Czy to byłem ja? Ja — sprzed wielu wielu lat?
Z góry doleciał mnie cichy terkot. Po incydencie na Wieży milicja demonstrowała swoją czujność. Można było być pewnym, że nie zaniechają lotów aż do nocy. Co prawda, niełatwo im będzie nas odnaleźć, zwłaszcza kiedy występuję w postaci domowego pupilka — ani jednego metalowego przedmiotu na ciele. Czujniki nie wyróżnią mnie z otaczającej przyjaznej sponsorom przyrody.
Mimo to nie zamierzałem ryzykować — skoczyłem w krzaki i zaległem w nich.
Patrol odleciał. Siedziałem na trawie, objąwszy rękami kolana, patrzyłem na wąskie strzelnice mojego domu… Paradoksalne, ale te żaby są właściwie moją byłą rodziną — wychowywał mnie, karmiły, kąpały i leczyły gdy chorowałem… I pani Jajbłuszko mogła odczuwać coś na kształt uczuć macierzyńskich do mnie, chyba tak? Jak mało o nich wiemy! Po co wzięli nowego malca? Czy dom wydaje im się pusty bez obecności człowieka?
Trzeba wracać. Pełzacz będzie się niepokoił.
Popatrzyłem na sąsiedni dom. ten za żywopłotem. Mógłbym do końca świata przekonywać siebie, że przyszedłem tu popatrzeć na ściany rodzinnego domu, ale w rzeczywistości ciągnęło mnie do domu sąsiadów. Pierwsza w moim życiu emocjonalna eksplozja, która wyrwała mnie ze świata domowych pupilków, miała swoje źródło właśnie tu, w tym betonowym sześcianie, za gęstymi zaroślami burzanu. Tam też widać było światło w strzelnicach, płynęło uporządkowane życie.
… (KIR?) Uchyliły się drzwi, żółty prostokąt światła cisnął na ziemię czarny cień zgrabnej figury Inny. Stało się to tak nieoczekiwanie i nagle, że nie zdążyłem opanować się i odskoczyłem. Inna usłyszała mnie, zamarła w progu i zapytała:
— Jest tu kto?
Nie ruszałem się, nawet nie oddychałem. Bałem się, że wystraszy się, zatrzaśnie drzwi i schowa się za nimi.
Stała jednak chwilę, wsłuchiwała się i — widocznie — uznała, że hałasował jakiś ptak… Porzuciła oświetlony prostokąt drzwi i weszła na trawę. Teraz mogłem się jej przyjrzeć.
W półmroku jej ciało wydawało się mieć błękitny odcień, a włosy — kolor bzu. Kiedy popatrzyła w moją stronę jej oczy były dla mnie niczym czarne okna w rozgwieżdżonym niebie. Jej figura straciła w pewnym stopniu dziewczęcą gibkość i kanciastość, piersi stały się cięższe, biodra szersze, ale były to naturalne przemiany w stronę kobiecej doskonałości.
Inna szybko, jakby się obawiała, że w domu dostrzegą jej nieobecność, przebiegła trawnik, przeskoczyła przez płot i już ostrożniej, oglądając się za siebie jak złodziej, podbiegła do domu Jajbłuszków. Obok okna do salonu zatrzymała się i wczepiwszy długimi palcami w parapet, uniosła się na palcach, żeby lepiej widzieć, co się dzieje w salonie.
I wtedy wszystko zrozumiałem. Wszystko to było proste, choć niezwykłe i niedozwolone.
Maluch, który zajął moje miejsce w rodzinie Jajbłuszków jest synem Inny i Wika. Według przepisów noworodka odbiera się matce, gdy tylko przestanie go karmić. Jeśli z punktu widzenia rasy zadowala selekcjonerów, wysyła się go do sekcji przydziałowej. A dalej — jak pokieruje los. Może się poszczęści i dostanie się do jakiegoś domu, jako pupilek. W tym przypadku… najprawdopodobniej, kiedy się urodził, zrozpaczona moim zniknięciem pani Jajbłuszko zdecydowała się wziąć to dziecko do siebie. Ktoś dostał prezent, ktoś został przekonany i doszło do dziwnego złamania przepisów — matka i syn znajdują się w jednym mieście, i — co najważniejsze — matka wie, gdzie mieszka jej syn.
Nie sądzę, by pozwalali jej kontaktować się z maluchem, pewnie izolacja była jednym z warunków… Zresztą, to mogę sprawdzić.
— Inna — powiedziałem cicho.
Odskoczyła od okna, jak ukąszona przez węża. Przywarła plecami do głuche betonowej ściany i patrzyła przerażona jak zbliżam się do niej.
Wyciągnąłem przed siebie rękę, otwartą dłonią ku górze.
— Nie bój się — powiedziałem. — To ja, Tim. Pamiętasz mnie? Mieszkałem tutaj.
— Tiiim? — powiedziała przeciągając głoskę. — Przecież nie żyjesz.
— Jestem kilka razy nieżywy, ale żyję — powiedziałem uśmiechając się.
— To nie ty! Nie zbliżaj się do mnie!
— Mieszkałem tutaj, siedzieliśmy raz w tych krzakach i rozmawialiśmy, powiedziałaś mi, że znałaś swoją matkę, a ja ci nie uwierzyłem. a potem zamierzali mnie zaprowadzę do weterynarza, a do ciebie przyprowadzono Wika…
— Tiiim!
— Chodźmy gdzieś dalej. Mam mało czasu. Mogą mnie wytropić.
Posłusznie poszła za mną w kierunku ciemnego masywu krzaków, ale zatrzymała się nie wchodząc w ich cień. bała się. Nie do końca wierzył, że ja — to ja.
— A gdzie teraz jesteś? — zapytała. — Kim są twoi sponsorzy? Czy może jesteś włóczęgą?
W jej głosie rozbrzmiała normalna u pupilków pogarda.
— Chcę, żeby nie było już nigdy żadnych sponsorów.
— Jak to — nie było?
— Żeby odlecieli. Albo zginęli.
— A my? — Cofnęła się o krok ode mnie.
— A my będziemy żyć.
— A kto nas będzie karmił? Kto będzie wyprowadzał na spacer?
Już przywykłem do takich szczerych pytań. Czego można wymagać od ludzi, którzy nie wiedzą o niczym prócz jedzenia, spaceru i pańskiego kija lub marchewki?
— Brzydko pachniesz — oświadczyła Inna. — Jakbyś się nie mył.
— Rzeczywiście — nie myłem się od tygodnia — przyznałem. Sprawiało mi przyjemność droczenie się z nią, taką małą, słabą, pachnącą domową pupilką. — A jak się czuje twój żabczak?
— Kto?
— Twój pan, ten żabczak, któremu wrąbała pani Jajbłuszko.
— Tim. nie wolno tak mówić o sponsorach.
Powiedziała to tonem doświadczonej leciwej babuni.
— Dobrze — zgodziłem się. — Zajmę się tobą. Obowiązkowo wrócę, żeby poważnie z tobą porozmawiać. Szkoda mi zostawiać cię w zwierzęcym stanie.
— Jestem w szczęśliwym stanie! — odpowiedziała pośpiesznie.
Była strasznie podenerwowana i marzyła tylko o jednym — żebym jak najszybciej odszedł, zniknął z oczu, żeby mogła wykreślić mnie z pamięci.
— To twoje dziecko? — Wskazałem okna domu Jajbłuszków.
— Milcz! — Podskoczyła i zamknęła mi usta dłonią. Gwałtowny ruch spowodował, że jej bujne włosy w kolorze brązu rozsypały się po ramionach. Była bajecznie piękna! Dla takich kobiet popełnia się szaleństwa, z ich powodu upadają królestwa… Tyle że Inna nie wiedziała o swojej potędze.
— A kto jest ojcem? — zapytałem. Przez zasłonę jej palców pytanie zabrzmiało niewyraźnie. Moje palce natknęły się na ścianę palców i pocałowały je. Inna szybko odsunęła dłoń.
— Nie wolno ci tak mówić! Jeśli ktoś usłyszy — mnie też stąd wywiozą! Milcz, milcz, milcz!
— Pewnie Wik — nie ustawałem.
— Chorował cały tydzień, po tym jak tak bestialsko go pobiłeś.
— A potem wyzdrowiał. I znowu go przyprowadzono do ciebie.
— Potem wyzdrowiał. I przyprowadzono go…
— A gdzie jest teraz?
— Nie wiem. Jego sponsorzy przeprowadzili się do innej bazy. Nie powiesz nikomu, Tim? Co wieczór chodzę popatrzeć na chłopczyka. Widziałeś go?
Rozkoszowałem się jej widokiem, a ono nie zauważała mojego spojrzenia.
— A pani Jajbłuszko jest bardzo dobra, nie bije go wcale. Bo ja to najpierw płakałam, ale powiedzieli mi, że go nie wywiozą.