Były całe we krwi. Wróciła po buteleczkę spirytusu i wielki pojemnik przemysłowego detergentu, wzięła jeszcze trochę gazy, wszystko pościerała. Nie spieszyła się. Nie mogła sobie pozwolić na fuszerkę.
Zwitek poplamionych tkanin powędrował z powrotem do pojemnika. Zatrzasnęła pokrywę. Zadowolona ze stanu czystości podłogi, popędziła do koszarów. Jej posłanie stanowiło oczywisty znak czyjejś obecności. Pozostałe materace były nagie. Musiała to naprawić, ale najpierw rozebrała się, wzięła sobie drugi kombinezon i poszła do łazienki. Opłukawszy ręce i twarz oraz krwawe plamy na szyi i między piersiami, wyczyściła umywalkę i się przebrała. Czerwony uniform powędrował do szafki przy łóżku. Jeśli tam zajrzą, będzie po niej.
Zdjęła z łóżka pościel i poduszkę, wygładziła materac. Wróciła do magazynu, gdzie otworzyła niskie drzwi windy dla dronów i tam wrzuciła swoje rzeczy. Przeszła się między półkami, gromadząc wodę i racje żywnościowe, które również schowała do windy. I jeszcze małą apteczkę. W pojemniku z akcesoriami do pierwszej pomocy znalazła mikrofon, który musiał jej wypaść, kiedy sięgała po bandaż. Wzięła go i dwie latarki, i zapasowe baterie, które też zabrała do windy. To było ostatnie miejsce, gdzie ktokolwiek by zajrzał. Drzwi były praktycznie niewidoczne, chyba że człowiek wiedział, czego szuka. Sięgały zaledwie do kolan i miały ten sam kolor co ściana.
Zastanowiła się, czy nie wpełznąć tam od razu. Musiała tylko przeczekać pierwsze staranne przeszukanie piętra. Z pewnością skupią się na regałach i stertach zapasów, a gdy niczego nie znajdą, odejdą w inne odludne miejsca, gdzie mogłaby się ukrywać. Ale przecież miała radio i mikrofon, który z tak wielkim trudem zdobyła. Zostało jeszcze parę godzin, mówiła sobie. To nie jest pierwsze miejsce, do którego zajrzą. Z pewnością miała kilka godzin.
Choć kręciło jej się w głowie z niewyspania i utraty krwi, pomaszerowała do sali sterowania i ściągnęła folię z radia. Poklepała się po piersi, ale przecież zmieniła kombinezon. Zresztą, śrubokręt został na dole. Znalazła na stole inny i odkręciła boczny panel urządzenia. Płytka, co do której nie miała pewności na szczęście była zamontowana. Wystarczyło podpiąć wtyczkę. Nie zawracała sobie głowy przykręcaniem mikrofonu ani zamykaniem obudowy.
Przemknęła wzrokiem po gniazdach płytki sterującej. Przypominała ona płytę główną komputera, elementy wkładało się podobnie, ale Charlotte nie była elektrykiem. Nie miała pojęcia, czy czegoś nie brakowało. A za nic na świecie nie poszłaby po kolejne części. Odpaliła urządzenie i wybrała kanał oznaczony numerem osiemnaście.
Czekała.
Regulowała blokadę szumów, aż z głośnika popłynęły zakłócenia, a więc radio działało. Po prostu nikt na tym kanale nie nadawał. Gdy wcisnęła przycisk mikrofonu, trzaski ustały, co dobrze wróżyło. Pomimo zmęczenia, bólu i obaw o siebie i brata, Charlotte zdobyła się na uśmiech. Słyszane przez głośniki kliknięcie mikrofonu stanowiło jej małe zwycięstwo.
— Czy ktoś mnie słyszy? — zapytała. Oparła łokieć o biurko, a drugą, bezużyteczną rękę zwiesiła bezwładnie wzdłuż ciała. Spróbowała znowu. — Czy ktoś nadaje na tym kanale? Proszę, niech ktoś odpowie.
Szum. To jeszcze o niczym nie przesądzało. Charlotte z łatwością wyobraziła sobie radiostacje w odległym silosie, przy których garbili się martwi operatorzy. Donny opowiadał jej o tym, jak kiedyś zamknął silos naciśnięciem guzika. Przyszedł do niej w środku nocy z blaskiem w oczach i opowiedział jej o tym. A teraz ten drugi silos był martwy. Albo jej radio nie nadawało.
Nie myślała trzeźwo. Należało przeprowadzić test zanim zacznie się przeskakiwać do konkluzji. Sięgnęła do pokrętła; na myśl od razu przyszedł jej inny silos, który wraz z bratem nieraz podsłuchiwała, sąsiedni silos z garstką ocalałych, którzy lubili gawędzić o niczym i bawić się w chowanego z użyciem radia. Jeśli jej pamięć nie myliła, pani burmistrz osiemnastki już wcześniej jakimś sposobem nadawała na tej częstotliwości. Zapominając o późnej godzinie, Charlotte nastawiła pokrętło na numer 17, żeby przetestować mikrofon i sprawdzić, czy ktoś odpowie. Z przyzwyczajenia użyła swojego starego znaku wywoławczego z Sił Powietrznych:
— Halo. Halo. Tu charlie dwa-cztery. Czy ktoś mnie słyszy?
Przez chwilę słuchała zakłóceń, a potem, kiedy już miała przełączyć się na inny kanał, z trzasków wybił się czyjś głos, drżący i odległy:
— Tak. Halo? Słyszysz nas?
Charlotte znów ścisnęła mikrofon. Ból w barku momentalnie zniknął — obcy głos zadziałał jak zastrzyk adrenaliny.
— Słyszę was. Tak. Dobrze mnie słychać?
— Co się tam, do cholery, dzieje? Nie możemy przejść. Tunel… rumowisko go blokuje. Nikt nie odpowiada. Jesteśmy tu uwięzieni.
Charlotte próbowała się w tym połapać. Upewniła się, że nie pomyliła częstotliwości.
— Zwolnij — powiedziała i zgodnie z własną radą wzięła głęboki oddech. — Gdzie jesteście? Co się dzieje?
— To ty, Shirly? Utknęliśmy tutaj, w tym… drugim miejscu. Wszystko jest zardzewiałe. Ludzie panikują. Musicie nas stąd wydostać.
Charlotte nie wiedziała, czy powinna odpowiedzieć, a może po prostu wyłączyć radio i spróbować później. Miała wrażenie, że wcięła się w środek rozmowy i wprowadziła w błąd jedną ze stron. Pojawił się kolejny głos, który potwierdził jej teorię:
— To nie Shirly — powiedział kobiecy głos. — Shirly nie żyje.
Charlotte zwiększyła głośność. Nasłuchiwała uważnie. Na chwilę zapomniała o dźgniętym przez nią mężczyźnie, który umierał na korytarzu na dole i o ranie w ręce. Zapomniała o tych, którzy z pewnością szli po nią, szukali jej. Przysłuchiwała się z uwagą tej rozmowie na kanale siedemnastym i temu głosowi, który wydał jej się znajomy.
— Kto mówi? — zapytał pierwszy głos, mężczyzna.
Zaległa cisza. Charlotte nie wiedziała, do kogo skierowane było pytanie i kto powinien odpowiedzieć. Odsunęła usta od mikrofonu. Odpowiedział ktoś inny.
— Mówi Juliette.
Głos miała znużony, oddychała z trudem.
— Jules? Gdzie jesteś? Co to znaczy, że Shirly nie żyje?
Kolejna seria trzasków. Kolejna straszliwa pauza.
— To znaczy, że oni wszyscy nie żyją — powiedziała. — I my też.
Zakłócenia
— Zabiłam nas wszystkich.
40
Silos 17
Juliette otworzyła oczy i zobaczyła swojego ojca. Jaskrawe światło błysnęło jej najpierw w jedno, potem w drugie oko. Za jego plecami wisiało kilka wpatrzonych w nią twarzy. Jasnoniebieskie, białe i żółte kombinezony. To, co z początku brała za sen stopniowo zlało się w rzeczywistość. A to, co wcześniej brała za koszmar, teraz stężało we wspomnienie: jej silos został zamknięty. Wrota się otworzyły. Wszyscy nie żyli. Ostatnie, co pamiętała to radio — słyszała głosy i obwieszczała, że wszyscy nie żyją. I że to ona ich zabiła.