Выбрать главу

Jednak choć nie prezentowały się zbyt atrakcyjnie, blizny były bardzo wrażliwe na dotyk. Każda z nich była jak zakończenie nerwowe biegnące do jej własnych głębin. Kiedy Lukas przebiegał po nich palcami — niczym elektryk śledzący diagram przewodów — miała wrażenie, że po jej skórze przeskakują iskry. Leżeli w ciemności wtuleni w siebie, a on dotykał ją badawczo. Juliette poczuła, że jej skóra robi się cieplejsza. Zanosiło się na noc, w którą długo nie zasną. Jej zamiary i niebezpieczne plany rozwiewały się pod jego delikatnym dotykiem. Zapowiadała się noc powrotu do młodości, do czucia zamiast myślenia, do czasów, gdy wszystko było prostsze…

— Hm, dziwne — powiedział Lukas i znieruchomiał.

Juliette nie zapytała, co takiego — w nadziei, że zaraz zapomni. Była zbyt dumna, żeby prosić, by nie przestawał jej dotykać.

— Moja ulubiona blizna zniknęła — powiedział, gładząc punkt na jej ramieniu.

Juliette momentalnie zrobiło się gorąco. Znowu była w śluzie, otoczona nieznośnym żarem. Dotykać jej ran w milczeniu to jedno. Całkiem inną sprawą było nazywanie ich po imieniu. Zabrała rękę i obróciła się do niego plecami. Najwyraźniej czekała ich jednak przespana noc.

— Nie, pozwól mi zobaczyć — błagał.

— Robisz to, żeby mi dokuczyć — odburknęła Juliette.

Lukas delikatnie dotknął jej pleców.

— Nie, przysięgam, że nie. Proszę, mogę obejrzeć twoją rękę?

Juliette usiadła na łóżku, zakryła kołdrą kolana i skrzyżowała ręce na piersi.

— Nie lubię, kiedy o nich mówisz — powiedziała. — I nie powinieneś mieć ulubionej. — Skinęła na łazienkę, z której przez szparę sączyła się poświata. — Możesz zamknąć te drzwi albo zgasić światło?

— Jules, przysięgam, kocham cię taką, jaka jesteś. Nigdy nie widziałem cię inaczej.

Zrozumiała, że miał na myśli, że nigdy nie widział jej nago bez blizn, a nie że zawsze była dla niego piękna. Wyszła z łóżka, żeby zgasić światło w łazience, ciągnąc za sobą kołdrę i zostawiając Lukasa samego i nagiego.

— Była w zgięciu łokcia na prawej ręce — powiedział. — Trzy linie krzyżowały się i układały w gwiazdkę. Całowałem ją ze sto razy.

Juliette wyłączyła światło i teraz stała samotnie w ciemności. Wciąż czuła na sobie widok Lukasa. Czuła, że ludzie gapią się na jej blizny nawet wówczas, gdy zakrywało je ubranie. Zastanowiła się, co pomyślałby George, gdyby ją tak zobaczył — i w gardle poczuła twardą gulę.

Lukas zmaterializował się tuż przy niej w smolistej ciemności, otaczając ją ramieniem i całując delikatnie w bark.

— Wracaj do łóżka — poprosił. — Przepraszam. Możemy zostawić wyłączone światło.

Juliette zawahała się.

— Nie podoba mi się, że tak dobrze je znasz — powiedziała. — Nie chcę, żebyś mnie traktował jak jakiś atlas gwiazd.

— Wiem — odparł. — Nic na to nie poradzę. One są częścią ciebie. Takiej, jaką cię poznałem. Może poprosimy twojego tatę, żeby rzucił okiem…?

Odsunęła się od niego, ale tylko po to, by z powrotem zapalić światło. Przyjrzała się miejscu, o którym mówił — najpierw na prawej ręce, potem na lewej. Pomyślała, że musiał się pomylić.

— Jesteś pewien, że tu była? — zapytała, śledząc wzrokiem siateczkę blizn w poszukiwaniu pustej przestrzeni, skrawka czystego nieba.

Lukas wziął ją delikatnie za nadgarstek i łokieć, uniósł rękę do ust i pocałował.

— O, tutaj — powiedział. — Całowałem ją ze sto razy.

Juliette otarła łzę i roześmiała się nerwowo, dając upust kłębiącym się w jej piersi emocjom. Odnalazła szczególnie paskudne zgrubienie, które jak spaw przecinało jej przedramię i pokazała je Lukasowi. Nawet jeśli mu nie dowierzała, zdążyła mu już wybaczyć.

— Teraz zajmij się tą — powiedziała.

11

Silos 1

Zasilające drony baterie krzemowo-węglowe były wielkości tosterów. Charlotte oceniła, że ważą jakieś trzydzieści-czterdzieści funtów. Wyjęła je z dwóch maszyn i owinęła parcianymi pasami z jednej ze skrzyń. Teraz zaś trzymała po jednej baterii w każdej ręce i robiła przysiady w wykroku w trakcie niespiesznej rundki po magazynie. Jej uda drżały i wrzeszczały z bólu. Rąk już prawie nie czuła.

Jej postępy znaczył ślad z potu, ale do pokonania miała jeszcze kawał drogi. Kiedy się tak zapuściła? Tyle ćwiczyli i biegali w trakcie szkolenia podstawowego, tylko po to, żeby później siedzieć nad konsoletą i sterować dronem, siedzieć na tyłku i grać w gry wojenne, siedzieć w stołówce i jeść pomyje, siedzieć i czytać.

Miała nadwagę, ot co. I nawet jej to nie przeszkadzało, dopóki nie obudziła się w tym koszmarze. Nie czuła potrzeby, żeby wstać i się poruszać, dopóki nie zamrożono jej na sztywno na kilkaset lat. A teraz chciała odzyskać ciało, jakie pamiętała. Nogi, które funkcjonowały. Ręce, które nie bolały od tak trywialnych czynności jak mycie zębów. Może to głupie z jej strony, oczekiwać, że powróci do tego, kim kiedyś była i do świata, który pamiętała. A może zwyczajnie nie miała cierpliwości do rekonwalescencji. Takie rzeczy nie następują z dnia na dzień.

Skończyła okrążenie wokół dronów. Fakt, że zatoczyła pełne koło oznaczał, że robiła postępy. Minęło kilka tygodni, odkąd obudził ją jej brat, a codzienna rutyna — jedzenie, ćwiczenia i praca nad dronami — zaczynała wydawać jej się normą. Obłąkany świat, w którym ją przebudzono zaczynał nabierać realnych kształtów. A to było przerażające.

Odłożyła baterie i wzięła parę głębokich oddechów. Przytrzymała w płucach powietrze. Rutyna wojskowego życia była podobna. To ona przygotowała Charlotte do takiego życia i tylko dzięki niej jeszcze nie oszalała. Poczucie uwięzienia nie było dla Charlotte niczym nowym. Życie w sercu pustynnego pustkowia, gdzie niebezpiecznie jest wychodzić na zewnątrz nie było niczym nowym. Bycie otoczoną przez ludzi, których należy się obawiać nie było niczym nowym. Stacjonując w Iraku w trakcie drugiej wojny irańskiej Charlotte przywykła do tych rzeczy: do niewychodzenia z bazy, do tego, że nie miała ochoty wychodzić z łóżka albo kabiny w ubikacji. Przywykła też do walki o to, by nie oszaleć. To wszystko, oprócz ćwiczeń fizycznych, wymagało również psychicznych przygotowań.

Wzięła prysznic w łazience obok sali sterowania dronami, wytarła się i, powąchawszy każdy ze swoich trzech kombinezonów, stwierdziła, że najwyższa pora powiedzieć Donny’emu, by znów zrobił pranie. Wzięła kombinezon, który najmniej zalatywał, odwiesiła ręcznik do wyschnięcia na wezgłowiu górnego łóżka, a swoje pościeliła na gładko, po wojskowemu. Donald mieszkał kiedyś w sali konferencyjnej na drugim końcu magazynu, ale Charlotte czuła się niemal komfortowo w koszarach, z duchami nieobecnych pilotów. Czuła się tu jak w domu.

W głębi korytarza mieściło się pomieszczenie pełne stacji sterowania dronami. Większość pokrywały płachty folii. Znajdowało się tam również biurko z mozaiką wielkich monitorów. To na nim usiłowała złożyć radio. Donny przynosił jej garściami części zapasowe z dolnych magazynów. Mogły minąć dekady albo i wieki, zanim ktoś się zorientuje, że zniknęły.