Выбрать главу

Elise pisnęła, gdy coś zimnego spadło jej na czubek głowy. Spojrzała w górę i w szerokim uśmiechu wyeksponowała luki po mleczakach, czekając na kolejne krople.

— Okropny zgiełk — odezwał się Rickson. Snopem światła z latarki omiatał przeciwległą ścianę dawnej sali generatora, skąd zdawał się dobiegać dźwięk.

Hannah klasnęła w dłonie i powiedziała bliźniakom, żeby odsunęli się od ściany. Miles — a przynajmniej Jimmy sądził, że to Miles; z trudem ich rozróżniał — przyciskał ucho do betonu. Oczy miał zamknięte, a usta rozchylone w wyrazie najwyższego skupienia. Jego brat Marcus pociągnął go do tyłu, ku pozostałym. Jego twarz jaśniała z podekscytowania.

— Schowajcie się za mnie — powiedział Jimmy. Wibracje łaskotały go w stopy. Czuł w piersi hałas jakiejś niewidocznej maszyny, która przegryzała się przez litą skałę.

— Ile to jeszcze potrwa? — zapytała Elise.

Jimmy musnął jej włosy, gdy z zaniepokojeniem objęła go w pasie.

— Już niedługo — odparł. Prawda była taka, że nie miał pojęcia. Ostatnie dwa tygodnie spędzili pilnując, żeby znów nie zalało Maszynowni. Tego ranka obudzili się i stwierdzili, że hałas towarzyszący kopaniu stał się nieznośny. Zgiełk wzmagał się jeszcze bardziej przez cały dzień, lecz ściana przed nimi wciąż stała nienaruszona, a mżawka skapujących z rur kropelek nie ustawała. Bliźniaki niecierpliwiły się i dla zabicia czasu skakały po kałużach. Niemowlę jakimś niewyjaśnionym sposobem spało w najlepsze w ramionach Hanny. Sterczeli tu od wielu godzin, słuchając narastającego huku i czekając, aż coś się wydarzy.

Długie oczekiwanie miało dobiec końca. Rozległy się dźwięki pracującej maszyny i trzask kruszonej skały. Skrzypnęły metalowe przeguby, zadźwięczały budzące grozę zęby. Jazgot był ogłuszający i dochodził ze wszystkich stron jednocześnie, odbijając się od podłogi, ścian i sufitu. Kałuże ogarnął chaos, jakby woda nagle próbowała z nich wyskoczyć. Jimmy omal się nie przewrócił

— Cofnijcie się! — zawołał, przekrzykując rumor. Chwiejnym krokiem odszedł od ściany, holując uczepioną jego biodra Elise. Pozostali usłuchali; oczy mieli szeroko otwarte, a ręce wyciągnięte na boki, aby nie stracić równowagi.

Od ściany odłamał się kawał betonu, płaski fragment wielkości człowieka. Przechylił się, upadł i roztrzaskał się o podłogę na drobny gruz. Powietrze wypełnił pył, który zdawał się emanować z samej ściany, niczym wydmuchiwany z potężnych płuc dym.

Jimmy zrobił jeszcze kilka kroków do tyłu, a dzieciaki podążyły za nim, teraz bardziej wystraszone niż podekscytowane. To nie brzmiało już jak zbliżająca się maszyna, a raczej jak setki maszyn. Były wszędzie. Czuli je w swoich piersiach.

Ryk osiągnął wściekłe apogeum. Runęło jeszcze więcej betonu, metal zawył, zadźwięczał i buchnął snopem iskier, aż wreszcie potężny kopacz się przebił. Najpierw zobaczyli pęknięcie, a potem głębokie rozcięcie, w którym pojawił się zaokrąglony łuk jak przymykający po ścianie cień.

Rozmiar otworu pozwalał zrozumieć przyczynę tak potężnego hałasu. Tnące zęby maszyny mknęły od sufitu w dół, obracały się pod podłogą, a potem wznosiły się z drugiej strony. Po bokach sterczały przecięte żelazne pręty. W powietrzu unosił się zapach kredy i przypalonego metalu. Kopacz sunął na nich przez ścianę poziomu sto czterdziestego drugiego i wgryzał się w sporą część betonu nad nim i pod nim. Drążył otwór większy niż wynosiła wysokość pojedynczego piętra silosu.

Bliźniaki wrzasnęły. Elise ścisnęła Jimmy’ego za żebra tak mocno, że z trudem oddychał. Dziecko w ramionach Hanny się obudziło, ale jego płacz niknął w ogólnym jazgocie. Zęby zatoczyły kolejne koło od sufitu po podłogę i przebiły się jeszcze bardziej, ujawniając, czym naprawdę były: dziesiątkami dysków kręcących się wewnątrz większego dysku. Z sufitu runęła ciężka bryła i potoczyła się po podłodze ku większemu z dwóch generatorów. Jimmy spodziewał, że silos zaraz zacznie walić im się na głowy.

Jedna z żarówek nie wytrzymała wibracji i rozprysła się, sypiąc deszczem szklanych odłamków, który zniknął w mżawce strząsanych z sufitu kropel.

— Do tyłu! — krzyknął Jimmy. Znajdowali się już po przeciwnej stronie przestronnej sali generatora, ale i tak mieli wrażenie, że to za blisko. Podłoga trzęsła się, ciężko było ustać na nogach. Jimmy poczuł strach. To monstrum się nie zatrzyma, będzie sunąć przez silos, aż przewierci go na wylot; maszyna wymknęła się spod kontroli…

Drążący w skale dysk znalazł się już w środku; ostre krążki obracały się z jazgotem, z jednej strony podrzucając odłamki w górę, a z drugiej sypiąc nimi na podłogę. Wstrząsy zmalały. Pisk metalowych przegubów stał się mniej ogłuszający. Hannah kołysała niemowlę, próbując je uspokoić, choć sama nie spuszczała szeroko otwartych oczu z intruza.

Nie wiadomo skąd dobiegły jakieś krzyki. Dały się słyszeć pomimo huku sypiącego się gruzu. Obracający się dysk zwolnił i zatrzymał się, a mniejsze kółka kręciły się jeszcze przez chwilę. Ich ostre krawędzie były błyszczące i nowe, jakby wypolerowane w trakcie kopania. Długi pręt zbrojeniowy owinął się wokół jednego z dysków jak splątaną sznurówka.

Cisza przedłużała się. Dziecko przestało płakać. Słyszeli tylko jakiś odległy pomruk — być może warkot z trzewi kopacza.

— Halo?

Ktoś wołał zza maszyny.

— No, przekopaliśmy się — krzyknął inny głos. Kobieta.

Jimmy wziął na ręce Elise, która objęła go za szyję i oplotła go nogami w pasie. Podbiegł do piętrzącej się przed nim stalowej ściany.

— Hej! — zawołał Rickson i puścił się pędem za nim.

Bliźniaki ruszyły ich śladem.

Jimmy nie mógł oddychać. Tym razem nie chodziło o uścisk Elise — tylko o świadomość, że mają gości. O obecność ludzi, których nie należy się obawiać. W kierunku których się biegnie, zamiast przed nimi uciekać.

Wszyscy czuli to samo. Pędzili z szerokimi uśmiechami na ustach ku paszczy kopacza.

Ze szczeliny między ścianą a milczącym dyskiem wyłoniła się ręka, potem bark, aż wreszcie cała kobieta wyczołgała się z tunelu, którego dno znajdowało się poniżej poziomu podłogi. Podniosła się z kolan i odgarnęła włosy z twarzy.

Jimmy zatrzymał się. Pozostali zatrzymali się tuzin kroków z tyłu. Kobieta. Nieznajoma. Stała w ich silosie, uśmiechnięta, pokryta kurzem i błotem.

— Solo? — zapytała.

Błysnęła zębami. Była ładna, nawet pod warstwą brudu. Podeszła do nich i ściągnęła grube rękawice, podczas gdy za jej plecami zza zębów kopacza wyczołgał się ktoś inny. Wyciągnęła rękę. Dziecko płakało. Jimmy uścisnął dłoń kobiety, oczarowany jej uśmiechem.

— Jestem Courtnee — powiedziała kobieta. Omiotła spojrzeniem dzieci i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. — Ty musisz być Elise. — Ścisnęła ramię dziewczynki. Elise w odpowiedzi mocniej ścisnęła Jimmy’ego za szyję.

Zza maszyny wyłonił się mężczyzna, blady jak świeży papier i z równie białymi włosami. Odwrócił się, by obejrzeć najeżoną ostrymi zębami ścianę metalu.

— Gdzie Juliette? — zapytał Jimmy, unosząc wyżej Elise. Courtnee spochmurniała.

— Nie mówiła wam? Wyszła na zewnątrz.

Część II

Na zewnątrz

19

Silos 18

Juliette stała pośrodku śluzy, do której wpompowywano gaz. Kombinezon do czyszczenia marszczył się na jej skórze. Nie odczuwała ani odrobiny strachu, jaki trawił ją, gdy wysłano ją na śmierć, ale i nie tliła się w niej złudna nadzieja, która wielu popychała do tułaczki poza silos. Gdzieś między rojeniami marzycieli a czarną rozpaczą skazańców odnalazła w sobie pragnienie, aby poznać świat. I, jeśli to możliwe, sprawić, by stać się lepszy.