– Jak tam w pracy, chłopcy? – zagadnęła ciocia przy kolacji.
Mateusz kiwnął głową i gdy po paru sekundach kobieta doszła do wniosku, że nic więcej od niego nie wyciągnie, spojrzała na męża.
– Było trochę roboty – odparł. – Dobrze mieć dodatkową parę rąk do pracy. Słowo daję, nie miałem pojęcia, że Mateusz jest taki dobry przy drewnie. Gdybym wcześniej to wiedział, już dawno temu bym go tu ściągnął. Tylko jak następnym razem wpadniesz na jakiegoś klienta, postaraj się być milszy – zwrócił się do bratanka. – Wiesz, tutejsi ludzie nie bardzo lubią być traktowani przedmiotowo…
– Krzysiek, daj mu czas! – oburzyła się ciocia. – Nikogo jeszcze tu nie zna, trudno traktować jak znajomych ludzi, których spotyka się po raz pierwszy w życiu.
Mateusz wymienił porozumiewawcze spojrzenie z kuzynem Aleksem. Ale ten tylko wzruszył ramionami, robiąc przepraszającą minę zdającą się mówić: „to nie moja wina, oni tacy już są”.
Chłopak zajął się kolacją, pozwalając, by dyskusja wujostwa dotycząca głównie jego i jego stosunków towarzyskich przelatywała gdzieś obok.
– Powinieneś gdzieś wyjść, poznać ludzi w twoim wieku – zakończyła ciocia, patrząc wyczekująco na Mateusza. – Tylko pracujesz w stolarni albo przesiadujesz nad garażem.
– Tam mieszkam – przypomniał jej.
– No tak, ale jesteś młody, nie możesz zamykać się na cały świat.
Mateusz przeżuł ostatni kęs, spojrzał najpierw na wujka, potem na ciocię. I tak musiał im powiedzieć. W tym przeklętym miasteczku prędzej czy później by się dowiedzieli.
– Jutro nie będzie mnie na obiedzie, bo wychodzę – oznajmił.
Miał nadzieję, że tym zdaniem utnie całą dyskusję, ale był w błędzie.
– Naprawdę? – ucieszyła się ciocia. – Z kim? Gdzie? Co będziecie robić?
– Z taką dziewczyną. Magdą jakąś tam. Była u nas dziś po szafkę.
Atmosfera przy stole nagle się zwarzyła.
– Wychodzisz gdzieś z dziewczyną Wojnów? – zapytał wujek.
Chłopak wzruszył ramionami.
– Może to nie jest najlepszy pomysł? – odezwała się ciocia.
– Dlaczego?
– To jest… ekhem… porządna rodzina, ale wiesz… – zaczął wujek.
– Nie, nie wiem.
Wujostwo wymieniło spojrzenia, jakby szukając jakiejkolwiek wymówki, ale nic nie przychodziło im do głów.
– Jesteś pewien, że chcesz iść akurat z nią? – upewniła się ciocia.
Skinął głową, na co kobieta głośno westchnęła.
– Tylko uważaj na siebie – poprosiła.
Mateusz pomógł posprzątać po kolacji, a potem wrócił do swojego pokoju i rzucił się na łóżko. Spojrzał na sufit i zmarszczył brwi. Spotkał Magdę dopiero dwukrotnie, ale wcale nie sprawiała wrażenia, że należy do typu dziewczyn, przy których trzeba „uważać na siebie”.
¢
– Dzięki za podwózkę.
– Nie ma sprawy, powodzenia. – Uśmiechnął się kierowca.
Nadia zatrzasnęła drzwi samochodu i stała przez chwilę nieruchomo, patrząc jak auto znika za zakrętem. Założyła plecak na ramię i raźno ruszyła przed siebie. Kierowca wysadził ją na obrzeżach Brzeźnicy, ale to dobrze, bo wcale nie zmierzała do centrum. Wolała stare, opuszczone i zaniedbane dzielnice.
Mijała ludzi wracających z pracy, bądź spieszących na drugą zmianę. Młodą kobietę pchającą wózek, grupkę chłopców z plecakami większymi od nich, dwoje staruszków odpoczywających na ławce. Z przyzwyczajenia uważnie przyglądała się każdemu. Uśmiechała się do ludzi i patrzyła im prosto w oczy. A kto tylko odwzajemnił jej spojrzenie, szybko odwracał wzrok, nie mogąc znieść pustki w jej oczach.
Po drodze zatrzymała się przy kiosku, kupiła lokalną gazetę i usiadła na ławce w parku, przeglądając ją. Wkrótce znalazła to, czego szukała. „Brakuje pieniędzy na wyburzenie?” – głosił nagłówek jednego z artykułów. Czytając go, Nadia dowiedziała się, że niedaleko ogródków działkowych znajduje się stary blok nadający się tylko do rozbiórki. Miejscowi narzekali, że zamieszkują go „ćpuni i pijacy”, że strach obok niego przechodzić, a działkowcom nie podoba się widok starej ruiny.
Nadia uśmiechnęła się pod nosem. Wszędzie zdarzały się takie miejsca, których nie znosili porządni mieszkańcy, ale gdzie bezdomni mogli znaleźć dach nad głową w deszczową noc.
Pierwszego napotkanego przechodnia zapytała o drogę do ogródków działkowych i już po półgodzinie stanęła przed masywną, szarą bryłą poznaczoną okropnym graffiti. Czarne okna szczerzyły się resztkami powybijanych szyb, gdzieniegdzie powiewała brudna, porwana firanka. Drzwi nie było – wyglądało na to, że już dawno temu ktoś wyrwał je z zawiasów wraz z kawałkami elewacji. Nad wejściem ktoś z wyobraźnią napisał sprayem: „blok cuduw”.
Przestępując nad gruzem, Nadia weszła na klatkę schodową. Zajrzała do mieszkań na parterze, które – jak się spodziewała – były zasłane papierkami, potłuczonymi butelkami i cuchnęły moczem. Stara winda miała wyłamane drzwi, a jak się później okazało, stalowe liny, które niegdyś wciągały ją na górę, były zerwane. Dziewczyna weszła schodami na piętro, gdzie sytuacja wyglądała nieco lepiej, a w jednym z pokoi odnalazła zwinięte koce i karton z najróżniejszymi śmieciami – prawdopodobnie dobytkiem jakiegoś bezdomnego. Im wyżej szła, tym w coraz lepszym stanie były mieszkania. Na ostatnim, piątym piętrze znajdowało się jedno mieszkanie z drzwiami i, choć zamki były wyrwane, nadawało się idealnie na kilkudniową kryjówkę.
W środku nie było absolutnie nic cennego – gruz, potłuczone kafelki, kawałki drewna, ale to wcale nie przeszkadzało Nadii. Wiele razy mieszkała w gorszych warunkach i tak naprawdę niewiele potrzebowała do życia. Oczywiście mogłaby wynająć pokój w tanim hostelu – w końcu miała ukrytych trochę pieniędzy – ale po co? Tutaj nikt nie będzie patrzył na nią podejrzliwym wzrokiem, kiedy w środku nocy wyjdzie na miasto.
– Nada się – stwierdziła.
Ułożyła w kącie plecak i przykryła go śmieciami oraz gruzem, a potem ruszyła do centrum Brzeźnicy. Zrobiło się chłodniej – musiała zapiąć swoją sportową kurtkę pod samą szyję, upewniwszy się przedtem, że nikt nie zauważy noża przy pasku. Teoretycznie prawo nie zabraniało noszenia go, ale nie było co kusić losu.
Długie życie nauczyło ją, że zawsze powinna mieć przy sobie broń, chociażby w postaci krótkiego noża. Nigdy nie rozstawała się również z ciepłą kurtką i wygodnymi sportowymi butami. Inne rzeczy mogła ukraść, kupić, albo po prostu obejść się bez nich.
Skończyły się jej zapasy jedzenia, a poza tym musiała nieco dostosować swoje nowe lokum, najpierw więc wybrała się do sklepu metalowego, gdzie kupiła garść gwoździ, potem w nieco obskurnych delikatesach nabyła chleb, wodę i konserwę. A po chwili wahania do zakupów dorzuciła jeszcze tabliczkę czekolady. W końcu raz na jakiś czas można zaszaleć. Sprzedawczyni pozwoliła jej zabrać ze składowiska za sklepem kilka kartonów.
Zanim się ściemniło, Nadia znalazła na drugim piętrze „bloku cuduw” kawał dykty i za pomocą kamienia zasłoniła nim wybite okno, wyłożyła kawałek podłogi czystymi kartonami, a na nich rozłożyła śpiwór. Wewnętrzne drzwi wyjściowe wisiały tylko na jednym zawiasie, więc zdjęła je i oparła o ścianę. Z kolei zewnętrzne zastawiła na korytarzu resztkami starej komody z innego mieszkania, zostawiając przejście tylko dla osoby tak chudej, jak ona. W przedpokoju rozsypała potłuczone szkło, a na wysokości golenia rozpięła linkę hamulcową. Jeśli ktoś zechciałby ją niepokoić, to nie będzie miał zbyt łatwej przeprawy, a poza tym narobi przy tym tyle hałasu, że obudziłby nawet martwego.
Przy wątłym świetle świeczki zjadła kolację i umyła się za pomocą wilgotnych chusteczek. Później zawinęła się w śpiwór i z rękoma założonymi za głowę wpatrywała się w ciemny sufit. Przez okno zabite dyktą nie przedostawało się do pokoju żadne światło. Wszystkie latarnie w okolicy były potłuczone, a chudy sierp księżyca skrył się za gęstymi chmurami.
Pomimo zmęczenia, Nadia nie mogła usnąć. Coś ją męczyło.
Z rozdrażnionym westchnięciem podniosła się na łokciach i rozejrzała po pokoju. W ciemnościach widziała lepiej niż zwykli ludzie, lecz wciąż nie mogła odgadnąć, co było przyczyną irytacji. Dopiero po chwili jej wzrok spoczął na zamkniętych drzwiach od pokoju. No tak, dziewczyna, do której jeszcze całkiem niedawno należało to ciało, cierpiała na klaustrofobię. Nigdy nie spała w pomieszczeniu z zamkniętymi drzwiami.