Выбрать главу

— Przebiłaś się! Przebiłaś się!

Raph odciągnął Juliette do tyłu i ścisnął jej zdrętwiałe kończyny swoimi bladymi rękami, muskularnymi po latach pracy w kopalni. Pozostali krzyczeli na nią za to, co zrobiła. Skończyła. Koparka wydała dźwięk, jakby pękł korbowód; wciąż rozlegało się wycie potężnego silnika pracującego bez tarcia, bez najmniejszego oporu. Juliette puściła przyrządy sterownicze i zwiotczała w uścisku Rapha. Powróciła znajoma desperacja, myśl o przyjaciołach pogrzebanych żywcem w grobowcu pustego silosu, do którego nie potrafiła się dostać.

— Przebiłaś się, wracaj!

Cuchnąca smarem i potem dłoń zacisnęła jej się na ustach, by chronić ją przed powietrzem z zewnątrz. Juliette nie mogła oddychać. Chmura betonowego pyłu rozwiewała się, odsłaniając czarną pustkę.

A w niej, pomiędzy dwoma żelaznymi prętami, ziała ciemna otchłań. Otchłań między kratami więzienia, których dwie warstwy otaczały ich z każdej strony, biegnąc od Maszynowni aż po samą górę.

Przebiła się. Na drugą stronę. Oto patrzyła na coś innego, obcego, na zewnętrze.

— Palnik — wymamrotała Juliette, kiedy już z trudem ściągnęła z twarzy pokrytą odciskami dłoń Rapha i odważyła się zaczerpnąć tchu. — Dajcie mi palnik. I latarkę.

2

— Cholerstwo zardzewiało na amen.

— To mi wygląda na przewody hydrauliczne.

— Musi mieć z tysiąc lat.

To ostatnie wymamrotał nafciarz Fitz, pogwizdując przez luki w uzębieniu. Górnicy i mechanicy, którzy w trakcie kopania trzymali się z daleka, teraz tłoczyli się za plecami Juliette, gdy ta snopem światła z latarki przebijała woale snującego się w powietrzu pyłu i spoglądała w głąb otworu. Raph, równie blady co chmury kurzu, stał u jej boku; wspólnie wciskali się w stożkowaty krater wygryziony w grubej na pięć albo i sześć stóp betonowej ścianie. Oczy albinosa były szeroko otwarte, białe policzki wydęte, wargi zaciśnięte i jeszcze bledsze niż zwykle.

— Możesz oddychać, Raph — poradziła mu Juliette. — To po prostu kolejne pomieszczenie.

Blady górnik z ulgą wypuścił powietrze i rozkazał ludziom z tyłu, żeby się nie przepychali. Juliette oddała latarkę Fitzowi i odwróciła się od otworu. Zaczęła przeciskać się przez tłum; serce nadal tłukło jej się w piersi na myśl o maszynie, której zarysy dostrzegli po drugiej stronie. Szepty stłoczonych górników szybko potwierdziły to, co widziała: wsporniki, śruby, gumowy wąż, stalowa płyta z odpryskami farby i rdzawymi zaciekami — cielsko mechanicznej bestii, która ciągnęła się w górę i na boki tak daleko, jak tylko sięgał nikły blask latarki.

Ktoś wcisnął w drżącą dłoń Juliette kubek wody. Piła łapczywie. Była wyczerpana, lecz jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Nie mogła się doczekać, aż opowie o tym Solo przez radio. Nie mogła się doczekać, aż powie Lukasowi. Oto odrobina pogrzebanej nadziei.

— Co teraz? — zapytał Dawson.

Nowy kierownik trzeciej zmiany, który podał jej wodę, przyglądał jej się nieufnie. Dawson nie skończył jeszcze czterdziestki, ale praca po nocach dodała mu kilka lat. Miał duże, sękate dłonie, efekt kaleczonych kłykci i łamanych palców, czasem przy pracy, czasem w bójkach. Juliette oddała mu kubek. Dawson zajrzał na dno i wypił ostatni łyk.

— Teraz powiększymy otwór — powiedziała mu. — Dostaniemy się tam i sprawdzimy, czy ten złom nam się do czegoś przyda.

Ruch na szczycie buczącego generatora głównego przykuł uwagę Juliette. Podniosła wzrok w samą porę, by pochwycić chmurne spojrzenie Shirly. Kobieta odwróciła się.

Juliette ścisnęła Dawsona za ramię.

— Poszerzenie tego otworu zajmie wieki — powiedziała. — Potrzebujemy dziesiątek mniejszych otworów, które potem połączymy. Trzeba wyrwać cały kawał betonu naraz. Przyprowadźcie drugą koparkę. I łapcie za kilofy, ale postarajcie się ograniczyć ilość kurzu do minimum.

Kierownik trzeciej zmiany kiwnął głową i stuknął palcami o pusty kubek.

— Bez wysadzania? — zapytał.

— Bez wysadzania — odparła. — Nie chcę tego uszkodzić, cokolwiek to jest.

Skinął głową, a Juliette zostawiła go z robotnikami. Podeszła do generatora. Shirly również miała kombinezon rozpięty do pasa, a rękawy związane. Ciemny trójkąt wilgoci znaczył jej podkoszulek. Pracowała na szczycie generatora ze ścierką w każdej dłoni, czyszcząc urządzenie zarówno ze starego smaru jak i świeżej warstewki pyłu wzbitego całodziennym kuciem.

Juliette rozwiązała rękawy kombinezonu i wsunęła w nie ręce, ukrywając blizny. Wspięła się po bocznej ścianie generatora, doskonale wiedząc gdzie chwycić, które części były gorące, a które zaledwie ciepłe.

— Potrzebujesz pomocy? — zapytała dotarłszy na szczyt. Hucząca maszyna przyjemnie grzała jej obolałe mięśnie.

Shirly otarła twarz rąbkiem podkoszulka. Pokręciła głową.

— Nie trzeba — powiedziała.

— Przepraszam za to rumowisko — Juliette podniosła głos, by przekrzyczeć hałas masywnych tłoków, które wystrzeliwały w górę i opadały. Jeszcze nie tak dawno maszyna trzęsła się i domagała naprawy tak rozpaczliwie, że człowiekowi, który stanął na jej szczycie aż dzwoniły zęby.

Shirly odwróciła się i zrzuciła zabłocone, białe ścierki na dół, do swojego cienia, Kali, która zamoczyła je w wiadrze pełnym brudnej wody. Dziwnie było oglądać nową szefową Maszynowni przy pracy nad czymś tak przyziemnym jak czyszczenie generatora. Juliette spróbowała wyobrazić sobie Knoxa robiącego to samo. A wtedy dotarło do niej po raz setny, że sama jest burmistrzem, a przecież spędza czas drążąc w ścianach i tnąc pręty zbrojenia. Kali odrzuciła szmaty z powrotem, a Shirly złapała je przy akompaniamencie mokrych plaśnięć, rozbryzgując kropelki piany. Milczenie starej przyjaciółki Juliette było nadzwyczaj wymowne.

Juliette odwróciła się i przyjrzała ekipie, która oczyszczała gruzy i usiłowała powiększyć otwór. Shirly nie była zadowolona z faktu, że Juliette podbierała jej siłę roboczą, a jeszcze mniej z naruszenia stanowiącej tabu granicy silosu. Prośba o robotników nadeszła w momencie, gdy ich szeregi i tak już były przerzedzone niedawnym wybuchem przemocy. I nie miało znaczenia, czy Shirly obwiniała Juliette za śmierć swojego męża. Juliette czuła się winna, więc napięcie zalegało między nimi jak warstwa smaru.

Nie minęła dłuższa chwila, a odgłosy kucia powróciły. Juliette dostrzegła Bobby’ego przy przyrządach sterowniczych koparki. Jego ogromne, umięśnione ręce rozmazywały się, gdy kierował młotem pneumatycznym na gąsienicy. Widok jakiejś dziwnej maszyny — artefaktu pogrzebanego za ścianami silosu — tchnął nowe siły w opornych dotąd górników. Strach i powątpiewanie przerodziły się w determinację. Zjawił się tragarz z jedzeniem, a Juliette obserwowała młodego człowieka z odsłoniętymi rękami i nogami wpatrzonego w pracujących mężczyzn. Tragarz zostawił ładunek owoców i posiłków, zabierając ze sobą najświeższą nowinę.

Juliette stała na szumiącym generatorze, a jej wątpliwości rozwiewały się. Postępujemy właściwie, powiedziała sobie w myślach. Na własne oczy widziała przecież ogrom świata, ze szczytu spoglądała na krajobraz. Teraz musiała tylko pokazać innym, co jest na zewnątrz. A wówczas sami zaczną garnąć się do pracy zamiast się jej obawiać.