— Co to ma być, do cholery? — zapytała Shirly na widok Juliette.
Juliette czuła, że zaraz wybuchnie płaczem. Jak mogła wyjaśnić swoje obawy, że oto nastał koniec wszystkiego, co znali? Pokręciła głową i przygryzła wargę.
— Tracimy silos — zdołała wreszcie wykrztusić. — Zewnętrze wchodzi do środka.
— Więc po co ich tamtędy prowadzimy? — Shirly musiała przekrzykiwać szum głosów. Odciągnęła Juliette za generator, z dala od wrzeszczących ludzi.
— Powietrze opada klatką schodową — powiedziała Juliette. — Nie damy rady go zatrzymać. Zamierzam odciąć tunel.
Shirly zastanowiła się.
— Pozabierać dźwigary?
— Niezupełnie. Ładunki, które chciałaś umieścić…
Twarz Shirly stężała.
– Ładunki da się zdetonować z drugiego końca tunelu. Umieściłam je, żeby odciąć tę stronę, żeby odciąć ten silos, żeby uchronić nas od tutejszego powietrza.
— No cóż, teraz tutejsze powietrze to jedyne, co mamy. — Juliette podała Shirly radio, jedyną rzecz, jaką zabrała z domu. Shirly wzięła je i położyła na latarce, której blask padał na klatkę piersiową Juliette. W rozproszonym świetle Juliette dostrzegła wyraz niezrozumienia na twarzy jej biednej przyjaciółki.
— Troszcz się o wszystkich — poprosiła Juliette. — O Solo i dzieciaki… — Zerknęła na generator. — Na farmach znajdziecie masę przydatnego złomu. A powietrze…
— Chyba nie zamierzasz… — zaczęła Shirly.
— Upewnię się, że wszyscy przeszli. Za mną było jeszcze kilkadziesiąt osób. Może setka. — Juliette chwyciła starą przyjaciółkę za ramiona. Zastanawiała się, czy nadal się przyjaźniły. Czy wciąż istniała między nimi ta dawna więź. Odwróciła się, żeby odejść.
— Nie.
Shirly złapała Juliette za rękę; radio spadło z brzękiem na podłogę. Juliette próbowała się wyrwać.
— Niech mnie diabli — krzyknęła Shirly i siłą odwróciła Juliette. — Niech mnie wszyscy diabli, jeśli pozwolę, żebyś mnie z tym wszystkim zostawiła. Niech mnie diabli…
Skądś dobiegały krzyki, dziecka czy dorosłego — nie sposób stwierdzić. Po prostu kakofonia przerażonych, zdezorientowanych głosów, które odbijały się echem w brzuchu wielkiej, stalowej machiny. W panującej tu ciemności Juliette nie dostrzegła nadchodzącego ciosu, nie zauważyła pięści Shirly. Poczuła ją tylko na szczęce, zdziwiona nagłym błyskiem światła wśród atramentowej czerni, a potem nie pamiętała już nic.
Odzyskała przytomność parę chwil — albo minut — później. Nie miała pojęcia. Leżała zwinięta w kłębek na stalowej podłodze kopacza, czując pulsowanie obolałej twarzy. Głosy wokół wydawały się przytłumione i odległe.
Przerzedziło się. Ostatni spośród tych, którym się udało, przeciskali się przez trzewia kopacza. Była nieprzytomna minutę albo dwie. Może dłużej. Znacznie dłużej. Ktoś wołał ją po imieniu, szukając jej w ciemności, ale ona była niewidoczna, skulona za generatorem, w najgęstszym cieniu. Ktoś ją wołał.
A potem w oddali rozległ się potężny huk. Brzmiało to tak, jakby tuż obok zadudniła o podłogę gruba na trzy cale stalowa płyta. Rumor przetoczył się przez ziemię, wibracje wstrząsnęły maszyną. Juliette już wiedziała. Shirly dotarła do pomieszczenia kontrolnego i — wyręczyła Juliette. Zdetonowała ładunki, które miały chronić jej stary dom przed tym nowym. Skazała samą siebie na śmierć.
Juliette szlochała. Ktoś raz po raz powtarzał jej imię, aż w końcu dotarło do niej, że głos dobiega z radia, które leżało obok jej głowy. Sięgnęła po nie zdrętwiałą ręką. To Lukas.
— Luke — szepnęła, wciskając przycisk nadawania. Słyszała jego głos, a więc musiał przebywać poza spiżarnią, niechroniony jej hermetycznymi, stalowymi drzwiami. Pomyślała o Solo, który przetrwał całe dekady, żywiąc się jedzeniem z puszek. Lukas też by tak potrafił.
— Wracaj do środka — powiedziała, szlochając. — Schowaj się. — Tuliła radyjko obiema rękami, wciąż skulona na podłodze.
— Nie mogę — powiedział Lukas. Okropnie kaszlał i rzęził przy każdym oddechu. — Musiałem… musiałem usłyszeć twój głos. Ostatni raz. — Kolejny atak kaszlu, który Juliette aż poczuła w piersi. — Już po mnie, Jules… Już po mnie…
— Nie — jęknęła do siebie, a potem wdusiła przycisk. — Lukas, natychmiast wracaj do tej spiżarni. Zamknij się w niej i trzymaj się. Wytrzymaj…
Słuchała jego pokasływania i świszczącego oddechu. Wreszcie wydusił z siebie chrapliwe słowa:
— Nie mogę. To koniec. Koniec. Kocham cię, Jules. Kocham cię…
To ostatnie było zaledwie szeptem, ledwo słyszalnym przez trzaski radia. Juliette zaszlochała, tłukąc dłonią o podłogę. Krzyczała na niego. Przeklinała go. Przeklinała samą siebie. A przez otwarte tylne wrota kopacza pełzł gnany chłodnym przeciągiem obłok. Juliette czuła jego smak na języku i na wargach. Był to suchy pył kruszonych kamieni, pozostałość wywołanej przez Shirly eksplozji w głębi tunelu. Gorzkawe świadectwo, że wszystko, co kiedykolwiek znała… umarło.
Część III
Dom
36
Silos 1
Charlotte w osłupieniu odsunęła się od radia. Wbijała spojrzenie w trzeszczący głośnik, słuchała syku zakłóceń i raz po raz odgrywała tę scenę w swojej głowie. Otwarte drzwi, toksyczne powietrze wdziera się do środka, ludzie umierają, gnają w popłochu, silos upada. Silos, który jej brat tak mocno starał się uratować teraz przestał istnieć.
Drżącą ręką dotknęła pokrętła. Przełączała się z kanału na kanał i słyszała inne głosy z innych silosów, wyrwane z kontekstu urywki rozmów i ciszy — dowód na to, że gdzie indziej życie toczyło się dalej.
— …stało się już drugi raz w tym miesiącu. Daj Carol do zrozumienia…
— …bardzo wdzięczny, gdybyś mi go zaklepała do czasu…
— …
— …przyjąłem. Przetrzymujemy ją w areszcie…
Eksplozje szumu pomiędzy rozmowami napełniały silos martwym powietrzem. Silos pełen zmarłych.
Charlotte z powrotem nastawiła radio na osiemnastkę. Tamtejsze powtarzacze wciąż działały, dało się to poznać po syku. Nasłuchiwała w nadziei, że powróci głos tamtej kobiety, która nawoływała wszystkich, żeby biegli na dolne piętra. Charlotte usłyszała nawet, jak ktoś wołał ją po imieniu. Dziwnie było słyszeć głos kobiety, na punkcie której jej brat miał obsesję, tej zbuntowanej pani burmistrz, jak lubił ją nazywać, tej czyścicielki, która wróciła.
Być może słyszała kogoś innego, ale Charlotte w to wątpiła. Komendy padały z ust osoby u władzy. Wyobraziła sobie kobietę skuloną w głębinach odległego silosu, w jakimś ciemnym i pustym miejscu, i nagle ogarnęło ją poczucie pokrewieństwa. Wiele by teraz oddała, by móc nadawać, odezwać się… zamiast biernego słuchania.
Nachyliła się nad radiem i dotknęła miejsca na podłączenie mikrofonu. Wydało jej się podejrzane, że Donny zostawił tę część na koniec. Tak jakby nie ufał jej na tyle, by pozwolić jej z kimś rozmawiać. Jakby wolał, żeby tylko słuchała. A może raczej martwił się o siebie. Być może nie ufał samemu sobie, nie wiedział, jak by się zachował, mogąc posyłać własne myśli w eter. Słyszeliby go nie tylko szefowie silosów. Wystarczyło mieć radio.