Выбрать главу

Wyprzedził ją mężczyzna — to nie był Solo. Solo kazał jej trzymać się blisko. „Powiedz to Pieskowi” — odparła, gdy ją dogonił. Opłacało się mieć w zanadrzu takie wymówki. Jak pestki dyni w kieszeni. Mężczyzna, który ją wyprzedził obejrzał się przez ramię. Był nieznajomy, ale chyba nie chciał zabrać jej rzeczy. Już jakieś miał, trzymał zwój czarno-żółtych przewodów, które dyndały się z sufitu na farmach. Rickson mówił, żeby ich nigdy nie dotykać. Może ten człowiek nie znał zasad. Dziwacznie było widzieć w swoim domu ludzi, których nie znała, ale Rickson czasami kłamał albo się mylił, więc może kłamał albo się mylił opowiadając swoje straszne opowieści i może to Solo miał rację. Może ci obcy to nic złego. Więcej osób do pomocy, więcej rąk do napraw i kopania w ziemi rowków nawadniających, żeby wszystkie rośliny mogły się porządnie napić. Więcej ludzi takich jak Juliette, którzy przychodzili i ulepszali ich dom, zabierali ich do miejsca, gdzie światła paliły się cały czas i gdzie dało się zagrzać wodę na kąpiel. Dobrzy nieznajomi.

Na spirali schodów pojawił się kolejny mężczyzna, tupiąc głośno. Dźwigał worek, z którego wystawały zielone liście i za którym ciągnął się zapach dojrzałych pomidorów i jagód. Elise przystanęła i odprowadziła go wzrokiem. Słyszała w głowie głos Hanny: To za dużo, nie wolno tyle zrywać na raz. Za dużo. Kolejne zasady, których nikt nie znał. Możliwe, że Elise będzie musiała ich nauczyć. Miała książkę, która mogła nauczyć ludzi jak łowić ryby i tropić zwierzynę. Jednak zaraz potem przypomniała sobie, że ryb już nie było. I nie potrafiła wytropić nawet jednego szczeniaczka.

Na myśl o rybach zrobiła się głodna. Miała wielką ochotę natychmiast coś zjeść i to jak najwięcej. Zanim jedzenie się skończy. Tego rodzaju głód czuła czasem, kiedy bliźniaki jadły. Nawet jeśli nie była głodna, też chciała trochę. Chciała mnóstwo. Zanim zabraknie.

Dreptała w górę, stopień za stopniem, a obciążona albumem torba obijała jej się o udo. Elise żałowała, że nie została z pozostałymi i że Piesek nie mógł usiedzieć w miejscu.

— Hej, ty.

Mężczyzna na najbliższym podeście spoglądał na nią zza barierki. Miał czarną brodę, ale bardziej zadbaną niż u Solo. Elise przystanęła na moment, a potem ruszyła dalej. Mężczyzna i platforma zniknęli jej na chwilę z oczu. Gdy dotarła do podestu schodów, czekał na nią.

— Oddzieliłaś się od stada? — zapytał mężczyzna.

Elise przechyliła głowę w bok.

— Nie mogłabym być w stadzie — powiedziała.

Mężczyzna o ciemnej brodzie i jasnych oczach zmierzył ją wzrokiem. Miał na sobie brązowy kombinezon. Rickson też taki miał i czasem go nosił. Chłopak z bazaru był podobnie ubrany.

— A to czemu? — zapytał.

— Nie jestem owcą — odparła Elise. — To owce zbierają się w stada, a ich już nie ma.

— Co to jest owca? — zapytał mężczyzna. A jego jasne oczy błysnęły jeszcze jaśniej. — Widziałem cię. Należysz do dzieciaków, które tu mieszkały, prawda?

Elise kiwnęła głową.

— Możesz przyłączyć się do naszego stada. Stado to zgromadzenie ludzi. Członków kościoła. Chodzisz do kościoła?

Elise pokręciła głową. Położyła rękę na swoim albumie, w którym była strona o owcach, o tym, jak je hodować i o nie dbać. Książka mówiła co innego niż ten człowiek. W żołądku poczuła pustkę. Zastanawiała się, komu zaufać. Przychylała się raczej ku książce, która w wielu sprawach okazała się prawdziwa.

— Chcesz wejść do środka? — Mężczyzna zamaszystym gestem wskazał na drzwi. Elise zajrzała do ciemnego wnętrza. — Jesteś głodna?

Elise pokiwała głową.

— Zbieramy jedzenie. Znaleźliśmy kościół. Pozostali wkrótce wrócą z farm. Masz ochotę wejść i coś zjeść albo się napić? Zebrałem tyle, ile dałem radę unieść. Podzielę się z tobą. — Położył jej dłoń na ramieniu, a Elise przyjrzała się jego przedramieniu, które pokrywały gęste, ciemne włoski jak u Solo, ale nie u Ricksona. Zaburczało jej w brzuchu, a farmy wydały się nagle strasznie odległe.

— Muszę znaleźć Pieska — powiedziała, a jej głos zabrzmiał nikle w przepastnej klatce schodowej, niczym maleńki obłoczek pary w chłodnym powietrzu.

— Znajdziemy twojego pieska — obiecał mężczyzna. — Wejdź do środka. Bardzo bym chciał, żebyś mi opowiedziała o swoim świecie. To prawdziwy cud. A czy wiesz, że i ty jesteś cudem? Bo jesteś.

Elise wcale nie wiedziała. Nie czytała o tym w żadnej z książek, z których poskładała swój album. Z drugiej strony, ominęła wiele stron. Zaburczało jej w brzuchu. Jej brzuch do niej mówił, więc ruszyła za tym mężczyzną z ciemną brodą przez ciemny korytarz. Z przodu dobiegały głosy, kojąca i cicha mieszanka nucenia i szeptów, a Elise zastanowiła się, czy tak właśnie brzmi stado.

43

Silos 1

Charlotte znów żyła w pudełku. W skrzyni, ale bez chłodu, oszronionej szybki i jasnobłękitnej kroplówki wkłutej w żyłę. Jej pudełko pozbawione było tych rzeczy, pozbawione obietnicy słodkich snów i koszmaru przebudzenia. Było to zwyczajne metalowe pudło, które uginało się i śpiewało, gdy zmieniała pozycję.

Umościła sobie schludne mieszkanko w windzie dla dronów, metalowym pojemniku zbyt niskim, by w nim usiąść, zbyt ciemnym, by zobaczyć wyciągniętą przed twarz dłoń i zbyt cichym, by słyszeć własne myśli. Dwukrotnie leżała tam, nasłuchując stukotu butów po drugiej stronie drzwi. Została w windzie na noc. Czekała aż polujący na nią mężczyźni wrócą, ale widocznie mieli jeszcze mnóstwo pięter do przeczesania.

Co kilka chwil poruszała się, bezskutecznie próbując znaleźć wygodną pozycję. Raz wyszła, żeby skorzystać z ubikacji, kiedy już nie mogła wytrzymać i bała się, że zaraz zmoczy spodnie kombinezonu. Spuszczać wodę czy nie? Zaryzykować hałas czy zostawić dowód w sedesie? Spuściła, wyobrażając sobie, jak rury grzechoczą w jakimś odległym miejscu, a komuś udaje się wyśledzić źródło dźwięku.

Upewniła się, czy nie znaleźli radia w pomieszczeniu na końcu korytarza. Spodziewała się, że je zabrali i notatki Donalda też, ale nie, wciąż tkwiły pod foliową pokrywą. Po krótkim wahaniu pozbierała foldery. Były zbyt cenne, by je stracić. W pośpiechu wróciła do kryjówki i upchnęła swoje rzeczy w kąt. Gdy zwijała się w kłębek, przed oczami stanęły jej buty kopiące jej brata.

Myślała o Iraku. Tam również zdarzały się takie ciemne noce, gdy leżała na łóżku, mężczyźni kończyli i zaczynali zmiany przy akompaniamencie szeptów i skrzypienia sprężyn. Ciemne noce, w które czuła się bardziej narażona na atak niż jej dron w trakcie lotu bojowego. Roiło jej się wówczas, że koszary to pusty garaż, w oddali słychać kroki, a ona nie może znaleźć kluczyków do auta. Tak samo czuła się teraz w windzie dla dronów. Jakby spała w ciemnym garażu, w koszarach pełnych mężczyzn, nie wiedząc, co ją czeka po przebudzeniu.