Выбрать главу

— Obawiam się, że mogę wpaść tylko na chwilę — powiedziała. — Może w drodze powrotnej?

Wendel zmarszczył brwi.

— A kiedy by to było? Słyszałem, że wraca pani na górę wykonywać zadanie powierzone pani przez Boga i ludzi.

— Zostanę pewnie kilka tygodni. Tyle ile trzeba, żeby nadrobić zaległości.

Na podest wyszedł akolita z ozdobną drewnianą misą. Pokazał Wendelowi jej zawartość, a uszy Juliette wychwyciły dźwięk przesypujących się bonów. Chłopak był ubrany w brązowy płaszcz, a kiedy kłaniał się Wendelowi, zauważyła, że środek głowy ma wygolony. Już się odwracał, gdy Wendel chwycił akolitę za ramię.

— Okaż szacunek pani burmistrz.

— Dzień dobry, psze pani. — Akolita ukłonił się. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Ciemne oczy tkwiły nieruchomo pod gęstymi, ciemnymi brwiami; wargi miał pozbawione koloru. Coś mówiło Juliette, że młody mężczyzna spędza niewiele czasu poza kościołem.

— Nie musisz mi mówić „pani” — odparła uprzejmie. — Juliette. — Wyciągnęła ku niemu rękę.

— Remmy — powiedział chłopak. Spod płaszcza wyłoniła się dłoń. Juliette uścisnęła ją.

— Zajmij się ławkami — powiedział Wendel. — Czeka nas jeszcze jedno nabożeństwo.

Remmy pokłonił się im obojgu i poczłapał do świątyni. Juliette zrobiło się żal chłopaka, choć nie umiałaby wytłumaczyć dlaczego. Wendel spojrzał na schody, najwyraźniej nasłuchując zbliżających się kroków. Przytrzymał drzwi i gestem zaprosił Juliette do środka.

— Proszę — powiedział. — Niech pani napełni manierkę. Udzielę pani błogosławieństwa na dalszą podróż.

Juliette potrząsnęła manierką, w której zachlupała resztka wody.

— Dziękuję — odparła i podążyła za księdzem do środka.

Wendel poprowadził ja przez hol i dalej, do dolnej kaplicy, gdzie przed laty wzięła udział w kilku nabożeństwach. Remmy krzątał się wśród ławek i krzeseł, poprawiając poduszki i rozkładając ogłoszenia spisane odręcznie na wąskich paskach taniego papieru. Zauważyła, że jej się przygląda, nie przerywając pracy.

— Bogowie tęsknią za panią — zagaił ojciec Wendel, dając jej do zrozumienia, że wie, jak dawno tu była. Kaplica rozrosła się przez ten czas. W powietrzu unosił się odurzający i drogi zapach trocin, świeżo ciętego drewna z drzwi i innych wiekowych desek. Położyła rękę na ławce, która musiała kosztować fortunę.

— No cóż, bogowie wiedzą, gdzie mnie znaleźć — odpowiedziała, zabierając dłoń z mebla. Jednocześnie uśmiechnęła się, chcąc nadać wypowiedzi lekkiego tonu, lecz i tak po twarzy księdza przemknął cień rozczarowania.

— Czasem zastanawiam się, czy nie chowa się pani przed nimi ze wszystkich sił — powiedział ojciec Wendel i ruchem głowy wskazał na witraż za ołtarzem. Podświetlające go od tyłu jaskrawe światło rzucało na podłogę i sufit barwne rozbłyski. — Ze swojej ambony odczytuję pani obwieszczenia z okazji każdych narodzin i każdej śmierci. Dostrzegam w nich szacunek dla bóstw.

Juliette miała ochotę wyznać, że wcale nie pisała tych obwieszczeń. Robiono to za nią.

— A jednak widząc jak lekko traktuje pani boskie prawa, czasem zadaję sobie pytanie, czy w ogóle w wierzy pani w bogów.

— Wierzę w bogów — powiedziała Juliette, poirytowana jego oskarżycielskim tonem. — Wierzę w bogów, którzy stworzyli ten silos. I wszystkie pozostałe silosy…

Wendel skrzywił się.

— Bluźnierstwo — szepnął z szeroko otwartymi oczami, tak jakby jej słowa potrafiły zabijać. Rzucił ukradkowe spojrzenie na Remmy’ego, który ukłonił się i ruszył w kierunku holu.

— Owszem, bluźnierstwo — powiedziała Juliette. — Mimo to wierzę, że bogowie stworzyli wieże, które widzimy za wzgórzami i że obmyślili sposób, w jaki możemy się stąd wydostać. Ojcze, odkryliśmy w głębinach naszego silosu pewne narzędzie. Maszynę kopiącą, która może zabrać nas do nowym miejsc. Wiem, że ojciec tego nie pochwala, ale ja wierzę, że to bogowie ofiarowali nam owo narzędzie i zamierzam z niego skorzystać.

— Ten wasz kopacz to dzieło Szatana, skryte w diabelskich czeluściach — powiedział Wendel. Cała dotychczasowa uprzejmość uleciała z jego twarzy. Otarł czoło chustką. — Istoty, które opisujesz to nie bogowie, tylko demony.

Oto jego kazanie — zrozumiała Juliette. Choć nie uczestniczyła w nabożeństwie, nic jej nie ominęło. Ludzie przybywali, żeby słuchać takich rzeczy.

Zrobiła krok do przodu. Ze wściekłości zrobiło jej się gorąco.

— Może i wśród moich bogów są demony — zgodziła się, używając jego języka. — Bogowie, w których wierzę… bogowie, których czczę to kobiety i mężczyźni, którzy zbudowali to miejsce i jemu podobne. Stworzyli silos, żeby nas chronić przed światem, który sami zniszczyli. Byli zarówno bogami jak i demonami. Ale zostawili nam możliwość odkupienia. Chcieli, żebyśmy byli wolni, ojcze, i zapewnili nam ku temu środki. — Wskazała na własną skroń. — Dali mi wiedzę, która to umożliwi. I zostali nam kopacz. Naprawdę, w korzystaniu z niego nie ma nic bluźnierczego. A ja widziałam inne silosy, w które wy wciąż uparcie wątpicie. Byłam tam.

Wendel cofnął się o krok. Potarł dyndający mu się na szyi krzyżyk, a Juliette pochwyciła spojrzenie Remmy’ego. Chłopak zaglądał do środka zza skrzydła drzwi, a jego ciemne brwi pokrywały mu oczy głębokim cieniem.

— Powinniśmy korzystać ze wszystkich narzędzi, jakie dali nam bogowie — powiedziała Juliette — z wyjątkiem tego, z którego ojciec korzysta: zdolności napełniania ludzi strachem.

— Ja? — Ojciec Wendel przyłożył jedną dłoń do piersi, a drugą wycelował w Juliette. — To ty szerzysz strach. — Omiótł gestem ławki oraz poustawiane na tyłach kaplicy skrzynie i wiadra. — Wierni zbierają się tu trzy razy dziennie, załamując ręce nad twoją diabelską robotą. Dzieci nie śpią po nocach ze strachu, że zabijesz nas wszystkich.

Juliette otworzyła usta, ale słowa nie nadeszły. Wspomniała spojrzenia, jakimi obrzucano ją na klatce schodowej, widok matek przyciągających bliżej swoje dzieci, znajomych, którzy już nie mówili jej dzień dobry.

— Mogłabym ojcu pokazać książki — powiedziała cicho, myśląc o pólkach uginających się pod ciężarem Dziedzictwa. — Mogłabym je pokazać, żebyście sami się przekonali.

— Istnieje tylko jedna księga, którą warto znać — odparł Wendel. Strzelił oczami w kierunku opasłego, bogato zdobionego tomu z pozłacanymi stronami, który spoczywał na podwyższeniu obok mównicy, zabezpieczony klatką z giętej stali. Juliette pamiętała lekcje płynące z tej książki. Widziała jej stronice z tajemniczymi zdaniami wyglądającymi spomiędzy pasków cenzorskiej czerni. Jej uwadze nie uszedł też sposób, w jaki podwyższenie przyspawano do stalowej podłogi i bynajmniej nie była to robota eksperta. Tłuste fałdy paranoidalnych spawów. Ci sami bogowie, którzy mieli czuwać nad ludźmi nie potrafiliby upilnować jednej książki.

— Powinnam już iść, żeby nie przeszkadzać w przygotowaniach do nabożeństwa — powiedziała, czując skruchę za swój wybuch.

Wendel rozplótł skrzyżowane na piersi ręce. Zrozumiała, że oboje zapędzili się za daleko i oboje o tym wiedzieli. Miała nadzieję ukoić obawy, a tylko je pogorszyła.

— Szkoda, że pani burmistrz nie może zostać — odparł Wendel. — Niech pani przynajmniej napełni manierkę.

Sięgnęła za plecy i odpięła manierkę. Remmy wrócił do świątyni szeleszcząc ciężką, brązową szatą i pobłyskując wygolonym czubkiem głowy.