— Ale gdzie?
— Nie udawaj kretyna. Zaatakowano jednego z moich ludzi, a tej samej nocy ktoś w stroju technika z sekcji reaktora przeszedł przez bramkę ochrony na tym piętrze. Szedł tym korytarzem. Zgaduję, że szukał ciebie. Poszedł do łączności, a przecież wiem, że tam przesiadywałeś. Nie ma mowy, żebyś działał sam. Masz wspólnika, może kogoś ze swojej ostatniej zmiany. Kogo?
Donald odłamał kawałek herbatnika i włożył go do ust, żeby zająć czymś wargi. Charlotte. Co ona wyprawiała? Łaziła po silosie i go szukała? Poszła do łączności? Jeśli to ona, chyba postradała zmysły.
— On coś wie — powiedział Brevard.
— Nie mam pojęcia, o czym mówicie — zaprzeczył Donald. Upił łyk wody i zauważył, że trzęsie mu się dłoń. — Kto został napadnięty? Nic mu nie jest? — Przeszło mu przez myśl, że może znaleziono krew jego siostry. Co on najlepszego zrobił, budząc ją? Znów pomyślał, że może lepiej się przyznać i powiedzieć im o kryjówce Charlotte, żeby oszczędzić jej samotności.
— To był Eren — powiedział Thurman. — Zszedł z późnej zmiany, pobiegł do windy, a potem znaleziono go trzydzieści pięter niżej w kałuży krwi.
— Eren jest ranny?
— Eren jest martwy — odparł Brevard. — Śrubokręt w szyi. Jedna z wind jest ubabrana jego krwią. Chcę wiedzieć, gdzie ukrywa się człowiek, który to…
Thurman uniósł dłoń, a Brevard zamilkł w pół słowa.
— Dajcie nam chwilę — powiedział Thurman.
Młody funkcjonariusz stojący na komodzie na powrót zamocował panel sufitowy. Zeskoczył i otarł dłonie o uda, zostawiając na meblu warstewkę kłaczków i styropianowego śniegu. Mężczyźni z Ochrony wyszli. Zanim zamknęły się za nimi drzwi, Donald rozpoznał na korytarzu jednego z pracowników biurowych i omal nie zawołał do niego. Zastanawiał się, co wszyscy musieli sobie pomyśleć, kiedy dowiedzieli się, że nie był tym, za kogo się podawał.
Thurman sięgnął do kieszeni na piersi i wydobył złożoną, kwadratową szmatkę, świeżą chustkę. Wręczył ją Donaldowi, który przyjął ją z wdzięcznością. Dziwne, co uchodziło teraz za podarunek. Zaczekał na atak kaszlu, ale akurat trwała jedna z tych rzadkich chwil ulgi. Thurman wyjął plastikową torebkę i przytrzymał ją otwartą. Donald zorientował się, do czego miała służyć, więc wyjął z kieszeni swoją chustkę i wrzucił poplamioną krwią szmatkę do woreczka.
— Do analizy, tak?
Thurman pokręcił głową.
— Nie ma takiej potrzeby, wszystko już wiemy. To tylko… taki gest. No wiesz, w końcu próbowałem cię zabić. To był przejaw słabości z mojej strony i tylko dzięki fizycznej słabości mi się to nie udało. Okazuje się, że miałeś rację co do Anny.
— Eren naprawdę nie żyje?
Thurman kiwnął głową. Donald rozłożył chustkę i z powrotem ją złożył.
— Lubiłem go.
— Był dobrym człowiekiem. Jednym z moich rekrutów. Wiesz, kto go zabił?
Donald wreszcie zrozumiał, po co ta chustka. Zły glina stał się dobrym gliną. Potrząsnął głową. Próbował wyobrazić sobie, jak Charlotte dokonuje takiego czynu — i nie potrafił. Ale z drugiej strony, nie umiał też wyobrazić jej sobie zrzucającej bomby czy robiącej pięćdziesiąt pompek. Była enigmą zamkniętą w jego dzieciństwie. Bezustannie zaskakiwała.
— Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek kogo znam zabił w ten sposób człowieka. Oprócz ciebie.
Thurman nie zareagował.
— Kiedy mnie usypiacie?
— Dzisiaj. Mam jeszcze inne pytanie.
Donald wziął z tacy wodę i pociągnął solidny łyk. Była zimna. To niesamowite, jak wspaniale mogła smakować woda. Powinien od razu powiedzieć Thurmanowi o Charlotte. Albo zaczekać do momentu, gdy będą mieli go uśpić. W każdym razie nie mógł zostawić jej samej sobie. Zauważył, że Thurman czeka na jego reakcję.
— No, słucham — powiedział.
— Pamiętasz może, czy Anna opuszczała zbrojownię, kiedy byłeś na chodzie? Rozumiem, że byłeś z nią przez krótki czas.
— Nie — odparł Donald. I wcale nie odnosił wrażenia, że byli ze sobą krótko. Dla niego trwało to całe życie. — A co? Co ona zrobiła?
— Pamiętasz, żeby wspominała coś o dopływie gazu?
— Dopływ gazu? Nie. Nawet nie wiem, co to znaczy. Czemu pytasz?
— Odkryliśmy ślady sabotażu. Ktoś manipulował przy systemach doprowadzających gaz z Medycznego do Kontroli Populacji. — Thurman machnął ręką, jakby chciał powiedzieć „zresztą nieważne”. — Jak już mówiłem, myślę, że miałeś rację co do Anny. — Odwrócił się do wyjścia.
— Zaczekaj — powiedział Donald. — Mam pytanie.
Thurman zawahał się z dłonią na klamce.
— Co mi dolega? — zapytał Donald.
Thuran opuścił wzrok na czerwoną szmatkę w plastikowej torebce.
— Widziałeś kiedyś, jak wygląda krajobraz po bitwie? — Jego głos stał się cichy. Przytłumiony. — Teraz twoje ciało jest polem bitwy. Oto co dzieje się teraz w twoim organizmie. Miliardowe armie ścierają się ze sobą. Maszyny, które chcą rozerwać cię na strzępy oraz te, które mają nadzieję utrzymać cię w jednym kawałku. Pod ich butami twoje ciało zmieni się w szrapnele i błoto.
Thurman kaszlnął w pięść. Zaczął otwierać drzwi.
— Tamtego dnia wcale nie zamierzałem zejść ze stoku — odezwał się Donald. — Nie wyszedłem, żeby mnie zobaczyli. Chciałem tylko umrzeć.
Thurman kiwnął głową.
— Domyśliłem się później. I powinienem był ci na to pozwolić. Ale oni wszczęli już alarm. Wpadłem i zobaczyłem, jak moi ludzie mocują się z kombinezonami, a ty uszedłeś już połowę drogi. To tak, jakby do mojego okopu wpadł granat. Zadziałały instynkty, rzuciłem się na niego.
— Niepotrzebnie — powiedział Donald.
Thurman otworzył drzwi. Po drugiej stronie czekał Brevard.
— Wiem — odparł. I zniknął.
45
Darcy pracował na kolanach. Zanurzał karmazynową szmatę w wiadrze pełnym czerwonej wody i wyciskał, aż stawała się różowa, a potem wracał do szorowania podłogi windy. Ściany były już czyste, a próbki wysłano do analizy. Pracował i mamrotał do siebie, przedrzeźniając Brevarda: „Pobierz próbki, Darcy. Wyczyść to, Darcy. Przynieś mi kawę, Darcy.” Nie rozumiał, w jaki sposób przynoszenie kawy i zmywanie krwi wpasowywało się w zakres jego obowiązków. Tęsknił za nudnymi nocnymi zmianami; nie mógł się doczekać, aż wszystko wróci do normy. Zadziwiające, co człowiek jest w stanie uznać za normę. Już prawie nie czuł miedzianego zapachu w powietrzu i metalicznego posmaku na języku. Tak samo było z tymi codziennymi dawkami leków w papierowych kubeczkach, bezsmakowym jedzeniem, nawet z piekielnym brzęczeniem zablokowanych drzwi windy. Tyle rzeczy, do których człowiek się przyzwyczajał, aż w końcu znikały. Rzeczy, które nikły i zmieniały się w tępy ból niczym wspomnienia z poprzedniego życia.
Darcy niewiele pamiętał ze swojego dawnego życia, ale wiedział, że był dobry w swoim fachu. Miał wrażenie, że pracował w ochronie — dawno temu, w świecie, o którym się nie mówiło, świecie uwięzionym w starych filmach, powtórkach seriali i snach. Kołatało mu się w głowie mgliste wspomnienie, że trenowano go do tego, by przyjął za kogoś kulę. Często śnił mu się jeden bardzo namacalny sen — poranny jogging, powietrze chłodzi spływający po czole i karku pot, ptaki ćwierkają, a on biegnie za jakimś starszym mężczyzną w spodniach dresowych i zauważa, że mężczyzna łysieje. Darcy pamiętał słuchawkę, która robiła się śliska i ciągle wypadała z ucha. Pamiętał, jak spoglądał na tłumy, jak jego serce biło szybciej, gdy baloniki pękały, a gaźniki zabytkowych skuterów strzelały, jak bezustannie czekał na szansę, by wziąć na siebie…