Выбрать главу

Juliette wskazała ojcu mężczyznę i podeszła bliżej.

— Jomes, jesteś ranny?

— Uratowałem to — zajęczał. — Uratowałem to. Uratowałem to.

Raph skierował latarkę na kolana mechanika. W jego dłoniach błysnęła kupka bonów. Kilkumiesięczne wynagrodzenie. Monety szczękały, kiedy drżał, wiły się jak owady.

— W kantynie — mówił, pociągając nosem. — W kantynie, kiedy wszyscy uciekali. Otworzyłem kasę. Pełno puszek i słoików w spiżarni. I to. Uratowałem to.

– Ćśś — powiedziała Juliette i położyła dłoń na jego drżącym ramieniu. Spojrzała na ojca, ten zaś pokręcił głową. Nie mogli dla niego nic zrobić.

Raph odwrócił latarkę. W głębi korytarza matka kołysała się w przód i w tył, pogrążona w płaczu. Do piersi przyciskała niemowlę. Dziecku najwyraźniej nic nie dolegało — wyciągało rączkę do mamy, zaciskało i rozluźniało paluszki, ale nie wydawało żadnego dźwięku. Tak wiele przepadło. Każdy miał tylko to, co był w stanie unieść, co chwycił w trakcie ucieczki. Jomeson łkał nad tym, co chwycił, a woda skapywała z sufitu — płakał on, płakał i silos, ale dzieci nie.

41

Jullette podążyła za raphem przez wnętrze kopacza, do tunelu. Szli, przestępując nad stertami kamieni i umykając przed osypującymi się z obu stron skalami. Widzieli upuszczone przez ludzi ubrania, pojedynczego buta, czyjś na wpół zasypany gruzem koc. Znaleźli porzuconą manierkę. Raph podniósł ją i uśmiechnął się, gdy w środku zachlupała woda.

W głębi tunelu płomienie oblewały skały pomarańczem i czerwienią, odsłaniając surowe mięso ziemi. Przejście zagradzało świeże rumowisko powstałe po zawaleniu się stropu, rezultat poświęcenia Shirly. Juliette wyobraziła sobie przyjaciółkę po drugiej stronie osuwiska. Widziała Shirly leżącą bezwładnie w pomieszczeniu sterowania — uduszoną, zatrutą lub zwyczajnie zdezintegrowaną przez powietrze z zewnątrz. Obraz zmarłej przyjaciółki dołączył do wizerunku Lukasa w jego mieszkanku pod serwerami, gdzie spoczął z martwą, bezwładną dłonią na milczącej radiostacji.

Radio Juliette również zamilkło. W środku nocy ktoś z góry nadawał przez chwilę, budząc ją. Ucięła rozmowę słowami, że wszyscy nie żyją. Następnie postanowiła skontaktować się z Lukasem. Próbowała raz po raz, ale słuchanie radiowego szumu sprawiało jej zbyt wiele bólu. Wyczerpywało zarówno ją, jak i baterię, więc w końcu wyłączyła urządzenie. Przez krótką chwilę rozważała pomysł, aby przejść na kanał pierwszy i wydrzeć się na tego skurwiela, który ją zdradził, ale nie chciała, żeby wiedzieli, że ktokolwiek z jej ludzi przetrwał, że został im ktoś jeszcze do zabicia.

Juliette wahała się między gniewem za wyrządzone zło i żałobą po tych, których wśród nich zabrakło. Wsparta o ojca, podążała za Raphem i Bobbym w kierunku odgłosów kopania: szczęknięć, trzasków i pokrzykiwań. Musiała kupić sobie trochę czasu i ocalić to, co jej zostało. Jej mózg pracował jakby w trybie rezerwowym, a ciało było odrętwiałe, potykała się. Wiedziała jedno — ponowne połączenie dwóch silosów w jeden oznaczało śmierć. Widziała opadającą w dół klatki schodowej białą mgłę i wiedziała, że to nie jakiś nieszkodliwy gaz, widziała przecież, co zostało z uszczelki i taśmy grzewczej. Oto jak zatruwano zewnętrzne powietrze. Oto jak zabijano światy.

— Uwaga na stopy! — burknął ktoś. Minął ich górnik, który toczył przed sobą taczkę pełną kamieni. Podłoże się wznosiło, sufit wisiał coraz niżej. Juliette rozpoznała dobiegający z przodu głos Courtnee. I Dawsona. Z miejsca zawału odwożono sterty urobku; postępy były widoczne. Juliette poczuła się rozdarta pomiędzy potrzebą ostrzeżenia Courtnee oraz pragnieniem, by rzucić się do pracy i kopać rękami, łamiąc sobie paznokcie, żeby drążyć w kierunku tego, co tam się stało — i pal licho śmierć.

— Dobra, oczyśćmy górę zanim zaczniemy dalej kopać. I czemu to tak długo trwa, gdzie ten młot pneumatyczny? Może weźmy hydraulikę z tamtego generatora? To, że jest ciemno nie znaczy, że nie widzę jak się opieprzacie, szumowiny jedne…

Courtnee zamilkła na widok Juliette. Jej twarz stężała, zacisnęły się wargi. Juliette czuła, że przyjaciółka waha się między spoliczkowaniem a przytuleniem jej. Zabolało ją, że nie zrobiła żadnej z tych rzeczy.

— Już wstałaś — powiedziała Courtnee.

Juliette odwróciła wzrok i przyjrzała się stercie kamieni. Sadza wirowała w powietrzu, wznosząc się znad dieslowych palników. Sprawiały one, że chłodne powietrze głębin ziemi wydawało się suche i rzadkie, a Juliette zaczęła martwić się o spalane przez nie tlen. Nie wiedziała, czy nieliczne farmy silosu siedemnastego podołają wyzwaniu. A co ze wszystkimi nowymi płucami — setkami par — które również wysysały stąd tlen?

— Musimy o tym pogadać — powiedziała Juliette, wskazując na rumowisko.

— Możemy pogadać o tym, co się do cholery stało, kiedy już przekopiemy się do domu. Gdybyś zechciała chwycić za łopatę…

— Te skały to jedyne, co nas trzyma przy życiu — powiedziała Juliette.

Kilku spośród kopiących zamarło na widok Juliette. Courtnee warknęła, żeby wracali do pracy, posłuchali. Juliette nie wiedziała, jak jej to delikatnie przekazać. W ogóle nie wiedziała, jak to przekazać.

— Nie mam pojęcia, do czego zmierzasz… — zaczęła Courtnee.

— Shirly zawaliła strop i uratowała nas. Jeśli się przekopiecie, zginiemy. Jestem tego pewna.

— Shirly…?

— Nasz dom był zatruty, Court. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale to prawda. Ludzie na górnych piętrach umierali. Słyszałam Petera i… — Złapała oddech. — I Luke’a. Peter widział zewnętrze. Zewnętrze. Drzwi były otwarte, a ludzie umierali. A Luke… — Juliette przygryzła wargę, aż od bólu rozjaśniło jej się w głowie. — Od razu pomyślałam, że trzeba tu wszystkich zabrać, bo wiedziałam, że tutaj jest bezpiecznie…

Courtnee zaśmiała jej się w twarz.

— Bezpiecznie? Myślisz, że tutaj…? — Zrobiła krok w kierunku Juliette. Teraz już nikt nie kopał. Ojciec Juliette położył córce dłoń na ramieniu i spróbował ją odciągnąć, ale ona się nie cofnęła.

— Myślisz, że tutaj jest bezpiecznie? — syknęła Courtnee. — Gdzie my, psiakrew, jesteśmy? Tam dalej jest pomieszczenie, które kurewsko przypomina naszą salę generatora, tyle że to zardzewiała kupa złomu. Myślisz, że te maszyny jeszcze kiedyś pójdą w ruch? Jak myślisz, ile zostało nam tu powietrza? Ile paliwa? A co z jedzeniem i wodą? Daję nam góra parę dni, jeśli nie wrócimy do domu. Parę dni kopania bez wytchnienia, głównie rękami. Masz w ogóle pojęcie co zrobiłaś, sprowadzając nas tutaj?

Juliette wytrzymała atak. Przyjęła go z otwartymi ramionami. Najchętniej sama dorzuciłaby jeszcze coś od siebie.

— Ja to zrobiłam — powiedziała. Odsunęła się od ojca i zwróciła twarzą do kopiących, których doskonale znała. Odwróciła się i krzyknęła w ciemną otchłań, z której przyszła. — Ja to zrobiłam! — krzyknęła na całe gardło, posyłając swoje słowa ku skazanym na zagładę ludziom. I znowu zawołała. — Ja to zrobiłam! — Gardło paliło ją od sadzy i bolesnego wyznania, jej pierś zdawała się pękać z rozpaczy, odsłaniając surowe mięso. Znowu poczuła na ramieniu dłoń ojca. Kiedy echo jej wybuchu ucichło, dały się słyszeć tylko trzaski i szepty otwartych płomieni.

— To moja wina — powiedziała, kiwając głową. — W ogóle nie powinniśmy byli tu przychodzić. Nie powinniśmy. Może to przez mój podkop nas zatruli albo przez moje wyjście poza silos, ale tutejsze powietrze jest czyste. Obiecałam wam wszystkim, że to miejsce istnieje i że powietrze nie jest trujące. A teraz mówię wam, z taką samą pewnością, że nasz dom przepadł. Jest zatruty. Otwarty na zewnętrze. Wszyscy, którzy zostali… — Spróbowała nabrać tchu. W sercu czuła pustkę, w żołądku supeł. Znowu podtrzymał ją ojciec. — Tak, to moja wina. To ja ich sprowokowałam. To dlatego człowiek, który to zrobił…