— Człowiek? — zapytała Courtnee.
Juliette zlustrowała swoich dawnych przyjaciół, mężczyzn i kobiety, z którymi przez lata pracowała ramię w ramię.
— Tak, człowiek. Z jednego z silosów. Istnieje pięćdziesiąt silosów takich jak nasz…
— Tak nam mówiłaś — przerwał burkliwie jeden z kopiących. — Tak mówią mapy.
Juliette odszukała go wzrokiem. Był to Fitz, nafciarz i były mechanik.
— A nie wierzysz mi, Fitz? Teraz jesteś przekonany, że w całym wszechświecie istnieją tylko dwa silosy i akurat znalazły się tak blisko siebie? Że pozostała część mapy to kłamstwo? Mówię wam, stałam na wzgórzu i widziałam je na własne oczy. Podczas gdy my tkwimy tutaj dusząc się spalinami, dziesiątki tysięcy ludzi żyją sobie jakby nigdy nic, tak jak my kiedyś…
— I myślisz, że powinniśmy się do nich przekopać?
Juliette nie brała tej możliwości pod uwagę.
— Może — odparła. — Możliwe, że to okazałoby się dla nas jedynym ratunkiem. Ale najpierw musimy się dowiedzieć, kto tam mieszka i czy tam jest bezpiecznie. Możemy natknąć się na silos zrujnowany tak jak nasz. Albo pusty jak ten. Albo pełen ludzi, którzy nie ucieszą się na nasz widok. Tamtejsze powietrze może okazać się toksyczne. Ale mogę wam powiedzieć jedno: istnieją inni.
Jeden z kopiących zsunął się z rumowiska, żeby dołączyć do rozmowy.
— A co jeśli po drugiej stronie tej sterty głazów wszystko jest w porządku? Czy to nie ty zawsze paliłaś się, żeby zajrzeć i sprawdzić?
Juliette przyjęła ten cios.
— Jeśli wszystko jest u nich w porządku, wtedy przyjdą po nas. Usłyszymy ich. Gorąco pragnę, żeby tak się stało. Bardzo chciałabym się mylić. Ale się nie mylę. — Zlustrowała ich ciemne twarze. — Mówię wam, że za tymi skałami czeka nas tylko śmierć. Myślicie, że nie chcę mieć nadziei? Straciłam… wszyscy straciliśmy bliskich. Słyszałam jak ludzie, których kochałam wydawali ostatnie tchnienie, a wy sądzicie, że nie chcę tam pójść i się przekonać? I pogrzebać ich jak należy? — Otarła łzy. — Ani mi się ważcie myśleć, że nie kusi mnie, żeby chwycić łopatę i pracować przez trzy zmiany, aż się przekopiemy. Ale ja wiem, że w ten sposób urządziłabym pogrzeb ocalałym. Przerzucalibyśmy ziemię i kamienie do własnego grobu.
Nikt się nie odezwał. Gdzieś w półmroku grawitacja wygrała zmagania z materią i parę luźnych kamyków z grzechotem osunęło im się pod stopy.
— Więc co mamy robić? — zapytał Fitz. Courtnee głośno wciągnęła powietrze, wyraźnie poirytowana na myśl, że ktokolwiek mógłby jeszcze słuchać rad Juliette.
— Potrzebujemy dnia albo dwóch, żeby ustalić, co się stało. Jak mówiłam, istnieje wiele światów takich jak nasz. Nie wiem, co się w nich znajduje, ale wiem, że mieszkańcy jednego z nich uważają się za szefów. Grozili nam już wcześniej, mówili, że mogą nas zabić jednym wciśnięciem guzika i podejrzewam, że to właśnie zrobili. Jestem przekonana, że to samo zrobili również z tym światem. — Wskazała na tunel prowadzący do silosu siedemnastego. — Tak, przyznaję, możliwe, że to z powodu moich gróźb albo dlatego, że wyszłam na zewnątrz w poszukiwaniu odpowiedzi. Możecie mnie za te grzechy wysłać na czyszczenie. Z chęcią pójdę. Wyjdę na czyszczenie i umrę na waszych oczach. Ale najpierw pozwólcie, że powiem to, co wiem. Silos, w którym przebywamy zaleje woda. Nawet w tej chwili powoli się nią napełnia. Musimy uruchomić pompy, żeby go osuszały. Nie możemy dopuścić do tego, żeby wyschły farmy i zgasły lampy, musimy zadbać o to, żeby mieć czym oddychać. — Wskazała na zamocowany w ścianie palnik. — Marnujemy mnóstwo powietrza.
— A skąd niby weźmiemy prąd? Ja jako pierwsza wyszłam z tunelu. To sterta rdzy!
— Na trzydziestych jest zasilanie — powiedziała. — Czysta energia. Zasila pompy i lampy na farmach. Ale nie powinniśmy na niej polegać. Przywieźliśmy ze sobą własne źródło zasilania…
— Generator zapasowy — odezwał się ktoś.
Juliette kiwnęła głową, zadowolona, że słuchali. Przynajmniej przestali kopać.
— Wezmę na swoje barki ciężar tego, co zrobiłam — powiedziała Juliette, a płomienie rozmyły się za warstewką łez. — Ale to ktoś inny sprowadził na nas zagładę. Wiem, kto to był. Rozmawiałam z nim. Musimy przetrwać na tyle długo, by on i jego ludzie zapłacili…
— Zemsta — przerwała Courtnee ostrym szeptem. — Po tym, jak wielu zginęło, próbując się zemścić po twoim czyszczeniu…
— Nie, nie zemsta. Przeciwdziałanie. — Juliette patrzyła przez chwilę w ciemny tunel. — Mój przyjaciel Solo pamięta, jak ten świat… jego świat… został zniszczony. Nie sprawili tego bogowie, tylko ludzie. Ludzie na tyle nieodlegli, że da się z nimi rozmawiać przez radio. Istnieją inne światy, a tamci trzymają palce nad ich przyciskami. Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby ktoś przed nami wziął sprawy w swoje ręce. Żylibyśmy sobie spokojnie bez świadomości, że zagrożenie w ogóle istniało. Nasi bliscy wciąż by żyli. — Odwróciła się z powrotem do Courtnee i pozostałych. — Nie powinniśmy się mścić za to, co zrobili. Nie. Powinniśmy dorwać ich za to, do czego są zdolni. Zanim zrobią to ponownie.
Spojrzała starej przyjaciółce w oczy w poszukiwaniu zrozumienia i akceptacji. Courtnee jednak odwróciła się do niej plecami. Odwróciła się od Juliette i zmierzyła wzrokiem stertę skał, których próbowali się pozbyć. Minęła długa chwila, dym wypełniał powietrze, pomarańczowe płomienie szeptały.
— Fitz, weź ten palnik — rozkazała Courtnee. Stary nafciarz wahał się przez moment, ale usłuchał. — Zgaś to draństwo — poleciła; brzmiała jakby brzydziła się sobą. — Marnujemy powietrze.
42
Elise słyszała w dole głosy, które niosły się po klatce schodowej. W jej domu byli nieznajomi. Obcy. Kiedy ona i bliźniaki byli niegrzeczni, Rickson straszył ich opowieściami o nieznajomych, od których odechciewało się opuszczać ich dom za farmami. Dawno temu, mówił Rickson, każdy obcy próbował cię zabić i zabrać twoje rzeczy. Nawet tym, którzy cię znali nie wolno było ufać. Tak opowiadał Rickson późno w nocy, kiedy klikające czasomierze sprawiały, że światła nagle gasły.
Rickson wiele razy opowiadał im historię o tym, że urodził się, bo dwoje ludzi było zakochanych — cokolwiek to znaczyło — a jego ojciec wyciął zatrutą pigułkę z biodra jego mamy, i że to stąd biorą się dzieci. Ale nie zawsze było tak, że rodzice się zakochali. Czasem bywali to obcy ludzie — mówił — którzy przychodzili i brali, co chcieli. W tych zamierzchłych czasach byli to mężczyźni i często chcieli, żeby kobiety rodziły im dzieci, tak więc wycinali im z ciała zatrute pigułki i kobiety rodziły dzieci.
Elise nie miała w biodrze zatrutej pigułki. Jeszcze nie. Hannah mówiła, że one wyrastają późno, jak zęby mądrości, i dlatego ważne jest, żeby mieć dzieci jak najwcześniej. Rickson mówił, że to nieprawda, że jeśli ktoś się urodził bez pigułki to nigdy nie będzie jej mieć, a Elise nie wiedziała już, w co ma wierzyć. Przystanęła na schodach i pomacała się po boku, sprawdziła, czy nie czuć guzka. Ze skupieniem dotknęła językiem luki po mleczaku i wyczuła coś twardego pod dziąsłem. Chciało jej się płakać na myśl, że jej ciało potrafiło bez pytania zrobić coś głupiego, na przykład wyhodować sobie zęby albo pigułki. Zawołała Pieska, który znowu jej się wyrwał i pomknął na górę, znikając jej z oczu. Piesek był taki niesforny. Elise zaczęła się zastanawiać, czy da się w ogóle trzymać szczeniaczka, a może one zawsze uciekały. Mimo to się nie rozpłakała. Chwyciła za poręcz i zrobiła krok w górę, a potem kolejny. Nie chciała mieć dzieci. Chciała tylko, żeby Piesek z nią został, a wtedy jej ciało niech sobie robi co chce.