Выбрать главу

— A ja nie pozwolę, by moja córka tam poszła.

Odsunęła się od niego.

— Przykro mi — powiedziała. — Muszę to zrobić. Podejmę wszystkie możliwe środki bezpieczeństwa, obiecuję.

Twarz ojca stężała. Odwrócił dłoń wnętrzem do góry i spojrzał na nią.

Przydałaby nam się twoja pomoc — powiedziała Juliette w nadziei, że zdoła postawić most nad kolejną przepaścią, którą stworzyła. — Nelson ma rację. Byłoby miło mieć w ekipie lekarza.

— Nie chcę brać w tym udziału — powiedział. — Spójrz, co przytrafiło ci się ostatnim razem. — Zerknął na jej szyję, gdzie metalowy kołnierz kombinezonu czyścicielki zostawił łukowatą bliznę.

— To przez ogień — odparła Juliette, poprawiając ubranie.

— A następnym razem będzie przez coś innego.

Przez chwilę stali bez słowa w pomieszczeniu, gdzie osądzano ludzi i spoglądali na siebie. Juliette poczuła znajomą pokusę, by uciec od konfliktu — i jednocześnie gorąco zapragnęła ukryć twarz w piersi ojca łkając tak, jak kobietom w jej wieku nie wypadało, a już na pewno nie mechanikom.

— Nie chcę cię znowu stracić — powiedziała ojcu. — Jesteś jedyną rodziną, jaką mam. Proszę, wspieraj mnie w tym.

Słowa przychodziły jej z trudem — szczere i odsłaniające słabość. Jakaś cząstka Lukasa żyła teraz w niej i właśnie dała o sobie znać.

Juliette czekała na reakcję ojca i dostrzegła, że jego rysy się rozluźniają. Może to tylko jej wyobraźnia, ale odniosła wrażenie, że zbliżył się o krok, odsłonił się.

— Przebadam cię przed i po wyjściu — obiecał.

— Dziękuję. Aha, skoro mowa o badaniach, chciałam cię zapytać o coś jeszcze. — Podwinęła rękaw kombinezonu i wbiła wzrok w białe ślady biegnące wzdłuż nadgarstka. — Słyszałeś kiedyś, żeby blizny z czasem znikały? Lukas myśli… — Podniosła spojrzenie na ojca. — Czy one znikają?

Ojciec wziął głęboki oddech i przez chwilę trzymał powietrze w płucach. Jego wzrok powędrował nad jej ramieniem gdzieś w dal.

— Nie — powiedział. — Nie blizny. Ich nie uleczy nawet czas.

16

Silos 1

Siódma zmiana kapitana Brevarda dobiegała końca. Zostały jeszcze trzy. Trzy zmiany siedzenia za bramką ochrony i czytania w kółko tych samych paru powieści, aż wreszcie pożółkłe kartki poddadzą się i powypadają. Trzy zmiany wygrywania ze swoimi zastępcami w tenisa stołowego — na każdej zmianie miał nowego zastępcę — i mówienia im, że od wieków nie grał. Jeszcze trzy zmiany ciągle tego samego jedzenia i ciągle tych samych filmów, i ciągle tego samego wszystkiego, które witało go po przebudzeniu. Jeszcze trzy. Da radę.

Szef ochrony silosu pierwszego odliczał zmiany tak jak kiedyś liczył lata do emerytury. Niech będą nudne — brzmiała jego mantra. Nijakość była czymś dobrym. Mijający bez ekscesów czas był jak smak lodów waniliowych — łagodny i zawsze taki sam. Takie właśnie myśli przechodziły Brevardowi przez głowę, kiedy stał nad otwartą kriokomorą zbryzganą kropelkami zaschniętej krwi, a w jego ustach zbierał się paskudny, całkiem nieprzypominający wanilii posmak.

Oślepiająco błysnął flesz aparatu zastępcy Stevensa, gdy młody mężczyzna zrobił kolejne zdjęcie wnętrza kapsuły. Ciało wyjęto ze środka parę godzin temu. Młody technik medyczny dokonywał przeglądu sąsiedniej komory, gdy spostrzegł smugę rozmazanej krwi na wieku tej tutaj. Wytarł ją do połowy, zanim zorientował się, z czym ma do czynienia. Teraz Brevard wpatrywał się w ślady po ścierce technika. Upił kolejny gorzki łyk kawy.

Kubek już dawno przestał parować. W otaczającym ich składowisku ciał było zimno. Brevard nienawidził tego miejsca. Nie znosił budzić się tu nago, nie znosił, kiedy kładziono go tu do snu, nienawidził też tutejszego chłodu, który studził mu kawę. Upił kolejny łyk. Jeszcze trzy zmiany, a potem emerytura, cokolwiek to oznaczało. Nikt nie wybiegał myślami tak daleko. Oby do następnej zmiany.

Stevens opuścił aparat i skinął w kierunku wyjścia.

— Darcy wrócił, sir.

Dwaj funkcjonariusze patrzyli jak Darcy, stróż nocny, przemierza salę pełną kriokomór. Darcy jako pierwszy pojawił się dziś rano na miejscu zbrodni. To on obudził zastępcę Stevensa, który z kolei obudził przełożonego. Darcy wbrew poleceniom nie poszedł się przespać i towarzyszył ciału w drodze do Medycznego, po czym zaofiarował się, że zaczeka na wyniki testów, podczas gdy pozostali poszli na miejsce zdarzenia. Teraz zaś Darcy szedł w ich stronę, odrobinę zbyt optymistycznie wymachując kartką papieru.

— Nie cierpię tego gościa — szepnął Stevens do szefa.

Brevard dyplomatycznie pociągnął łyk kawy, patrząc na zbliżającego się strażnika. Darcy był młody, koło trzydziestki, miał blond włosy i głupkowaty uśmiech na stałe przyklejony do twarzy. Właśnie tego rodzaju niedoświadczonym ludziom policja uwielbiała przydzielać nocne zmiany, kiedy miały miejsce najpaskudniejsze zbrodnie. Trudno doszukiwać się tu logiki, ale taka była tradycja. Doświadczeni mogli spać, podczas gdy narwańcy czuwali.

— Nie uwierzy pan co mam — zawołał podekscytowanym tonem Darcy z odległości dwudziestu kroków.

— Masz trafienie — rzucił sucho Brevard. — Krew na pokrywie pasuje do osoby w kapsule. — Omal nie dodał, że rzeczą, której Darcy z pewnością nie miał była gorąca kawa dla niego i Stevensa.

— Między innymi to chciałem powiedzieć — odparł Darcy, wyraźnie zbity z tropu. — Skąd pan wiedział? — Wziął parę głębszych oddechów i podał przełożonemu raport.

— Bo trafienia są ekscytujące — powiedział Brevard, biorąc od niego kartkę. — Wymachiwałeś tym w powietrzu, jakbyś miał coś ciekawego do powiedzenia. Prawnicy i ławnicy zawsze się podniecają zgodnością próbek. — I żółtodzioby, miał ochotę dodać. Nie był pewien, czym Darcy zajmował się przed przeszkoleniem, ale na pewno nie była to praca w policji. Brevard zerknął na raport: standardowe zestawienie próbek DNA, dwie serie pasków jedna pod drugą z podkreślonymi miejscami, gdzie się pokrywały. A te tutaj były identyczne, DNA z bazy danych i próbka krwi z wieka kriokomory.

— Ale to nie wszystko — dodał Darcy. Wziął kolejny głęboki oddech. To jasne, że biegł korytarzem od samej windy. — Jest tego znacznie więcej.

— Sądzę, że mamy już zarys zdarzenia — powiedział Stevens pewnym siebie tonem. Ruchem głowy wskazał na otwartą kapsułę. — To chyba oczywiste, że mamy do czynienia z morderstwem. Zaczęło się od…

— To nie morderstwo… — przerwał Darcy.

— Daj zastępcy szansę — powiedział Brevard, unosząc kubek. — Sterczy tu już od paru godzin.

Darcy chciał dodać coś jeszcze, ale się powstrzymał. Potarł oczy, ewidentnie wykończony, ale kiwnął głową.

— Racja — podjął Stevens i wycelował aparat w kapsułę. — Krew na wieku sugeruje, że walka zaczęła się tutaj. W jej trakcie mężczyzna, którego znaleźliśmy w środku musiał zostać obezwładniony przez naszego zabójcę i stąd krew na pokrywie. Potem został wrzucony do własnej kriokomory. Związano mu ręce; nie widać śladów dalszej walki ani otarć na nadgarstkach, więc pewnie był zastraszony, mierzono do niego z broni. Potem otrzymał jeden postrzał w klatkę piersiową. — Stevens wskazał na krwawe zacieki i plamki na wewnętrznej stronie wieka. — Rozbryzgi wskazują, że ofiara siedziała w momencie postrzału. Ale ślady zostawione przez ściekającą krew sugerują, że wieko zamknięto natychmiast. A jej odcień mówi mi, że to najprawdopodobniej stało się na naszej zmianie, nie dalej niż miesiąc temu.