Выбрать главу

Juliette poczuła, że robi jej się gorąco. Jej dłoń opadła z ramienia Lukasa.

— Nie chciałam powstania. Nawet mnie tu wtedy nie było.

— Ale teraz jesteś i możesz załapać się na kolejne. — Jego oczy były pełne smutku, nie gniewu, a Juliette uświadomiła sobie, że dni na górnych piętrach dłużyły mu się równie mocno co jej w Maszynowni. W ubiegłym tygodniu rozmawiali mniej niż wówczas, gdy była w silosie siedemnastym. Choć fizycznie znaleźli się blisko, istniało ryzyko, że zaczną się od siebie oddalać.

— Co powinnam zrobić? — zapytała.

— Zacznijmy od tego, żebyś przestała kopać. Proszę. Billings odebrał już z tuzin skarg od sąsiadów gdybających, jak to się skończy. Niektórzy mówią, że zewnętrze się o nas upomni. Pewien ksiądz z środkowych pięter odprawia dwie niedziele tygodniowo, żeby ostrzec wiernych przed niebezpieczeństwem; opowiada o swoich wizjach, w których pył wypełnia silos po brzegi i giną tysiące…

— Księża… — syknęła Juliette.

— Tak, księża, a ludzie schodzą się na te niedziele z góry i z głębin. Jeśli klecha stwierdzi, że dwie to za mało i trzeba odprawiać trzy nabożeństwa tygodniowo, będziemy tu mieli wściekły motłoch.

Juliette przeczesała palcami włosy, spomiędzy których posypały się kamyki i odłamki. Ze skruchą popatrzyła na chmurkę drobnego pyłu.

— Co ludzie myślą o moim wyjściu poza silos? Co ich zdaniem stało się w trakcie czyszczenia? Co mówią?

— Niektórzy nie dowierzają — powiedział Lukas. — Podejrzewają, że to legenda. Oczywiście, my w IT doskonale wiemy, co zaszło, ale inni zastanawiają się, czy w ogóle wysłano cię na czyszczenie. Dotarła do mnie plotka, że to tylko element kampanii wyborczej.

Juliette zaklęła pod nosem.

— A co z odkryciem innych silosów?

— Sam od lat powtarzam ludziom, że gwiazdy to słońca takie jak nasze. Niektóre rzeczy są zbyt przytłaczające, by je pojąć. I nie sądzę, by uratowanie twoich przyjaciół coś tu zmieniło. Równie dobrze mogłabyś przeprowadzić swojego kolegę-radiowca środkiem bazaru, wykrzykując, że przybył z innego silosu. Szanse, że uwierzą byłyby takie same.

— Chodzi ci o Walkera? — Juliette pokręciła głową, ale wiedziała, że Lukas ma rację. — Nie robię tego, żeby udowodnić, co mi się przytrafiło, Luke. Tu nie chodzi o mnie. Oni żyją tam ze zmarłymi. Z duchami.

— A my nie? Nie żywimy się własnymi zmarłymi? Błagam cię, Jules. Zginą setki, żeby uratować garstkę. Może lepiej im będzie tam gdzie są.

Wzięła głęboki oddech i wstrzymała go na moment, ze wszystkich sił próbując się nie rozzłościć.

— Nieprawda, Lukas. Człowiek, którego staram się uratować jest na wpół szalony od trwającej długie lata samotności. Tamtejsze dzieci mają już własne dzieci. Potrzebują naszych lekarzy i naszej pomocy. Poza tym… obiecałam im.

Nagrodził jej błagania smutnym spojrzeniem. To bez sensu, stwierdziła. Jak można skłonić człowieka, by przejmował się losem kogoś, kogo nigdy nie spotkał? Juliette oczekiwała od niego niemożliwego, a sama przecież też była temu winna. Czy naprawdę troszczyła się o ludzi, którym księża sączyli jad do uszu? Albo o któregoś z nieznajomych, którym miała jako burmistrz przewodzić, ale których nigdy nie spotkała?

— Nie chciałam tej pracy — powiedziała Lukasowi. Nie zdołała zataić pobrzmiewającego w jej tonie oskarżenia. To inni chcieli, by została burmistrzem, nie ona. Choć najwyraźniej liczba takich osób się zmniejszała.

— Ja też nie wiedziałem, na co się piszę, kiedy zostawałem cieniem — odparował Lukas. Zaczął mówić coś jeszcze, ale urwał na widok grupki wychodzących z sali generatora górników, za którymi ciągnęła się chmurka pyłu.

— Chciałeś coś powiedzieć? — zapytała.

— Zamierzałem cię prosić, żebyś kopała w tajemnicy, jeśli już musisz. Albo żebyś zostawiła kopanie tym ludziom i wróciła…

Urwał.

— Jeśli chciałeś powiedzieć „do domu”, to właśnie jest mój dom. I czy naprawdę nie jesteśmy lepsi od naszych poprzedników? Mamy okłamywać ludzi? Knuć coś za ich plecami?

— Obawiam się, że my jesteśmy gorsi — powiedział. — Oni tylko próbowali utrzymać nas przy życiu.

Juliette roześmiała się na te słowa.

— Nas? Skazali ciebie i mnie na śmierć.

Lukas wypuścił powietrze.

— Miałem na myśli wszystkich innych. Nasi poprzednicy robili co mogli, żeby utrzymać pozostałych przy życiu.

— Mimo wszystko, nie potrafił powstrzymać uśmiechu, gdy Juliette nie przestawała się śmiać. Otarła z policzka łzy, które zmieniły się w błoto.

— Daj mi jeszcze parę dni — powiedziała. To nie było pytanie, raczej ustępstwo. — Niech sprawdzę, czy w ogóle będziemy mieli czym kopać. A wtedy pójdę całować niemowlaki i grzebać zmarłych… choć oczywiście nie w tej kolejności.

Lukas zmarszczył brwi, słysząc jej ponury żart.

— I przystopujesz trochę z tą herezją?

Przytaknęła.

— Jeśli będziemy kopać, będziemy to robić cicho — powiedziała, zastanawiając się przy tym, czy maszyna, jaką odkryli jest w stanie pracować bez ogłuszającego hałasu. — I tak myślałam o lekkiej redukcji zużycia energii. Nie chcę, żeby główny generator pracował na pełnych obrotach. Tak na wszelki wypadek.

Lukas skinął głową, a Juliette uderzyła łatwość, z jaką przychodziły jej kłamstwa, które uważała za konieczne. Przez moment rozważała, czy nie powiedzieć mu o innym pomyśle, który chodził jej po głowie od tygodni, odkąd leżała jeszcze u lekarza, zdrowiejąc po poparzeniach. Miała coś do zrobienia na górze. Widząc jednak, że Lukas jest już i tak wystarczająco rozgniewany, wyjawiła mu tylko tę część swojego planu, która na pewno mu się spodoba.

— Kiedy już ruszymy z robotą, planuję pójść na górę i zostać tam przez jakiś czas — powiedziała, biorąc go za rękę. — Wrócić do domu na jakiś czas.

Lukas uśmiechnął się.

— Ale posłuchaj — dodała, czując, że musi go ostrzec. — Widziałam świat na zewnątrz, Luke. Nie śpię po nocach i słucham radia Walkera. Tam żyją ludzie tacy jak my. Żyją osobno, w strachu, trzymani w niewiedzy. Zamierzam zrobić więcej niż tylko uratować przyjaciół. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Zamierzam dokopać się do sedna tajemnicy, jaka kryje się za tymi murami.

Jabłko Adama na szyi Lukasa podskoczyło. Jego uśmiech zniknął bez śladu.

— Mierzysz za wysoko — powiedział łagodnie.

Juliette uśmiechnęła się i ścisnęła dłoń ukochanego.

— I mówi to człowiek, który wpatruje się w gwiazdy.

5

Silos 17

— Solo! Panie Solo!

Nikły dziecięcy głosik docierał do najdalszych zakątków farm, aż do chłodnych poletek, gdzie już nie paliły się światła, a rośliny nie rosły. Właśnie tutaj Jimmy Parker siedział samotnie na jałowej ziemi, w miejscu, które przypominało mu o starym przyjacielu.

Jego dłonie machinalnie podnosiły grudki ziemi i miażdżyły je na proch. Kiedy wysilał wyobraźnię, był w stanie poczuć delikatne ukłucia wbijających się w jego kombinezon pazurków. Słyszał przywodzące na myśl grzechot rur mruczenie dobiegające z brzuszka Cienia. Trudno jednak było sobie to wyobrażać, kiedy wołający go głos się zbliżał. Blask latarki rozcinał plątaninę roślin, którą młodzi nazywali Dziczą.