— Zanim zaczniemy — przerwał Donald — muszę jeszcze raz poprosić, żebyście przestali kopać.
Lukas przymknął książkę, zaznaczając stronę palcem. Cieszył się, że Juliette zgodziła się pójść na spotkanie rady miasta. Ożywiała się, kiedy rozmowa schodziła na ten temat. Donald, z powodu starej groźby ze strony Juliette, najwyraźniej sądził, że próbują dokopać się do niego, a Jules wymusiła na Lukasie obietnicę, że nie wyprowadzi go z błędu. Nie chciała, żeby ludzie z silosu pierwszego dowiedzieli się o ich przyjaciołach w siedemnastce ani o jej planach ich uratowania. Lukas czuł się z tym kłamstwem niezręcznie. Podczas gdy Juliette nie ufała temu człowiekowi — który ostrzegł, że ich dom może zostać w każdej chwili jakimś tajemniczym sposobem „zamknięty” — Lukas dostrzegał w nim kogoś, kto z poświęceniem usiłuje im pomóc. Jules uważała, że Donald boi się o własne życie. Lukas podejrzewał, że Donald boi się o nich.
— Obawiam się, że to niemożliwe. Kopiemy dalej — powiedział Lukas. Omal nie wymsknęło mu się „ona nie odpuści”, ale uznał, że lepiej zachować pozory solidarności.
— Cóż, moi ludzie wykryli wibracje. Wiedzą, że coś się dzieje.
— Możesz im powiedzieć, że mamy problem z generatorem? Że znowu wymaga osiowania?
W odpowiedzi usłyszał westchnięcie pełne rozczarowania, którego komputery nie zdołały zatuszować.
— Nie są tacy głupi. Rozkazałem im, żeby nie marnowali czasu na zajmowanie się tą sprawą. To wszystko, co mogę zrobić. Mówię ci, nic dobrego z tego nie wyniknie.
— W takim razie czemu nam pomagasz? Czemu nadstawiasz karku? Bo najwyraźniej to właśnie robisz.
— Moim zadaniem jest dopilnować, żebyście nie zginęli.
Lukas rozejrzał się po wnętrzu obudowy serwera, po migających lampkach, kablach, obwodach drukowanych.
— No tak, ale co z tymi rozmowami? Dzwonisz codziennie, punktualnie jak w zegarku, omawiasz ze mną Dziedzictwo… dlaczego to robisz? To znaczy… co ci dają te rozmowy?
Milczenie na drugim końcu linii przedłużyło się — w spokojnym głosie ich domniemanego dobroczyńcy nagle zabrakło pewności.
— To dlatego, że… pomagam wam pamiętać.
— A to ważne?
— Tak. To ważne. Dla mnie. Wiem, co znaczy zapomnieć.
— To po to są tutaj te książki?
Kolejna przerwa. Lukas poczuł, że przypadkiem natrafił na prawdę. Będzie musiał zapamiętać tę rozmowę, by potem powtórzyć ją Juliette.
— Te książki są po to, żeby ci, którzy odziedziczą świat — ci, którzy zostaną wybrani — wiedzieli…
— Co wiedzieli? — Dopytywał desperacko Lukas. Obawiał się, że Donald zaraz zakończy rozmowę. Zdarzało się już, że zahaczali o tego rodzaju tematy, ale Donald zawsze się wtedy wycofywał.
– Żeby wiedzieli, jak przywrócić właściwy bieg rzeczy — odparł Donald. — Słuchaj, nasz czas dobiegł końca. Muszę iść.
— Co miałeś na myśli mówiąc o „odziedziczeniu świata”?
— Następnym razem. Muszę iść. Trzymajcie się.
— Dobra — powiedział Lukas. — Ty też…
Ale w słuchawkach rozległo się już kliknięcie. Człowiek, który jakimś sposobem wiedział tak wiele o starym świecie rozłączył się.
15
Juliette nigdy dotąd nie brała udziału w obradach. Ze spotkaniami rady miejskiej było jak z proszącymi się maciorami — zdawała sobie sprawę, że takie rzeczy mają miejsce, ale jakoś nigdy nie pragnęła być ich świadkiem. Po raz pierwszy miała obserwować ten spektakl będąc burmistrzem i miała nadzieję, że zarazem ostatni.
Dołączyła do sędziego Pickena i szeryfa Billingsa na podwyższeniu, podczas gdy mieszkańcy silosu wylewali się z korytarza i zajmowali miejsca. Platforma, na której się znajdowała przywodziła jej na myśl scenę na bazarze, a Juliette wspomniała słowa ojca, który porównywał obrady do sztuk teatralnych. Sądziła, że nie mówił tego w charakterze komplementu.
— Nie znam swoich kwestii — szepnęła tajemniczo do Petera Billingsa.
Siedzieli tak blisko siebie, że stykali się ramionami.
— Dasz sobie radę — powiedział Peter. Uśmiechnął się do młodej kobiety w pierwszym rzędzie, która pomachała do niego palcami. Młody szeryf kogoś poznał. Życie toczyło się swoim tempem.
Spróbowała się rozluźnić, spoglądając na tłum. Mnóstwo nieznajomych twarzy, ale rozpoznawała parę osób. Z korytarza do sali prowadziło troje drzwi — dwoje wychodziło na alejki rozdzielające rzędy starych ławek, trzecie były przyciśnięte do ściany. Przejścia dzieliły pomieszczenie na trzy części, całkiem jak mgliste, umowne granice dzielące silos. Juliette nie potrzebowała, by ktoś jej tłumaczył znaczenie takiego ustawienia ławek. Wystarczyło popatrzeć na wchodzących ludzi.
Ławki dla górnych pięter stały pośrodku i pękały już w szwach, a za nimi stało jeszcze sporo ludzi — niektórych poznawała z IT albo ze stołówki. Ławki środkowych pięter były w połowie zapełnione. Juliette zauważyła, że ci mieszkańcy siedzą blisko przejścia, tak blisko środka sali jak tylko mogli. Farmerzy w zieleni. Hydraulicy z farm hydroponicznych. Marzyciele. Przeciwna strona sali świeciła pustkami. Było to miejsce zarezerwowane dla głębin. W pierwszym rzędzie siedziała starsza para, trzymając się za ręce. Juliette rozpoznała mężczyznę, szewca. Przeszli kawał drogi. Juliette wyczekiwała przyjścia kolejnych mieszkańców głębin, ale to dla nich za długa wyprawa. Pamiętała zresztą, jak odległe wydawały im się obrady rady miejskiej, kiedy jeszcze pracowała w głębinach silosu. Często dowiadywali się o poruszanych tematach i wprowadzanych ustawach dopiero po fakcie. Nie tylko odległość zniechęcała do zainteresowania polityką — większość mieszkańców głębin była zbyt zajęta, próbując przetrwać bieżący dzień, by z mozołem wspinać się na górę i dyskutować o jutrze.
Gdy potok ludzi przerodził się w strużkę, sędzia Picken wstał, by rozpocząć posiedzenie. Juliette podejrzewała, że zanudzi ją ono na śmierć. Szybka rozmowa, wprowadzenie, a potem wysłuchiwanie bolączek mieszkańców. Obietnica poprawy. A potem powrót do robienia tego samego.
Musiała wracać do pracy. Miała tyle do zrobienia w śluzie i laboratorium czyszczenia. Ostatnie czego potrzebowała to wysłuchiwać małostkowych roszczeń, wezwań do reelekcji czy biadolenia na podkop. Spodziewała się, że rzeczy, które innym wydadzą się poważne, dla niej będą mało istotne. W byciu wysłanym na śmierć i przetrwaniu chrztu ognia jest coś, co sprawia, że większość sprzeczek i sporów traci na znaczeniu.
Picken zastukał młotkiem i poprosił o spokój. Powitał zgromadzonych i szybko odczytał porządek obrad. Juliette wierciła się na swojej ławce. Spoglądając na tłum stwierdziła, że zdecydowana większość ludzi patrzy na nią zamiast na sędziego. Wychwyciła ostatnie zdanie Pickena tylko dlatego, że wspomniał jej imię:
— …co ma do powiedzenia nasza pani burmistrz, Juliette Nichols.
Odwrócił się i gestem zaprosił ją do pulpitu. Peter poklepał ją po kolanie, by dodać jej otuchy. Kiedy szła, niedokręcone metalowe płyty skrzypiały pod jej butami — poza tym panowała zupełna cisza. A potem ktoś na widowni kaszlnął. Zaszeleściły ubrania znieruchomiałych dotąd ludzi. Juliette chwyciła blat pulpitu i rozejrzała się, oniemiała na widok mieszanki kolorów przed jej oczami: błękitu, bieli, czerwieni, brązu i zieleni. Zaś nad kombinezonami wisiały nieprzychylne twarze. Rozzłoszczeni ludzie ze wszystkich środowisk. Odchrząknęła i zdała sobie sprawę, że jest kompletnie nieprzygotowana. Miała nadzieję, że powie parę słów, podziękuje ludziom za uwagi, zapewni ich, że bez wytchnienia pracuje nad świetlaną przyszłością dla nich wszystkich. Miała ochotę powiedzieć: „po prostu dajcie mi szansę”.