Ciśnienie w śluzie rosło, a fałdy kombinezonu muskały i opinały wypalone w jej skórze blizny. Odczuwała to jak milion ukłuć miliona delikatnych igiełek dotykających każdej wrażliwej powierzchni jej ciała, tak jakby śluza pamiętała, jakby ją znała. Przeprosiny kochanka.
Płachty przezroczystej folii zwieszały się ze ścian, marszcząc się i otulając ciasno rury i ławkę, na której ubrano Juliette w kombinezon. Nie na długo. Nie bała się, czuła podekscytowanie. I ulgę. Długi projekt dobiegał końca.
Zdjęła jeden z zawieszonych na piersi pojemników i uchyliła pokrywkę, by zebrać nieco obojętnego chemicznie argonu w roli próbki kontrolnej. Kiedy zakręcała pokrywkę, dobiegł ją głuchy, znajomy dźwięk docierający z wnętrza wielkich zewnętrznych wrót. Silos otworzył się; uniosły się smużki mgły — sprężony gaz uciekał, nie pozwalając, by powietrze z zewnątrz wcisnęło się do środka.
Mgła gęstniała i kłębiła się wokół niej. Popychała ją w plecy, ponaglała do wyjścia. Juliette uniosła ciężki but, zrobiła krok przez grube zewnętrze wrota silosu osiemnastego i oto znów znalazła się na zewnątrz.
Rampa była taka, jaką ją zapamiętała: betonowa płaszczyzna, która wznosiła się ponad ostatnie piętro jej podziemnego domu i sięgała powierzchni. Obsypująca się ziemia tworzyła łagodne stoki, a ściany plamiły smugi i rozpryski błota. Ciężkie drzwi zatrzasnęły się za Juliette, a mgła rozproszyła się, ulatując ku chmurom. Juliette rozpoczęła marsz po łagodnym wzniesieniu.
— Wszystko gra?
Hełm wypełnił się łagodnym głosem Lukasa. Juliette uśmiechnęła się. Miło, że jej towarzyszył. Ścisnęła kciuk i palec wskazujący, włączając mikrofon w hełmie.
— Nikt nigdy nie zginął na rampie, Lukas. Nic mi nie jest.
Wyszeptał przeprosiny, a Juliette uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Z takim wsparciem wyprawa na zewnątrz to zupełnie inna sprawa. Nie to co wygnanie, gdy wszyscy z zażenowaniem odwracali się od człowieka plecami.
Gdy dotarła na szczyt rampy, ogarnęło ją uczucie, że postępuje słusznie. Bez strachu i cyfrowych łgarstw elektronicznego wyświetlacza czuła to, co jej zdaniem powinni czuć ludzie w takiej chwili: odurzający zawrót głowy, gdy zniknęły więżące ją ściany, odsłaniając surowy krajobraz, który ciągnął się milami, w każdym kierunku — a w górze nic tylko pusta przestrzeń i przewalające się chmury. Przeszedł ją dreszcz podniecenia wywołany pragnieniem eksploracji. Była tu już dwukrotnie, ale teraz było inaczej. Teraz istniał jakiś cel.
— Pobieram pierwszą próbkę — obwieściła przez mikrofon.
Wyjęła kolejny pojemniczek. Wszystko było ponumerowane jak przy czyszczeniu, ale kroki uległy zmianie. Oto zwieńczenie tygodni planowania i konstruowania, gorączkowych przygotowań na górnych piętrach, podczas gdy jej przyjaciele drążyli tunel w ziemi. Uchyliła pokrywkę pojemnika, uniosła go w górę, policzyła do dziesięciu i znów zakręciła. Wieczko było przezroczyste. Wewnątrz zagrzechotały dwie uszczelki, a do dna przylepione były dwa kawałki taśmy grzewczej. Juliette okleiła brzegi pokrywki masą uszczelniającą o konsystencji wosku. Oznaczona numerem próbka trafiła do torby na udzie, gdzie dołączyła do tej ze śluzy.
Głos Lukasa zatrzeszczał przez radio:
— Wypalamy wnętrze śluzy. Nelson pozwoli jej ostygnąć, zanim tam wejdzie.
Juliette odwróciła się; teraz spoglądała na najeżoną czujnikami wieżę. Miała ochotę unieść rękę i dać znać dziesiątkom stłoczonych w stołówce ludzi, że o nich pamięta. Opuściła wzrok, by zebrać myśli i przypomnieć sobie następny krok.
Próbka gleby. Oddaliła się od rampy i wieży ku spłachetkowi ziemi nietkniętej, być może, ludzką stopą od wieków. Uklękła — ocieplacz pod kombinezonem szczypał ją w zgięciu kolana — i zgarnęła trochę ziemi do płytkiego pojemnika. Gleba była zbita i ciężko się w niej kopało, więc Juliette wzięła jeszcze trochę, zapełniając naczynie.
— Próbka powierzchni pobrana — zakomunikowała, ściskając palec wskazujący i kciuk. Ostrożnie zakręciła wieczko i uszczelniła woskiem, a potem wsunęła pojemnik do torby na drugim udzie.
— Dobrze ci idzie — powiedział Lukas. Pewnie próbował dodać jej otuchy, choć Juliette słyszała w jego głosie tylko głęboką troskę.
— Pora na próbkę głębszych warstw ziemi.
Chwyciła narzędzie w obie ręce. Trzonek w kształcie litery T skonstruowała w grubych rękawicach, aby zapewnić sobie dobry chwyt na rękojeści. Drugi, przypominający korkociąg koniec narzędzia przycisnęła do ziemi i zaczęła obracać, napierając na trzonek ciężarem ciała, by ostrza łatwiej zagłębiły się w gęstej ziemi.
Pot wystąpił jej na czoło. Kropla skapnęła jej z czoła na szybkę hełmu i zatrzęsła się jak maleńka kałuża, gdy ramiona Juliette zadrżały z wysiłku. Silny powiew żrącego powietrza wydął jej kombinezon, jakby chciał ją przewrócić. Gdy trzonek zagłębił się w glebie aż po zaznaczone taśmą miejsce, Juliette wstała i, zapierając się nogami, wyrwała narzędzie z podłoża.
Zostawiło po sobie okrągły otwór w suchej ziemi, która zaraz zaczęła kruszyć się i obsypywać miniaturową lawiną. Juliette zdjęła końcówkę narzędzia, wsunęła ją do pojemnika i zatrzasnęła. Cały sprzęt był doskonale dopasowany i wręcz lśnił — oto najlepsze, co Zaopatrzenie miało do zaoferowania. Schowała narzędzie z powrotem do torby, którą zarzuciła sobie na plecy. Odetchnęła głęboko.
— W porządku? — zapytał Lukas.
Pomachała w kierunku wieży.
— Wszystko dobrze. Jeszcze dwie próbki. Śluza już prawie gotowa?
— Niech no sprawdzę.
Podczas gdy Lukas sprawdzał, jak przebiegają przygotowania do jej powrotu, Juliette ruszyła z mozołem ku najbliższemu wzgórzu. Jej dawne odciski butów zatarł lekki deszcz, lecz ona doskonale znała drogę. Fałda na zboczu przywodziła na myśl wygodne schody, rampę, na której wciąż leżały dwa ludzkie kształty.
Przystanęła u podnóża i wyjęła kolejny pojemnik z uszczelkami i taśmą grzewczą. Pokrywka odskoczyła z łatwością. Juliette uniosła pojemnik w górę, pozwalając, aby wiatr nawiał do środka pyłu i… cokolwiek jeszcze niósł ze sobą. O ile wiedzieli, były to pierwsze testy powietrza spoza silosu. Piętrzące się sterty bzdurnych raportów z poprzednich czyszczeń miały tylko jeden ceclass="underline" utrwalić i uzasadnić strach przez zewnętrzem. To była kpina z postępu i prób naprawy świata. Jedyne, co próbowali osiągnąć to przekonać ludzi, że jest zepsuty.
Jeszcze bardziej niż ta plątanina kłamstw zaskoczyła Juliette szybkość i ulga, z jaką mechanizmy konspiracji runęły w IT. Ludzie z trzydziestego czwartego przypominali jej dzieci z silosu siedemnastego — przerażone i desperacko potrzebujące dorosłego, któremu mogłyby zaufać. Jej wyprawa w celu zbadania powietrza z zewnątrz spotykała się z obawą i nieufnością w pozostałych częściach silosu, ale w IT, gdzie od pokoleń udawano, że się tym zajmowano, wielu powitało szansę przeprowadzenia takich testów naprawdę z nieposkromionym entuzjazmem.
Niech to szlag!
Juliette zatrzasnęła pokrywkę pojemnika. Pozwoliła myślom błądzić i zapomniała policzyć do dziesięciu. Minęło pewnie dwa razy więcej czasu.
— Hej, Jules?
Ścisnęła palec wskazujący i kciuk.