Выбрать главу

– Tak, Władziu – odparł jeden przez sen.

Drugi spróbował wstać, ale jakkolwiek by się nie starał, nie był w stanie zapanować nad wszystkimi kończynami na raz i w rezultacie padł na miękką ziemię, opierając się plecami o pień drzewa.

– Zaraz – oświadczył.

Blank, dla kolegów Władziu, westchnął ciężko. Zastanawiał się, czy chce mu się pić bardziej, niż wstawać z wygodnego poszycia z suchych jesiennych liści. Tak po prawdzie to nie chciało mu się nic. Już wiele razy zastanawiał się, czy nie powinien stąd odejść. Wstyd to przyznać, ale stoczył się na samo dno. Albo jeszcze niżej. Kiedyś był ambitny, wysportowany, inteligentny i miał cel, który świecił przed nim oślepiająco jasno. A potem przyszli oni i wszystko popsuli. Zabili jego dowódcę, choć przecież mówiono, że był nieśmiertelny i wszystko, na co pracowali przez tak wiele lat, szlag trafił. Blankowi udało się uciec, ale jakie życie go czekało? W poniżeniu i zapomnieniu.

Długo błąkał się po świecie. Nie miał żadnego planu, a lata mijały. Nawet nie był pewien, jak dawno to wszystko się wydarzyło. A teraz znalazł się tutaj, gdzie alkohol był tani, choć podły w smaku i poniewierał człowiekiem mocniej niż cokolwiek innego. Leżał na suchych liściach w lasku na obrzeżach miasta. Było to dobre miejsce – dalekie od codziennego zgiełku, a zarazem wystarczająco bliskie do monopolowego otwartego całą dobę, w którym sprzedawczyni, gdy miała dobry humor, sprzedawała na zeszyt. Nikt tu nie zaglądał, bo wiadome było przecież, że gnieżdżą się tu sami pijacy i narkomani. Nawet właściciele psów i entuzjaści spacerów woleli omijać zagajnik szerokim łukiem.

Złociste słońce powoli skryło się za drzewami. Zrobiło się chłodno, ale nie zdążyło to jeszcze dotrzeć do świadomości Blanka, który miał dwa wyjścia – albo się zdrzemnie i obudzi za kilka godzin cały zmarznięty i pokryty rosą, albo wyjdzie z lasu, wyprosi u jakiegoś przechodnia dwa złote brakujące mu do wina i wróci do swoich kolegów, którzy przez czas potrzebny do opróżnienia butelki będą traktować go jak bohatera. Zawsze można też wrócić do domu, tej klitki śmierdzącej starymi ubraniami i zepsutym jedzeniem, ale to była najmniej kusząca opcja.

– Władziuuu – zaintonował odrobinę trzeźwiejszy kolega. – Idź po wino.

– Sam se idź – mruknął Władziu, rozważając dylemat życia.

– O cholera, chowaj… – wydukał towarzysz, niezdarnie przysypując liśćmi butelki. – Albo w sumie po co. I tak nic nam nie zrobi…

Blank powędrował za spojrzeniem kolegi i dostrzegł idącą w ich stronę wysoką, barczystą postać. Już z daleka dostrzegł charakterystyczny mundur strażnika miejskiego. Nie wystraszył się. Żeby wystawić mu mandat, strażnik najpierw musiałby znać jego dane, a przecież Blank nie nosił przy sobie dowodu. Nawet nie był pewien, czy takowy jeszcze w ogóle posiada. W najgorszym wypadku czekała go noc na wytrzeźwiałce, co wcale nie było taką złą perspektywą w chłodny, jesienny wieczór.

– Władziu? Naprawdę? – zapytał strażnik, stając nad pijakami.

Coś w jego głosie obudziło dawno zapomniany instynkt.

– Nie ma co. Stoczyłeś się, Blank.

Blank wytrzeźwiał w ciągu sekundy. Nikt na tym świecie nie znał jego prawdziwego nazwiska.

Stanął na wciąż lekko chwiejnych nogach i spojrzał w ciemne oczy strażnika tak stare jak świat. Blank jako jeden z niewielu wszędzie by je rozpoznał, w każdym ciele. Bił z nich spokój i pewność siebie kogoś, kto widział już wszystko.

W pierwszej chwili, gdy doszedł w nim do głosu stary pijak, ręka Blanka powędrowała do czoła, aby się przeżegnać. Na szczęście w porę się powstrzymał. Dowódca nie przepadał za tym gestem.

– Ty żyjesz – powiedział niezbyt odkrywczo.

– I z tego, co widzę, mam się o wiele lepiej niż ty – odparł strażnik, mierząc go wzrokiem.

– Panie. – Blank opadł na kolana.

W jego sercu zgroza mieszała się z radością. Z oczu popłynęły łzy szczęścia i strachu.

– Wstawaj. Klękanie to taki przestarzały zwyczaj. Musisz się ogarnąć. – Strażnik zerknął na dwóch pijaków na ziemi. – Czeka nas wiele pracy.

– Władziuuu, nie daj mu się! – zawołał za odchodzącymi jeden z żuli, a potem, uznając, że spełnił swój obowiązek dobrego kolegi, zasnął.

– Co teraz, panie? – zapytał Blank, z trudem nadążając za strażnikiem.

– Najpierw musisz znaleźć nowe ciało. – Mężczyzna zmierzył wzrokiem starego pijaka. – Starszy, elegancki pan. W kapeluszu i z laską, jakby wyjęty z poprzedniej epoki.

Blank gorliwie pokiwał głową. Choć Pierwszy zniknął z tego świata na wiele lat, czerpał wiedzę z obecnego ciała.

– A co potem?

– Potem znajdziemy pole krwi.

– Tak jest. Znam pewne takie miejsce – odparł Blank, a w jego sercu pojawiła się nadzieja. Już nic nie będzie takie, jak do tej pory.

 

Ponura, deszczowa jesień zamieniła się w mroźną i śnieżną zimę. Magda świętowała Boże Narodzenie oraz Nowy Rok wraz z liczną rodziną, a potem wracała do zimnego, pustego domu Feliksa. Martwiła się. Minęły już ponad trzy miesiące od momentu, kiedy wujek umarł, raniony przez upiora. Osiemdziesięcioletnia ciotka Jadwiga, która znała go najdłużej, mówiła, że jeszcze nigdy nie szukał nowego ciała przez tyle czasu.

A co, jeśli tym razem nie wróci? – zastanawiała się dziewczyna. Każdy wiedział, że przychodzi taki dzień, gdy żniwiarz umiera i nie wraca już do świata żywych, lecz nikt nie miał pojęcia, kiedy i dlaczego tak się dzieje.

Co wtedy miałaby ze sobą zrobić? Nikt nie rozumiał jej tak, jak Feliks, który był dla niej kimś w rodzaju drugiego ojca. To właśnie z nim spędzała długie godziny w dzieciństwie, gdy jej rodzice nabrali już pewności, że Magda widzi nawich. Gdy nie polował, opiekował się nią, uczył, opowiadał o niestworzonych dziwach, zabierał do lasu i na pola. Pokazał, które zioła mają moc odstraszania upiorów, które zabezpieczą dom, oraz te, które przyciągają pewne stwory. Pod jego czujnym okiem bawiła się w ogrodzie, opowiadając własne, wymyślone historyjki. Całymi godzinami leżała na podłodze w salonie jego ponurego domu i czytała książki o dawnych wierzeniach, poznając historię swoich przodków oraz okolicy, w której mieszkała.

Żałowała, że wcześniej wciąż denerwowała się, że był zbyt nadopiekuńczy i nie pozwalał jej się nawet zbliżyć do bardziej niebezpiecznych stworów. W pamięci co i rusz przywoływała ich ostatnie spotkanie, kiedy nawet nie życzyła mu powodzenia i mamrocząc pod nosem, trzasnęła drzwiczkami od samochodu.

Gdy wracała z księgarni do dużego, starego domu, czuła samotność napierającą na nią z każdej strony. Wieczorami dopadał ją strach, że już nigdy nie zobaczy osoby, która miała przy niej trwać do jej śmierci, być jedynym pewnym i stałym elementem w jej życiu. Usiłowała wtedy oglądać filmy na komputerze zamknięta w swojej sypialni, a dom trzeszczał i hałasował niczym żywa istota. Często, nawet w środku nocy, zabierała się za porządki, żeby tylko zająć czymś myśli. Wysprzątała strych będący istną skarbnicą starych śmieci, cennych przedmiotów oraz – przede wszystkim – kurzu. Pomalowała ściany w kuchni, namówiła tatę, żeby pomógł jej naprawić rozklekotane szafki, skatalogowała i uporządkowała całe mnóstwo książek znajdujących się w domu, a i tak wciąż znajdywała nowe. Z jednej ze skrytek w piwnicy wyjęła stary naszyjnik, który – tak jak pozostała biżuteria i stare monety – znalazł się w posiadaniu Feliksa na przestrzeni całego jego długiego życia. Spotkała się ze znajomym kolekcjonerem z Przyjaźni i wymieniła naszyjnik na gotówkę, za którą kupiła nową mikrofalówkę i mikser.

Czasem dopadały ją obawy, co powie wujek, gdy już wróci. Pewnie się wścieknie, że wydawała jego pieniądze na rzeczy, bez których potrafił się obyć przez wiele lat i panoszyła się w jego domu, ale przecież tak naprawdę ten dom nie należał do niego.

Za każdym razem, gdy Feliks umierał, znajdował nowe ciało. Dla ludzi z zewnątrz stawał się zupełnie nową osobą. Jeśli już miał jakiekolwiek dokumenty, to najczęściej podrobione. Najłatwiej było, aby na papierze dom należał do kogoś z rodziny. Obecnie jego właścicielką była dość wiekowa ciotka Jadwiga. Ale od kilku lat w jej testamencie stało, że po jej śmierci dom przejdzie na Magdę. To rozumiało się samo przez siebie. Dziewczyna była przecież najmłodszą pełnoletnią osobą w rodzinie Wojnów. Poza tym każdy widział, że między nią, a Feliksem nawiązała się szczególna nić porozumienia. Jeszcze nigdy nikt wśród jego bliskich nie był tak wyczulony na obecność nawich jak ona i choć sam wujek nigdy się do tego nie przyznawał, Magda doskonale wiedziała, że nie tylko ją kocha, ale też ma do niej pewną słabość, którą bez skrupułów wykorzystywała za każdym razem, kiedy zachodziła taka potrzeba.