Выбрать главу

— Rozumiecie więc, że ci ludzie łżą?

— Nie — powiedział inspektor z twarzą mrówki — tego nie rozumiemy, poniewaś mieliście możliwość przez tę godzinę wywieźć stąd wszystkich mieszkańców.

— No to szukjajcie! — krzyknął Sijniko.

— Nie — powiedział wysoki człowiek. — Nie będziemy szukali. Dlatego, że w ten sposób życie tych nieszczęsnych istot będzie naprawdę zagrożone. Myślę, że jeszcze nie zdłążyliście ich pozabijać i ukrywanie w lesie. Natomaist jeśi zaczniemy ich szukać zabijecie ich.

— No to co będziemy robić? — zapytał Sijniko.

— Lecimy z powrotem do waszej centralnej bazy.

— A kłamcy? — zapytał Sijniko.

— Kłamców zostawicie tutaj — polecił palliot.

— Nie, powinni być ukarani.

— Traktujemy wątpliwoćci na korzyść słabszego — rzekł wysoki inspektor. — I prosimy dać im szansę.

— Ależ oni są niebezpieczni dla otoczenia!

— Tym nie mnie… Zaraz startujemy. Odlecimy wszyscy. Prócz tych ludzi.

Byłem tak przygnębiony katastrofalynm ko:cem naszej misji, że nawet nie zauważyłem, jak wystartował helikopter.

Usiadłem na trawie, zrezygnowany i rozgoryczony.

— Uciekajmy! — krzyknął Sienieczka.

— Dokąd?

— Oczywiście, że uciekajmy — powiedziała Irka. — Przecież Sijniko zawiadomi o nas milicję, tych, ktśrzy uprowadzili ze stadniny wszystkich ludzi. Dogonią nas i zabiją, żadni inspektorzy nam nie pomogą…

Pobiegliśmy.

Biegliśmy, oczywiście, w stronę wsi i bagien, gdzie mieszkał ojciec Mikołaj. Przez cały czas się oglądaliśmy oczekując pościgu, w wyniku czego omal nie wpadliśmy na zaginioną stadninę.

Zapędzono ich do gęstego osikowego zagajnika, w parowie. Siedzieli przytuleni do siebie; strzgli ich nie tylko milicjanci, ale i ludzie w białch fartuchach — wychowawcy, uczeni i kucharze. Tak starali, tak się bali, że w lesie malcy mogą się rozbiec, że nawet nas nie zauważyli, chociaż podeszliśmy do nich na pięćdzieisąt metrów.

— Szkoda, że teraz nie możemy zawołać inspektorów — powiedziałem.

— Nawet nie marz — odlecieli — powiedziała Irka.

— Tim — poprosił Sienieczka — bardzo cię kocham. Proszę cię — uwonijmy ich. Widzisz tam Leonorę? No zobacz, Timeczku!

— Cicho — powiedziała Irka. — Czy tobie się wydaje, że ich nie uwolnimy?

— Kiedy?

— To zależy od nas wszystkich, również od ciebie — wtrącił się milczący do tej pory pełzacz.

Odeszliśmy od parowu, której drżeli ze strachu i chłodu pupilki. Czas było iść dalej, do ojca Mikołaja, ale zwlekaliśmy. Zupełnie jakbyśmy nie mogli zdecydować się iść dalej czy postąpić jak szaleńcy i zaatakować ochronę.

Ale los zdecydował inaczej. Niespodziewanie milicjanci i laboranci zaczęli się krzątać — otrzymali sygnał. Zaczęli poganiać dzieciaki i pognali je, ganiając dokoła niczym owczarki z powrotem do stadniny.

Szliśmy dalej w kierunku bagien.

Ledwo się wlokłem ze zmęczenia i smutku. Smutek zawładnął mną tak mocno, że kolana się pode mną uginały i zataczałem się.

Przebierałem w pamięci wydarzenia dzisiejszego dnia szukając gdzie popełniliśmy błąd. Gdzie postąpiliśmy niewłaściwie? Dlaczego nie potrafiliśmy przekonać inspektorów? Co teraz będzie? Przecież sponsorzy zemszczą się na nas i innych ludziach.

Pełzacz poruszał się z moją prędkością — podciągając ogon i wysoko wyginając grzbiet. Zaczął mówić, a ja drgnąłemn, ponieważ jego głos dobiegł do mnie niemal z ziemi.

— Wydaje ci się, mój przyjacielu — powiedział on — że wszystko na nic. Że niepotrzebnie pchaliśmy się na Wieżę i że bez sensu zginął Gustaw.

— Podsłuchałeś moje myśli.

— Nietrudno to było zrobić, bije od ciebie rozpacz na sto metrów — powiedziała Irka, która bez śladu zmęczenia szła na czele.

— Nic strasznego się nie stało — kontynuował pełzacz. — Inspektorzy wszystkiego wysłuchali i wyciągnęli wnoiski.

— Wnioski — odlecą do siebie i zostawią nas na pastwę losu!

— A co jeszcze mogli zrobić? — zapytała nie odwracając się Irka.

— Oni… oni powinni byli zostać i razem z nami szukać pupilków w stadninie — uparł się Sienieczka.

— Póki by szukali, uduszono by ich gazem — powiedział pełzacz. — Poprosiłem inspektorów, żeby nie robili nic.

— Ty?

— Poprosiłem ich, żeby odlecieli nie wy żadnych wniosków zostawiając sponsorów w niepewności. Uwolnienie Ziemi to sprawa wielu lat. Muszą to zrobić sami ludzie. Komu są potrzebni posłuszni niewolnicy sponsorów?

— My — niewolnicy?

— Tak — oświadczył pełzacz. — Ludzie są niewolnikami, i — co gorsza — w dużej części są niewolnikami z wyboru.

Chciałem się odgryźć, pokłócić, ale wyprzedziła mnie Irka:

— Jestem zadowolona z tego co się stało. Bałam się, że inspektorzy przejmą się tym kłamstwem.

— A wtedy co? — nie zrozumiałem.

— Wtedy? Najpierw statek inspektorów uległby katastrofie, wobec czego nie wróciliby do siebie.

— Kto by się odważył?

— Stawka jest bardzo wysoka… Natomiast teraz Federacja została uprzedzona. Sponsorzy zaś stracili zaufanie. Będą teraz o wiele ostrożniejsi.

— Myślisz, że Markiza poleci do nich?

— Oczywiście — powiedziała Irka. — Sponsorzy nie będą ryzykować.

— Zazdrościsz jej?

Irka szeroko otworzyła usta, żebym zobaczył czarną dziurę — wybite zęby.

— Podobam ci się? — zapytała ze złością.

— Czasami — odpowiedziałem.

Kiedy Irka wpadała w złość jej blizna, przecinająca brew i policzek, purpurowiała.

Odwróciła się i pognała do przeodu. Sienieczka biegł obok niej i opowiadał coś wesołego. Potem Irka roześmaiła się i wzięła go za rękę.

Po dwóch godzinach dotarliśmy do ziemianki ojca Mikołaja. Uciesdzył się i nakarmił nas zupł grzybową.

Zamierzaliśmy rano ruszyć dalej. Irka wiedziała dokąd.

Przed świetem obudziłem się. Dygotałem z zimna. Próbowałem owinąć się kocem, ale dreszcze nie mijały. A rano miałem gorączkę. Trzęsło mnie jak w febrze.

Opuściłem trzy czy cztery dni swojego życia. Pamiętam tylko jak przy mnie krzątali się i siedzieli ludzi, których znałem, ale których imiona nie pamiętałem. Przez cały czas odczuwałem mocne pragnienie. Wydawało mi się, że pojawili się milicjanci, żeby zabrać nas do stadniny i wszczepić nam skrzela. Ktoś strzelał z karabinyu maszynowego; potem powiedziano mi, że to było burza z piorunami.

Kiedy ocknąłem się to zobaczyłem Leonorę. Siedzuiała obok mnie zgięta we troje. Uznałem, że Leonora też mi się śni, ale gdy gorączka spadła, ojciec Mikołaj powiedział mi, że dziewczyna uciekła ze stadniny i opeikowała się mną. Irka powędrowała i zabrała ze sobą Sienieczkę. Nie mogła czekać dłużej. Zostawiła pełzacza, który zanł drogę do podziemi, pozostawionych przez stare zapomniane wojsko. Tam Irka miała na nas czekać.

Przeleżałem jeszcze tydzień. Potem zacząłem wstawać, wychodzić za potrzebą, rozmawiałem z pełzaczem. Wiedział dużo o tym, jak zbudowany jest Wszechświat, jakie go zamieszkują rasy i jak się komunikują między sobą.

Wkrótce okrzepłem na tyle, że siedziałem na słoneczku przefd ziemienaką z kubkiem ziołowej herbaty w ręku. Siedziałem rozebrany, żeby słoćńce swoimi promieniami mogło dotykać mojego ciała. Pełzacz wygrzebywał dżdżownice i zjadał je patrzeć na to nie było prtzyjemnie.

Pomyślałem, że od dawna jesteśma razem, ale nie zaprzyjaćniliśmy się tak jak zaprzyjaźniłem się z Irką. Może dlatego, że pełzacznie byłą człowiekiem, pochodził z innej planety i — wśród nas — też czuł się samotnie.