Выбрать главу

— Tu pan jest!

Mała Elise robiła mnóstwo hałasu jak na taką małą osóbkę. Przyczłapała do niego w swoich za dużych butach. Jimmy patrzył na nią, wspominając, że dawno temu żałował, iż Cień nie potrafi mówić. W niezliczonych snach Cień zmieniał się w czarnowłosego chłopca o dudniącym głosie. Lecz Jimmy już o tym nie śnił. Obecnie był wdzięczny za lata, jakie spędzili ze starym przyjacielem w milczeniu.

Elise przecisnęła się przez barierkę i przytuliła się do ręki Jimmy’ego. Omal nie oślepiła go latarką, którą przycisnęła do piersi soczewką do góry.

— Pora iść — powiedziała Elise i pociągnęła go za rękę. — Już czas, panie Solo.

Zamrugał w ostrym świetle, wiedząc, że mała ma rację. Choć była najmłodsza, rozwiązywała więcej sporów niż wywoływała. Jimmy rozgniótł w palcach kolejną grudkę gliny, rozsypał ziemię i otarł dłoń o udo. Nie chciał odchodzić, ale wiedział, że nie może tu zostać. Przypomniał sobie, że byli tu tymczasowo. Tak powiedziała Juliette. Powiedziała, że jeszcze wróci, by zamieszkać tu z innymi, których ze sobą przyprowadzi. Przez pewien czas nie będzie loterii. Będzie mnóstwo ludzi. Dzięki nim jego stary silos odżyje.

Jimmy zadrżał na myśl o tak wielkiej liczbie ludzi. Elise pociągnęła go za rękę.

— Chodźmy. Chodźmy — powtarzała.

Do Jimmy’ego dotarło nagle, czego się obawiał. Nie chodziło o opuszczenie domu, bo do tego zostało jeszcze trochę czasu. Nie chodziło o mieszkanie w głębinach, które niemal zupełnie osuszyli i które już go nie przerażały. Bał się tego, do czego miał powrócić. Jak dotąd jego dom był tym bezpieczniejszy, im bardziej stawał się pusty; zaatakowano go, kiedy zaczął się znów zapełniać. Jakaś część niego pragnęła, by zostawiono go w spokoju, by mógł być Solo.

Podniósłszy się na nogi, pozwolił, by Elise poprowadziła go w kierunku schodów. Z werwą holowała go za poznaczoną odciskami dłoń. Gdy znaleźli się na schodach, pozbierała swoje rzeczy. Z dołu dobiegały głosy Ricksona i pozostałych, niosące się echem w górę cichego betonowego szybu. Jedno ze świateł awaryjnych wysiadło, tworząc czarną wyrwę w linii bladego zielonego blasku. Elise poprawiła torbę na ramię, w której trzymała swój album i zapięła plecak. Jedzenie i woda, ubrania na zmianę, baterie, wyblakła lalka, szczotka do włosów — praktycznie cały jej dobytek. Jimmy przytrzymał pasek plecaka, by pomóc jej go włożyć, a potem dźwignął własny ładunek. Głosy pozostałych zamilkły. Klatka schodowa zadrżała i zadzwoniła lekko pod ich krokami. Szli w dół, co zdawało się dziwnym kierunkiem, jeśli zamierzało się wyjść.

— Kiedy Jewel po nas przyjdzie? — zapytała Elise. Wzięła Jimmy’ego za rękę i ruszyli spiralą w dół.

— Niedługo — powiedział Jimmy, choć tak naprawdę nie wiedział. — Cały czas próbuje. To daleka droga. Pamiętasz jak długo potrwało, zanim woda opadła i zniknęła?

Elise kiwnęła głową.

— Liczyłam stopnie — powiedziała.

— Tak, zgadza się. Więc widzisz, oni muszą wykopać tunel przez litą skałę, żeby się do nas dostać. Niełatwa sprawa.

— Hannah mówi, że jak Jewel przyjdzie, przyprowadzi całe tuziny ludzi.

Jimmy przełknął ślinę.

— Setki — powiedział chrapliwie. — Nawet tysiące.

Elise ścisnęła go mocniej za rękę. Kolejnych kilkanaście stopni przeszli w milczeniu, licząc kroki. Liczenie do tak dużych liczb przychodziło obojgu z trudem.

— Rickson mówi, że oni nie idą, żeby nas uratować, tylko chcą naszego silosu.

— Tak, no cóż, on dostrzega w ludziach to co złe — powiedział Jimmy. — Tak samo jak ty widzisz w nich to co dobre.

Elise podniosła wzrok na Jimmy’ego. Oboje stracili rachubę. Zastanawiał się, czy mała w ogóle potrafiłaby sobie wyobrazić, jak wygląda tysięczny tłum. Sam ledwo pamiętał.

— Chciałabym, żeby widział w ludziach dobro, tak jak ja — powiedziała.

Jimmy przystanął przed kolejnym podestem schodów. Wczepiona w jego dłoń Elise przystanęła wraz z nim. Uklęknął, by spojrzeć na nią z bliska. Zrobiła nadąsaną minę, odsłaniając lukę w miejscu, gdzie wypadł jej ząb.

— W każdym jest trochę dobra — powiedział Jimmy. Ścisnął Elise za ramiona, czując twardniejącą mu w gardle gulę. — Ale i trochę zła. Rickson pewnie częściej ma rację niż się myli.

Mówił to z wielkim żalem. Nie mógł znieść faktu, że napełnia główkę Elise takimi myślami. Lecz kochał ją jak własne dziecko. Chciałby ofiarować jej wielkie, stalowe drzwi, których będzie potrzebowała, jeśli silos się zapełni. To dlatego pozwalał jej ciąć schowane w metalowych puszkach książki i zabierać strony, które lubiła. To dlatego pomagał jej wybierać te najważniejsze. Wybierał te, które mogły pomóc jej przetrwać.

— Będziesz musiała zacząć patrzeć na świat oczami Ricksona — powiedział Jimmy, nienawidząc siebie za to. Wstał i pociągnął dziewczynkę w dalszą drogę w dół schodów, nie licząc ich stopni. Otarł oczy, zanim Elise dostrzegła jego łzy i zadała jedno ze swoich łatwych pytań, na które wcale niełatwo odpowiedzieć.

6

Decyzja o opuszczeniu jaskrawych świateł i wygód swojego starego domu nie przyszła łatwo, lecz w końcu Jimmy zgodził się przenieść na dolne farmy. Dzieciaki czuły się tu dobrze. Szybko wznowiły uprawę grządek. Poza tym, stamtąd było bliżej do ostatnich podtopionych kondygnacji.

Jimmy schodził po śliskich stopniach poznaczonych plamami świeżej rdzy, wsłuchany w melodię kropel wody pluszczących o kałuże i stal. Wiele z zielonych świateł awaryjnych zalała woda. Nawet te, które wciąż działały wypełnione były bąblami uwięzionej w środku, błotnistej cieczy. Jimmy pomyślał o rybach, które jeszcze nie tak dawno pływały w miejscu, które teraz zajmowało powietrze. Kilka z nich znaleźli na podłodze, gdy woda się cofnęła, chociaż sądził, że już dawno wszystkie wyłapał. Uwięzione w coraz płytszej wodzie stworzenia okazały się nazbyt łatwą zdobyczą. Jimmy nauczył Elise jak je łapać, ale dziewczynka miała kłopoty ze zdejmowaniem ich z haczyka — wciąż jej się wyślizgiwały i wpadały z powrotem do wody. Któregoś razu Jimmy żartobliwie stwierdził, że pewnie robi to specjalnie, a ona przyznała, że bardziej lubi je łapać niż jeść. Pozwolił jej łowić ostatnich kilka ryb raz po raz, aż wreszcie zrobiło mu się ich żal. Rickson, Hannah i bliźniaki z radością zakończyli cierpienia zdesperowanych, ocalałych ryb, wypełniając sobie nimi żołądki.

Jimmy zerknął w górę, za barierkę, wyobrażając obie swój spławik zawieszony w powietrzu i Cienia, który spoglądał na niego i uderzał łapą o powierzchnię wody, tak jakby Jimmy był rybą. Spróbował wypuścić ustami bąbelki, lecz bezskutecznie. Poczuł tylko jak wąsy łaskoczą mu nos.

Nieco niżej, u podstawy schodów, zebrała się spora kałuża. Podłoga była tu płaska, niewyprofilowana dla łatwiejszego odpływu. Ewentualne powodzie nigdy nie miały dotrzeć tak wysoko. Jimmy włączył latarkę, a snop światła rozciął posępne ciemności spowijające głębiny Maszynowni. Przewód elektryczny wił się korytarzem, przewieszony przez bramkę ochrony. Splątany wąż ciągnął się wzdłuż niego, a potem zawracał. Kabel i wąż znały drogę do pomp; zostawiła je tu Juliette.

Jimmy podążył ich szlakiem. Gdy pierwszy raz zszedł na koniec schodów, znalazł plastikową kopułkę jej hełmu. Leżała w stercie śmieci, odpadków i szlamu, ohydnych pozostałości po wodzie. Robił co mógł, żeby tu posprzątać. Znalazł nawet swoje małe, metalowe podkładki — te, które przytwierdzał do papierowych spadochroników, lśniące jak srebrne motety w zwałach kompostu. Większość śmieci po powodzi została. Jedyne co uratował to plastikowa kopuła hełmu Juliette.