Charlotte włączyła lampkę nad blatem i odpaliła urządzenie. Odbierało już całkiem sporo stacji. Manipulowała pokrętłem, aż z głośnika popłynął szum. Czekając na pojawienie się głosów, wyobrażała sobie, że słyszy fale uderzające o brzeg. Kiedy indziej był to deszcz bębniący o listowie. Albo tłum ludzi szepczących cichutko w ciemnym teatrze. Grzebała od niechcenia w koszu przyniesionych przez brata części w poszukiwaniu lepszych głośników. Potrzebowała jeszcze mikrofonu, jakiegoś sposobu, żeby nadawać w eter. Żałowała, że nie jest bardziej uzdolniona technicznie. Jedyne, co potrafiła to podłączyć jeden element do drugiego. Przypominało to składanie karabinu albo komputera — po prostu łączyła pasujące do siebie części i włączała zasilanie. Tylko raz skończyło się to smużką dymu. Do tej roboty trzeba mnóstwo cierpliwości, a tej Charlotte brakowało. Albo czasu, którego miała w nadmiarze.
Kroki na korytarzu zwiastowały śniadanie. Charlotte ściszyła radio i właśnie robiła miejsce na biurku, kiedy do sali wszedł Donny z tacą w rękach.
— Dzień dobry — powiedziała i wstała, by wziąć od niego tacę. Po treningu nogi miała jak z waty. Kiedy jej brat wszedł w krąg światła żarówki, dostrzegła jego pochmurną minę.
— Wszystko gra? — zapytała.
Pokręcił głową.
— Możliwe, że mamy problem.
Charlotte odłożyła tacę z jedzeniem.
— Co się stało?
— Wpadłem na faceta, którego pamiętam ze swojej pierwszej zmiany. Jechałem z nim windą. To mechanik.
— Niedobrze. — Uniosła powyginaną metalową pokrywkę znad jednego z talerzy. Pod spodem leżała płytka obwodu drukowanego i zwój kabli oraz nieduży śrubokręt, o który prosiła.
— Jajka są pod drugą pokrywką.
Odsłoniła talerz i sięgnęła po widelec.
— Rozpoznał cię?
— Nie wiem. Nie podnosiłem wzroku dopóki nie wysiadł. Ale znałem go tak dobrze jak tylko można tu kogoś poznać. Mam wrażenie, że jeszcze wczoraj pożyczałem od niego narzędzia i prosiłem, żeby wymienił świetlówkę. Kto wie, jak on to odczuwa. Może dla niego minął jeden dzień albo kilkanaście lat. Tutaj pamięć lubi płatać figle.
Charlotte wzięła kęs jajecznicy. Donny przesadził z solą. Wyobraziła go sobie jak ściska solniczkę w drżącej dłoni.
— Nawet jeśli cię poznał — powiedziała w przerwie między kęsami — może pomyślał, że odbywasz kolejną zmianę jako Troy. Jak wielu ludzi zna cię tu jako Thurmana?
Donald pokręcił głową.
— Niewielu. Tak czy inaczej, spotkanie z nim może mieć dla nas katastrofalne skutki i to w każdej chwili. Przyniosę ze spiżarni więcej jedzenia, więcej suszonych produktów. Aha, zmieniłem też uprawnienia twojej przepustki, więc od teraz masz dostęp do wind. I upewniłem się, że nikt poza nami nie może tu wejść. Bardzo bym nie chciał, żebyś została tu uwięziona, gdyby coś mi się stało.
Charlotte przesuwała jajka po talerzu.
— Nieswojo mi się robi, kiedy o tym mówisz — powiedziała.
— Kolejny problem. Szef naszego silosu za tydzień kończy zmianę, co trochę skomplikuje sprawy. Mam nadzieję, że odpowiednio wyjaśni swojemu następcy, kim jestem. Ostatnio sprawy idą aż zbyt gładko…
Charlotte zaśmiała się i wzięła kolejny kęs jajecznicy.
— Zbyt gładko — powtórzyła, kręcąc głową. — No to nie chcę wiedzieć jak wyglądają kłopoty. Co tam słychać w twoim ulubionym silosie?
— Dzisiaj odebrał szef IT. Lukas.
Charlotte odniosła wrażenie, że słyszy w głosie brata rozczarowanie.
— I co? — zapytała. — Dowiedziałeś się czegoś nowego?
— Udało mu się rozpracować kolejny serwer. Znalazł więcej takich samych danych: wszystko na temat mieszkańców silosu, każda praca, jakiej się podjęli, z kim są spokrewnieni, od kołyski aż po grób. Nie rozumiem, jak komputery układają ranking na podstawie takich informacji. Dla mnie to czysty szum, zupełnie jakby kryło się za tym coś jeszcze.
Wyjął z kieszeni złożoną kartkę, nowy wydruk rankingu silosów. Charlotte zrobiła miejsce na blacie i rozprostowała raport.
— Widzisz? Kolejność znowu się zmieniła. Ale na podstawie czego?
Wczytała się w raport nie przerywając posiłku, a Donald sięgnął po folder pełen własnych notatek. Sporo czasu spędzał pracując w sali konferencyjnej, gdzie rozkładał kartki na ogromnym stole i krążył nerwowo po pomieszczeniu, ale Charlotte wolała, kiedy zostawał w pomieszczeniu sterowania. Przesiadywał tu czasem godzinami i studiował notatki, podczas gdy Charlotte pracowała nad radiem. Oboje słuchali wówczas przebijających się przez szum głosów.
— Silos szósty znowu trafił na szczyt — wymamrotała. Czuła się, jakby czytała skład na pudełku płatków śniadaniowych, cyferki pozbawione sensu. Pierwszą z kolumn podpisano Ośrodek. Donald wyjaśnił jej kiedyś, że tak określano silosy. Obok każdego z silosów widniały procenty, niczym potężna dzienna dawka witamin: 99,992 %, 99,989 %, 99,987 %, 99,984 %. Ostatni silos miał przypisaną wartość 99,974 %. Wszystkie poniżej były przekreślone albo oznaczone skrótem n/d. Silosy 40, 12, 17 i parę innych znalazło się w tej ostatniej kategorii.
— Nadal myślisz, że tylko silos na szczycie listy przetrwa? — zapytała.
— Owszem.
— Mówiłeś już tym ludziom, z którymi rozmawiasz? Bo są prawie na szarym końcu.
Spojrzał na nią i zmarszczył brwi.
— Nie mówiłeś. Po prostu wysługujesz się nimi, żeby pomogli ci to rozgryźć.
— Nie wysługuję się. Do cholery, przecież uratowałem tamten silos. Ratuję go każdego dnia, kiedy nie zgłaszam, co się tam wyprawia.
— No dobrze — powiedziała Charlotte i zajęła się jajecznicą.
— Poza tym, pewnie sądzą, że to oni wykorzystują mnie. I myślę, że oni więcej zyskują na tych naszych rozmowach. Lukas, szef tamtejszego IT, zasypuje mnie pytaniami o to, jak świat kiedyś…
— A pani burmistrz? — Charlotte odwróciła się i bacznie przyjrzała bratu. — Co ona z tego ma?
— Juliette? — Donald machinalnie przerzucił kartki w folderze. — Ona uwielbia mi grozić.
Charlotte zaśmiała się.
— Chciałabym to usłyszeć.
— Może i usłyszysz, jeśli zdołasz naprawić radio.
— A wtedy będziesz tu spędzał więcej czasu? Dobrze by było, wiesz. Mniejsze ryzyko, że cię rozpoznają. — Skrobnęła widelcem o talerz, nie chcąc przyznać, że tak naprawdę chodziło o coś innego. Magazyn pod jego nieobecność robił się nieznośnie opustoszały.
— Jak najbardziej. — Potarł twarz, a Charlotte zdała sobie sprawę, jaki był zmęczony. Opuściła wzrok z powrotem na liczby i kontynuowała posiłek.
— Wygląda to dość arbitralnie, nie sądzisz? — zastanowiła się na głos. — Jeśli te liczby znaczą to co myślisz. Są praktycznie identyczne.
— Wątpię, żeby pomysłodawcy całego projektu patrzyli na to w ten sposób. Potrzebują tylko jednego silosu. Wszystko jedno, który to będzie. To jak ze skrzynią pełną zapasowych części. Bierzesz jedną i nie obchodzi cię nic poza tym, żeby działała. I tyle. Oni też chcą, żeby wszystko na sto procent zagrało.
Charlotte nie mieściło się to w głowie. A jednak Donny pokazał jej Pakt i wystarczająco wiele własnych notatek, by ją przekonać. Wszystkie silosy z wyjątkiem jednego miały zostać uśmiercone. Włącznie z ich własnym.