Выбрать главу

— Dziękuję… — zaczęła, a wtedy sędzia Picken pociągnął ją za rękę i wskazał wystający z pulpitu mikrofon. Ktoś z tylnych rzędów krzyknął, że nic nie słychać. Juliette przysunęła mikrofon do ust i pomyślała, że twarze tłumu przypominają te z klatki schodowej. Obawiali się jej. Podziw przerodził się w podejrzliwość.

— Jestem tu dziś z wami, żeby wysłuchać waszych pytań. Waszych zmartwień — powiedziała i aż się wzdrygnęła, tak głośno rozbrzmiewał jej głos. — Zanim zacznę, chciałabym powiedzieć kilka słów o tym, co mamy nadzieję osiągnąć w tym roku…

— Wpuściła tu pani truciznę? — krzyknął ktoś z tylnych rzędów.

— Słucham? — zapytała Juliette. Odchrząknęła.

Z ławki podniosła się kobieta z niemowlęciem na rękach.

— Moje dziecko ma gorączkę, odkąd pani wróciła!

— Czy inne silosy naprawdę istnieją? — zawołał ktoś inny.

— Jak tam jest?

Z ławek przeznaczonych dla środkowych pięter zerwał się mężczyzna z czerwoną ze złości twarzą.

— Co wy tam na dole wyprawiacie, że robicie tyle hałasu…?

Wstało jeszcze kilkanaście osób i zaczęło przekrzykiwać się nawzajem. Ich pytania i skargi zlały się w jeden szum, dźwięk warczącego wściekle silnika. Z pękającego w szwach środkowego rzędu zaczęli wylewać się ludzie, wskazując ją palcami i wymachując rękami. Juliette dostrzegła swojego ojca, który stał na tyłach sali. Ze swoją zmartwioną, lecz spokojną miną wyróżniał się na tle oburzonych mieszkańców.

— Proszę po kolei… — powiedziała Juliette. Uniosła otwarte dłonie do góry. Tłum ruszył naprzód, a wówczas rozbrzmiał wystrzał.

Juliette skrzywiła się.

Rozległ się kolejny huk tuż obok niej — i wtedy zauważyła młotek w dłoni sędziego Pickena. Drewniany krążek na pulpicie podskakiwał i kręcił się, gdy sędzia łomotał w niego raz po raz. Stojący przy drzwiach zastępca Hoyle otrząsnął się z transu i zaczął przeciskać się między ludźmi, uciszając ich i nawołując, by wrócili na swoje miejsca. Również Peter Billings zerwał się z miejsca, wykrzykując, żeby się uspokoili. Wreszcie w sali zapadła pełna napięcia cisza — ale energia wciąż rozsadzała zebranych. To było jak silnik, który jeszcze nie pracuje, ale już rwie się do pracy, elektryczne bzyczenie tuż pod powierzchnią, pomruk powściągniętych emocji. Juliette ostrożnie dobierała słowa.

— Nie potrafię opowiedzieć wam, jak jest na zewnątrz…

— Nie potrafi pani czy nie chce? — zapytał ktoś, momentalnie uciszony karcącym spojrzeniem zastępcy Hoyle’a, który krążył między ławkami. Juliette wzięła głęboki oddech.

— Nie potrafię wam tego powiedzieć, bo nie wiemy, jak tam jest. — Uniosła ręce, by powstrzymać burzliwą reakcję tłumu. — Wszystko, co nam mówiono o świecie za tymi murami okazało się kłamstwem, sfabrykowanym…

— Skąd mamy wiedzieć, że pani nie kłamie?

Wyszukała w tłumie osobę, która zadała pytanie.

— Bo ja przyznaję, że nic nie wiemy. Bo ja staję tu dziś przed wami i mówię, że powinniśmy wyjść i sami się przekonać. Na własne oczy. Kierowani szczerą ciekawością. Proponuję zrobić coś, czego nie robiono jeszcze nigdy: wyjść na zewnątrz i pobrać próbkę, wnieść do środka odrobinę powietrza z zewnątrz i przekonać się, co jest nie tak ze światem…

Okrzyki tłumu zagłuszyły resztę zdania. Ludzie znów pozrywali się z miejsc, niepomni na tych, którzy próbowali ich powstrzymać. Niektórzy byli zaciekawieni. Inni jeszcze bardziej oburzeni. Huknął młotek, a Hoyle pogroził pałką ludziom z pierwszych rzędów — lecz tłum był daleki od spokoju. Peter zrobił krok do przodu z dłonią na rękojeści pistoletu.

Juliette cofnęła się. Z głośników rozległ się pisk, gdy sędzia Picken potrącił ręką mikrofon. Drewniany krążek spadł gdzieś i zniknął, a mężczyzna tłukł teraz w blat pulpitu, zostawiając półksiężycowate ślady.

Zastępca Hoyle zagrodził drogę tłumowi, który ruszył w stronę podwyższenia. Wielu z nich miało jeszcze pytania, choć większość parła naprzód ogarnięta czystą furią, z pianą na drżących ustach. Juliette słyszała kolejne oskarżenia, widziała kobietę z dzieckiem, która obwiniała ją o wywołanie choroby. Marsha pobiegła na tył podwyższenia i z rozmachem otworzyła metalowe drzwi pomalowane tak, by wyglądały jak drewniane, a Peter machnął ręką na znak, żeby schowała się do pokoju sędziowskiego. Nie chciała iść. Chciała uspokoić tych ludzi, powiedzieć im, że ma dobre intencje, że zdoła to naprawić, jeśli dadzą jej szansę… Lecz już ciągnięto ją do tyłu, przez szatnię z ciemnymi togami wiszącymi na ścianach jak cienie, prowadzono ją w głąb korytarza, gdzie wisiały poprzekrzywiane portrety byłych sędziów i dalej, do starego, metalowego biurka imitującego drewniane.

Trzasnęły drzwi, a krzyki urwały się. Jeszcze przez chwilę słyszała łomot pięści o blachę i przekleństwa Petera. Juliette opadła na stare, obite skórą krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Ich gniew był jej gniewem. Była wściekła — wbrew samej sobie — na Petera i Lukasa, którzy uczynili ją burmistrzem. Złościła się na Lukasa za to, że błagał, by przestała kopać i przyszła na górę, że wymógł na niej, by przyszła na obrady. Tak jakby ten motłoch dało się w jakiś sposób ugłaskać.

Znów dał się słyszeć zgiełk z sali obrad, kiedy uchylono na moment drzwi. Juliette spodziewała się, że dołączy do nich sędzia Picken. Zamiast niego, ku zdziwieniu Juliette, ukazał się jej ojciec.

— Tato.

Wstała ze starego krzesła i wyszła mu na spotkanie. Ojciec przytulił ją, a Juliette przylgnęła do jego piersi tak, jak to robiła szukając pocieszenia jako mała dziewczynka.

— Słyszałem, że tu cię zastanę — szepnął ojciec.

Juliette nie odezwała się. Choć była dorosła, wiek przestawał mieć znaczenie, kiedy trzymał ją w ramionach.

— Słyszałem też, co planujesz i nie chcę, żebyś tam szła.

Juliette cofnęła się i zmierzyła ojca wzrokiem. Peter wybąknął wymówkę i zostawił ich samych. Gdy uchylił drzwi, hałas z zewnątrz nie był tak głośny jak poprzednio. Juliette zauważyła, że sędzia Picken również zniknął, by uciszać tłum. Ojciec widział reakcję ludzi, słyszał co mówili. Poczuła napływającą do oczu wilgoć.

— Nie pozwolili mi wyjaśnić… — zaczęła, ocierając łzy. — Tato, tam są inne światy takie jak nasz. To szaleństwo siedzieć tutaj i walczyć ze sobą nawzajem, podczas gdy istnieją inne światy…

— Nie mówiłem o tunelu — powiedział ojciec. — Słyszałem też o twoich planach na powierzchni.

— Słyszałeś… — Znów potarła oczy. — Lukas… — wymamrotała.

— To nie Lukas. Tamten technik, Nelson, przyszedł na badanie okresowe i przy okazji zapytał, czy będę w pogotowiu, w razie gdyby coś poszło nie tak. Musiałem udawać, że wiem, o czym on w ogóle gada. Zakładam, że zamierzałaś dzisiaj obwieścić swoje zamiary? — Zerknął w stronę szatni.

— Musimy wiedzieć, co tam jest — powiedziała Juliette. — Tato, oni nie próbowali niczego naprawić. Nie wiemy absolutnie nic…

— Więc niech następny czyściciel to sprawdzi. Niech weźmie próbkę, kiedy go wyślesz. Nie ty.

Potrząsnęła głową.

— Nie będzie już więcej czyszczenia, tato. Nie dopóki ja jestem burmistrzem. Nikogo nie wyślę.

Położył jej rękę na ramieniu.