okularkami, i odkaszlnął.

— Połowę dochodów, uzyskiwanych przy eksporcie z Ziemi niektórych pożytecznych kopalin, inwestujemy w rozwój planety…

— W jaki sposób? — zapytał nagle palliot.

— Przekażemy dokumentację — powiedział Sijniko. — Istnieje cały szereg programów, takich „Czyste powietrze”. „Źródło”, „Ocean”. Wielu naszych uczonych owocnie trudzi się, pomagając naszym młodszym braciom w rozumie.

— A to jest typowe miasto? — zapytał wysoki człowiek.

— Właśnie!

— I ludzie nigdy nie widzieli żadnego z was?

— Staramy się nie pokazywać im na oczy. Oni nie są jeszcze gotowi do kontaktów międzyplanetarnych — powiedział Sijniko.

Krótkim ruchem grubego łapska Sijniko skierował uwagę inspektorów na ekrany i lunety.

— Możecie sami przekonać się na podstawie pewnych charakterystycznych szczegółów powszedniego życia Ziemian, że dopiero niedawno przeszli do epoki pary i zbudowali pierwsze koleje żelazne.

Inspektorzy skierowali spojrzenia na ekrany.

— Jak daleko sięga ta kolej? — zapytał owadopodobny inspektor w długim płaszczu.

— Łączy to miasteczko z innym, podobnym do niego — wyjaśnił Sijniko. — Wszak dużych miast nie Ziemi praktycznie nie ma. Stały się ofiarami wojen i nie były odtworzone. Myślę, że z czasem pojawią się nowe. Chociaż my, z punktu widzenia ochrony przyrody, niezauważalnie dla Ziemian i nienatrętnie propagujemy ideę preferencji małych osiedli.

— Proszę o przedstawienie dokumentacji o sposobie propagowania tej idei — powiedział palliot.

Sijniko przejechał paluchami po grzebieniu, co było wyrazem niezadowolenia.

— Oczywiście — powiedział. — A teraz możemy kontynuować naszą nienatrętną wycieczkę po mieście. Macie prawo zajrzeć do każdego domu.

Najbliższy do mnie ekran pokazywał wnętrze delikatesów, w dniu dzisiejszym dosłownie zawalone różnymi gatunkami kiełbasy i serów. Ludzie wchodzili do sklepu, a ekran pokazywał jak się uśmiechają ekspedientki, odcinając kawałki atrap i pakując je w papier.

— Czy u nich istnieje system monetarny? — zapytał wysoki człowiek.

— Tak i był o wiele bardziej rozpowszechniony w okresie krwawych wojen. Wtedy istniały również duże banki. Teraz wszystko jest o wiele prostsze i pożyteczniejsze dla życia Ziemian.

Ciekawe, pomyślałem, nie wydaje się inspektorom dziwne, że sklepy, punkty usługowe i nawet domy są podobne do akwariów, że tak usłużnie spoglądają na Wieżę szklanymi ścianami. Ale, być może, inspektorzy przypisali tę ciekawostkę do listy dziwactw Ziemian i nie dziwiło ich to.

Ekran pokazywał centralny plac.

Pomost był gotów. Podskoczyłem tak mocno, że uderzyłem głową o niski sufit pomieszczenia. To była szubienica.

Dokoła pomostu zebrał się już liczny tłum ubranych według przestarzałej mody obywateli. Na pomost wyszedł mężczyzna w czerni, który rozwinął zwój papieru i zaczął coś z niego czytać.

— Co tam się dzieje? — zapytał chudy inspektor.

— Nie wiem — odpowiedział Sijniko. — Jesteśmy dopiero w trakcie poznawania ich życia. Ziemianie czasami zadziwiają nas.

Nie śpieszył się, żeby przesuwać ekrany i lunety na inny widok. Nabrałem przekonania, że sam jest ciekaw, co się dzieje na placu.

— Nie, nie wiem — powtórzył. Pozostali sponsorzy tym bardziej nie wiedzieli co się tam dzieje. Myślę, że widzieli miasto po raz drugi czy trzeci w życiu i zupełnie ich przy tym nie bawiły karnawałowe pomysły Sijniko.

Na pomost wszedł brodacz w czerwonej koszuli z podwiniętymi rękawami. Spróbował czy mocno trzyma się sznur.

— Dzisiaj odbywa się karnawał — powiedział Sijniko. — Ale to nie wygląda na karnawał.

Inspektorzy, chyba podobnie jak ja, odczuli dramatyzm i ukryte napięcie sceny. Stali nieruchomo i czekali co się będzie działo dalej.

Na plac wyjechała czarna kryta karoca, zaprzężona w parę koni. Karoca zatrzymała się przy pomoście zasłaniając go przed nami, i, dopiero gdy po minucie odjechała, zobaczyliśmy, że na pomoście stoi nasz woźnica Gustaw, który zaginął poprzedniej nocy.

— Ojej! — pisnęła Irka.

Ścisnąłem jej rękę.

Gustaw miał ręce związane za plecami. Człowiek w czerwonej koszuli poprowadził go do szubienicy. Pętla lekko kołysała się na wietrze nad jego głową.

— Czy oni aby nie zamierzają go zabić? — zapytał palliot.

— Zupełnie możliwe — powiedział sponsor Sijniko. — Myślę, że ma pan absolutną rację. W ten okrutny sposób ludzie karzą swych przestępców.

— Co on zrobił? — zapytał wysoki chudy człowiek.

— Tego nigdy się nie dowiemy — westchnął Sijniko. — Nie mamy łączności z miastem.

Widziałem, jak kat kazał Gustawowi stanąć na ławce.

— Co mamy robić, co robić? — szeptała gorączkowo Irka.

— Milcz — powiedział pełzacz. — Nie możemy teraz narazić całej operacji.

— Czy to nie wszystko jedno? — zapytałem. — Teraz czy za pięć minut? Jedyna różnica to ta, że Gustaw będzie absolutnie martwy.

Po tych słowach wyskoczyłem na zalaną słońcem platformę.

Wszyscy usłyszeli jak wybiegam z budki. Wszyscy odwrócili się i odskoczyli ode mnie.

Jeden ze sponsorów wyszarpnął pistolet, ale, na swoje szczęście, zobaczyłem te ruch wcześniej niż on zdążył wystrzelić i odskoczyłem w bok.

— Stać! — krzyknąłem w języku sponsorów. — Zatrzymać! To oszustw!

— Ach ty przestępco! — Sijniko również próbował wydobyć pistolet.

Nie wiem, czy udałoby mi się powiedzieć jeszcze choć jedno słowo, ale nagle z tyłu usłyszałem gwałtowny głos pełzacza, krzyczącego w nieznanym mi języku.

Pełzacz stał na tylnych łapach, podobny do atakującej kobry.

— Nie ważcie się strzelać! — krzyknął w odpowiedzi na jego krzyk wysoki człowiek. Jak zrozumiałem posiadał on pewien dar oddziaływania na inne istoty żywe — w tym samym momencie poczułem się sparaliżowany. Nie mogłem poruszyć ani ręką, ani nogą. Usłyszałem ciężkie uderzenie metalu — pistolet wypadł z ręki Sijniko.

Następnie atak paraliżu skończył się.

— Kim jesteś? — zapytał wysoki inspektor.

— Najpierw proszę powstrzymać kaźń! — krzyknąłem.

— To niemożliwe — powiedział Sijniko. Patrzył prosto na mnie swoimi czarnymi okularami i marzył o tym, żeby mnie zabić. Ale nie śmiał.

— To możliwe! — Zwróciłem się do inspektorów: — To miasto to fikcja. To miasto to dekoracja wymyślona przez sponsorów. Wszystko, co tam się odbywa, wymyślono, wyreżyserowano i przetestowano. Ale odgrywają dla was te rozczulające scenki ludzie, którzy służą sponsorom. Oni mają łączność z miastem. Mogą wydać rozkaz, posłuchają ich.

— Czy to preawdca? — Palliot wolno owdrwócił się do grupy sponsorów.

— To kłamstwo! To wymysł szaleńca! — powiedział nieznajomy sponsor.

— Ale zróbcie coś! — wrzeszczałem. — Przecież oni chcą powiesić Gistawa tylko za to, że pomógł nam przedstać się tutaj.

— Wstrzymać zabójstwo — rzekł chucdy inspektor w długim płaszczu. — Inspekcje jest z was niezadowolona.

— Wierzycie awanturnikom, mieszkańcom chorej. zacofanej planety. Stawiacie ich słowo ponad słowa członków Galaktcznej Wspżlnoty. To przekracza nasze pojęcie i jest obaźliwe. I niech sprawa zostanie rozpatrzona w Sądzie Galaktycznym! — rzucił gniewnie jeden ze sponsorskich szych.