Выбрать главу

— Aha, i jeszcze coś.

— Tak? — Lukas przystanął przy drzwiach.

— Powiedz temu skurwielowi, że go pozdrawiam.

14

Lukas opuścił laboratorium czyszczenia i ruszył ku serwerowni leżącej po drugiej stronie trzydziestego czwartego. Minął pusty warsztat. Mężczyźni i kobiety, którzy tu pracowali teraz przebywali w głębinach i Zaopatrzeniu, gdzie życie straciło wielu mechaników i robotników. Ludzie z IT zastępowali tych, których sami zabili.

Shirly, przyjaciółka Juliette, została szefową Maszynowni. Bezustannie składała do jego biura zażalenia o brakach kadrowych, a potem znowu narzekała, gdy Lukas przydzielał jej kogoś do pomocy. Czego od niego oczekiwała? Ludzi, jak podejrzewał. Po prostu nie jego ludzi.

Garstka techników i funkcjonariuszy ochrony stojących pod pomieszczeniem socjalnym zamilkła, kiedy przechodził. Pomachał do nich, a ręce posłusznie mu odmachały. „Dzień dobry, sir”, rzucił ktoś, a Lukas skrzywił się na te słowa. Wznowili pogawędkę, gdy tylko zniknął za rogiem, a Lukas przypomniał sobie, że sam też uczestniczył w takich przerywanych rozmowach, gdy korytarzem pędził jego dawny szef.

Bernard. Lukas kiedyś myślał, że rozumie, co oznacza władza. Można robić, co się chce. Decyzje są arbitralne. Można być okrutnym dla samego okrucieństwa. A teraz łapał się na tym, że godził się na rzeczy gorsze niż mógłby to sobie wyobrazić. Uświadomił sobie najokropniejsze aspekty tego świata i zaczynał podejrzewać, że ludzie jego pokroju nie nadają się do rządzenia. Nigdy nie przyznałby tego głośno, ale reelekcja być może stanowiła najlepsze rozwiązanie. Juliette byłaby świetnym technikiem w IT. W końcu lutowanie i spawanie nie różnią się aż tak bardzo, to tylko kwestia skali. Lecz potem próbował wyobrazić ją sobie, jak konstruuje kombinezon dla skazańca albo siedzi bezczynnie, słuchając jak człowiek z innego silosu dyktuje im, na ile narodzin mogą sobie pozwolić w tym tygodniu.

Jednak wybór nowego burmistrza oznaczałby prawdopodobnie dłuższe okresy rozłąki. Być może musiałby złożyć wniosek o przeniesienie do Maszynowni i nauczyć się posługiwać kluczem francuskim. Od szefa IT do pracującego na nocnej zmianie brudasa. Zaśmiał się. Wstukał kod otwierający drzwi do serwerowni, myśląc, że byłoby coś romantycznego w poświęceniu stanowiska, by z nią być. Może nawet bardziej romantycznego niż jego nocne polowanie na gwiazdy. Musiałby tylko przywyknąć do ciągłego rządzenia się Juliette, ale nie powinien mieć z tym problemu. A przy odpowiedniej ilości detergentu pewnie dałby radę doprowadzić jej stare mieszkanie do stanu używalności. Kiedy stąpał pomiędzy serwerami, przeszło mu przez myśl, że żył już w znacznie gorszych warunkach, w pomieszczeniu pod jego stopami. Najważniejsze, że mógłby być z nią.

Światła na suficie jeszcze nie migały. Albo to on przyszedł za wcześnie albo człowiek imieniem Donald się spóźniał. Lukas dotarł do najdalszej ściany, mijając kilka serwerów ze zdemontowanymi pokrywami bocznymi, z których wypełzały grube zwoje kabli. Z pomocą Donalda odkrywał, jak uzyskać pełny dostęp do maszyn i przeglądać ich zawartość. Na razie nie natrafili na nic ekscytującego, ale robili postępy.

Przystanął przy serwerze komunikacyjnym, który w poprzednim życiu stanowił dla niego swoisty dom w domu. Teraz prowadził tu całkiem odmienne rozmowy. Na drugim końcu linii była zupełnie inna osoba.

Obok stało przyniesione z dołu chybotliwe, drewniane krzesło. Lukas pamiętał, jak wspinał się po drabinie, pchając je nad głową, a Juliette wrzeszczała na niego, że powinni byli opuścić linę — kłócili się jak parka młodych tragarzy. Przy krześle leżał stosik puszek po książkach tworzący coś w rodzaju stolika. Na wierzchu spoczywała jedna z ksiąg Dziedzictwa. Lukas usiadł wygodnie i podniósł ją. Zaznaczał strony, zaginając rogi. Na marginesach stawiał kropki, jeśli miał jakieś pytania odnośnie treści. Zaczął wertować książkę w oczekiwaniu na telefon.

To, co kiedyś nużyło go w Dziedzictwie, teraz stało się najciekawsze. Kiedy był tu uwięziony — w trakcie rytuału inicjacji — zmuszano go do czytania fragmentów Nakazów poświęconych ludzkim zachowaniom. Teraz godzinami ślęczał nad tymi rozdziałami. A Donald, głos na drugim końcu linii, zdołał go przekonać, że opowiastki o Milgramach, Skinnerach i chłopcach z Robbers Cave to coś więcej niż fikcja. Niektóre z tych rzeczy zdarzyły się naprawdę.

Zakończył lekturę tych opowieści, by w Dziedzictwie odnaleźć jeszcze więcej lekcji. Teraz całą jego uwagę przykuwała historia starego świata. Powstania powtarzały się regularnie na przestrzeni tysięcy lat. Nieraz sprzeczał się z Jules o to, czy można położyć kres takiemu cyklicznemu rozlewowi krwi. Książki sugerowały, że takie nadzieje są płonne. A potem Lukas odkrył cały rozdział poświęcony niebezpieczeństwom, na jakie narażone były społeczeństwa na krótko po powstaniach — czyli w sytuacji, w jakiej właśnie się znaleźli. Czytał o ludziach noszących dziwaczne nazwiska — Cromwell, Napoleon, Castro, Lenin — którzy wywalczyli wolność dla swoich ludzi, a potem zniewolili ich jeszcze bardziej.

To tylko legendy, upierała się Juliette. Mity. Tak jak ghule, którymi rodzice straszą niesforne dzieci. Ona rozumiała te rozdziały inaczej — to żaden problem zburzyć stary porządek świata, gdyż natura ludzka sprzyjała jego upadkowi. Najtrudniej było odbudować go na nowo. Ludzie poświęcali zbyt mało uwagi temu, czym zastąpić starą niesprawiedliwość. Obchodziło ich tylko obalanie, mówiła, tak jakby okruchy i popiół dało się potem zlepić w całość.

Lukas się nie zgadzał. Sądził, a Donald potwierdzał jego przypuszczenia, że te historie były prawdziwe. Owszem, rewolucje były bolesne. Po każdej z nich następował gorszy okres. Ale wcześniej czy później nadchodzi poprawa. Ludzie uczą się na swoich błędach. To właśnie próbował jej powiedzieć pewnej nocy, kiedy rozmowa z Donaldem przedłużyła się do późna. Jules, rzecz jasna, musiała mieć ostatnie słowo. Zaprowadziła go do stołówki i wskazała na wiszącą nad horyzontem poświatę, na jałowe wzgórza, na nieśmiałe odblaski słońca prześlizgujące się po ruinach wież.

— Oto jak poprawił się świat — powiedziała mu wtedy. — Oto jak człowiek nauczył się na własnych błędach.

Lukas nie zamierzał pozwolić, by ostatnie słowo należało do niej.

— Może to, co widzimy to właśnie złe czasy przed lepszymi — szepnął znad kubka z kawą, a Juliette udała, że tego nie słyszała.

Stronice pod palcami Lukasa zamigały na czerwono. Podniósł wzrok; światła na suficie zapalały się i gasły, informując o oczekującej rozmowie. Z wnętrza serwera dobiegało brzęczenie, a kontrolka nad gniazdem numer jeden mrugała. Lukas podniósł zestaw słuchawkowy i, rozplątawszy przewód, podłączył wtyczkę.

— Halo? — odezwał się.

— Lukas. — Maszyna pozbawiała głos intonacji i sprawiała, że był wyprany z wszelkich emocji. Z wyjątkiem rozczarowania. Fakt, że to nie Juliette się zgłosiła, wywołał u rozmówcy zawód, który był jeśli nie słyszalny, to przynajmniej wyczuwalny. A może tylko mu się zdawało?

— To tylko ja — powiedział.

— Dobrze. Musisz wiedzieć, że mam niecierpiące zwłoki sprawy do załatwienia. Nie mamy wiele czasu.

— W porządku. — Lukas odszukał zaznaczone miejsce w książce i znalazł fragment, na którym skończyli. Te rozmowy przypominały mu szkolenie pod okiem Bernarda, tyle tylko, że teraz uczył się Dziedzictwa. A Donald był bystrzejszy od Bernarda i bardziej otwarcie odpowiadał na pytania. — Więc… chciałem cię zapytać o faceta nazwiskiem Rousseau…