— Co to ma, kurwa, być? — powiedział.
Charlotte zadała cios kolanem między nogi w nadziei, że go unieruchomi, ale on obrobił się i odskoczył. Trafiła w biodro. Gorączkowo sięgnęła po pistolet — ale kieszeń była zamknięta na zatrzaski. Nie spodziewała się, że będzie musiała szybko dobyć broni. Zdążyła rozpiąć kieszeń i wyjąć pistolet, ale on staranował ją, wyciskając jej powietrze z płuc i wytrącając broń. Pistolet i części radia zagrzechotały o podłogę. Buty skrzypnęły, gdy zaczęli się siłować, ale on był znacznie silniejszy. Boleśnie zacisnął palce na jej nadgarstkach. Krzyknęła wysokim głosem — to było jak przyznanie się do winy. Winda zwolniła, zatrzymała się i pisnęła, drzwi się rozwarły.
— Hej! — zawołał Eren. Próbował wywlec Charlotte na zewnątrz, ale ona zaparła się nogą o panel, ze wszystkich sił próbując wyrwać się z uścisku.
— Pomocy! — krzyknął przez ramię ku ciemnemu, pustemu korytarzowi. — Ludzie! Pomóżcie!
Charlotte ugryzła go w dłoń u podstawy kciuka. Zęby przebiły skórę, poczuła gorzkawy smak krwi. Eren zaklął i zwolnił chwyt. Kopniakiem posłała go przez drzwi. Spadła jej czapka. Sięgając po broń, czuła zsuwające się na kark włosy.
Drzwi zaczęły się zamykać, odgradzając pozostałego na korytarzu mężczyznę. Rzucił się naprzód, na czworakach, przeskoczył przez drzwi zanim się zamknęły. Z impetem wpadł na Charlotte i uderzył nią o tylną ścianę windy, która najspokojniej w świecie ruszyła w dalej w dół szybu.
Charlotte dostała w szczękę, zobaczyła przed oczami rozbłysk światła. Odchyliła głowę w tył, zanim spadł następny cios. Mężczyzna docisnął ją do ściany windy. Pochrząkiwał jak oszalałe zwierzę ogarnięte furią, przerażeniem i zaskoczeniem. Próbował ją zabić — zabić to, czego nie rozumiał. Zaatakowała go, a teraz starał się ją zabić. Uderzył ją w żebra; Charlotte krzyknęła i chwyciła się za bok. Poczuła zaciskające się na jej na szyi dłonie. Unosiły ją w górę. Natrafiła dłonią na śrubokręt w kieszeni kombinezonu.
— Nie… ruszaj się — stęknął mężczyzna przez zaciśnięte zęby.
Charlotte zakrztusiła się. Nie mogła oddychać. Nie mogła mówić. Miażdżył jej tchawicę. Wzniosła w górę pięść ze śrubokrętem i dźgnęła, mierząc w twarz. Miała nadzieję, że go zadrapie, wystraszy, zmusi do zwolnienia uścisku. Uderzyła resztkami sił, w ostatnim przebłysku gasnącej świadomości — jej pole widzenia już się zwężało, pochłaniane przez ciemny tunel.
Mężczyzna w porę dostrzegł jej atak i odwrócił głowę. Nie trafiła w twarz. Śrubokręt zagłębił się w szyi mężczyzny. Eren puścił ją, a Charlotte chwyciła się rękojeści, żeby nie upaść. Czuła jak śrubokręt obraca się i rozrywa tkanki w jego szyi.
Coś ciepłego trysnęło jej na twarz. Nagle winda zatrzymała się i oboje upadli na podłogę. Rozległ się gulgoczący dźwięk, ciepło na twarzy Charlotte okazało się krwią mężczyzny, która tryskała karminowymi strugami. Oboje z trudem chwytali powietrze. Za otwartymi drzwiami dały się słyszeć śmiechy, donośne głosy niosły się po korytarzu, podłoga lśniła przywodząc na myśl skrzydło medyczne, na którym przebudziła się Charlotte.
Podźwignęła się do pionu. Mężczyzna w szarym kombinezonie kopał i wił się na podłodze, a życie wysączało mu się z szyi. Spojrzeniem szeroko otwartych oczu błagał ją — kogokolwiek — o pomoc. Próbował coś powiedzieć, zawołać ludzi, których słyszeli, ale z jego ust wydobył się tylko bulgot. Charlotte chwyciła go za kołnierz. Drzwi się zamykały. Wcisnęła w nie buta, więc otworzyły się z powrotem. Pociągnęła mężczyznę — który ślizgał się we własnej krwi, bijąc piętami w podłogę windy — i wywlekła go na korytarz. Sprawdziła, czy jego buty nie blokują drzwi. Winda znów zaczęła się zamykać, jakby grożąc, że ją tu z nim zostawi. Z pobliskiego pomieszczenia znów dobiegł śmiech, grupa mężczyzn rechotała z czyjegoś żartu. Charlotte rzuciła się do drzwi i zablokowała je ręką. Otworzyły się. Chwiejnym krokiem weszła do środka, zdrętwiała i wyczerpana.
Wszędzie było pełno krwi. Zrobiło się od niej ślisko. Patrząc na ślady jatki na podłodze, Charlotte zdała sobie sprawę, że czegoś brakowało. Pistoletu. Spanikowana podniosła wzrok na drzwi windy, które zamykały się po raz ostatni. Rozległ się ogłuszający huk broni, błysnęła nienawiść i strach w oczach umierającego mężczyzny, a potem szarpnęło nią w tył. Bark eksplodował palącym bólem.
— Kurwa.
Charlotte zatoczyła się. Jej pierwszą myśl była ucieczka. Wyczuwała mężczyznę po drugiej stronie drzwi, wyobrażała go sobie, jak jedną ręką ściska szyję, a w drugiej trzyma pistolet, wyobrażała sobie jak próbuje wymacać przycisk wzywający windę, zostawiając na ścianie smugi krwi. Wcisnęła kilka przycisków, plamiąc je krwią, ale numery się nie zaświeciły. Zaklęła i zaczęła gorączkowo szukać identyfikatora. Jedna ręka odmawiała posłuszeństwa. Niezdarne sięgnęła drugą, wyłowiła identyfikator, który omal jej nie wypadł i wreszcie go zeskanowała.
— Kurwa. Kurwa — szeptała. Jej ramię płonęło. Wdusiła przycisk z numerem pięćdziesiąt cztery. Dom. Dawne więzienie stało się domem, bezpiecznym schronieniem. Na podłodze walały się części radia. Płytka obwodu drukowanego pękła w pół pod czyimś butem. Charlotte kucnęła, starając się nie zemdleć i podniosła mikrofon. Przerzuciła sobie kabel przez kark, resztę części zostawiła. Krew była wszędzie. Część z pewnością należała do niej. Czerwień reaktora. Krew idealnie wpasowywała się w odcień kombinezonu. Winda wznosiła się przez chwilę, a potem zatrzymała się i otworzyła na ciemny magazyn poziomu pięćdziesiąt cztery.
Charlotte wyszła chwiejnie na zewnątrz, przypomniała coś sobie, wróciła się. Kopnęła drzwi, które próbowały się zamknąć; teraz była na nie wściekła. Spróbowała łokciem wytrzeć do sucha przyciski windy. Krwawy odcisk palca na przycisku z numerem pięćdziesiąt cztery wskazywał, dokąd poszła. To na nic. Drzwi znowu spróbowały się zamknąć i znowu dostały kopniaka. Zdesperowana Charlotte pochyliła się, przejechała dłonią po kałuży krwi, a potem obficie pokryła nią wszystkie przyciski. Następnie zeskanowała identyfikator i wybrała najwyższe piętro, odsyłając tę cholerną windę tak daleko, jak tylko mogła. Wyszła chwiejnym krokiem i osunęła się na podłogę. Drzwi zaczęły się zamykać, a ona z chęcią im na to pozwoliła.
39
Będą jej szukać. Stała się zbiegiem zamkniętym w klatce, w jednym ogromnym budynku. Będą ją ścigać.
Przez głowę przelatywały jej setki myśli. Jeśli mężczyzna, którego zaatakowała zmarł na tamtym korytarzu, możliwe, że znajdą go i zaczną jej szukać dopiero po zakończeniu bieżącej zmiany. Jeśli ktoś mu pomógł, niewykluczone, że zostało jej tylko parę godzin. Ale przecież musieli usłyszeć wystrzał, prawda? Uratują go. Miała nadzieję, że go uratują.
Otworzyła skrzynię, w której widziała apteczkę. Nie ta skrzynia. Tamta obok. Wygrzebała apteczkę i rozpięła kombinezon, szarpiąc za napy. Uwolniła ręce z rękawów i obejrzała paskudną ranę. Krople ciemnej krwi zbierały się wokół dziury w ramieniu i spływały do łokcia. Dotknęła z drugiej strony i skrzywiła się, gdy palce natrafiły na otwór wylotowy. Ręka była zdrętwiała od rany w dół i tętniła bólem od rany w górę.
Charlotte zębami zdarła opakowanie z rolki bandażu i owinęła go sobie wokół ramienia, jeszcze raz i jeszcze, a potem objechała się rolką za szyją i pod drugim ramieniem, żeby bandaż się nie zsunął. Na koniec znów parę razy owinęła ranę. Zapomniała o wacie i opatrunku, ale nie miała ochoty zaczynać od nowa. Jeśli chodzi o opatrunki, to była żenada. Wszystko, czego się nauczyła na szkoleniu podstawowym przepadło w momencie, gdy nawiązała się walka. Zostały tylko odruchy i impulsy. Charlotte zamknęła skrzynię, zauważyła krew na wieku i zdała sobie sprawę, że jeśli ma wyjść z tego cało, musi zacząć trzeźwo myśleć. Uniosła pokrywę, wydobyła ze środka kolejną rolkę gazy i posprzątała po sobie, a potem poszła spojrzeć na zewnętrzne drzwi windy.