Kulę.
Darcy przestał szorować i otarł rękawem twarz. Wbił spojrzenie w szczelinę między podłogą a ścianą windy, gdzie zaklinowało się coś lśniącego, niewielki metalowy kamyk. Spróbował wyjąć go palcami, ale nie mieściły się w szczelinie. Kula. I tak nie powinien jej dotykach.
Szmata wylądowała z pluskiem w wiadrze. Darcy wziął z korytarza zestaw do pobierania próbek. Winda wciąż brzęczała i brzęczała, nie mogąc znieść bezruchu, chcąc znów ruszyć w drogę.
— Ochłoń trochę — szepnął Darcy. Wyjął z pudełka torebkę na próbki. Pęsety nie było tam, gdzie powinna być. Szperał na dnie, aż wreszcie ją znalazł, przeklinając ludzi z poprzednich zmian, którzy nie mieli krzty szacunku dla kolegów z pracy. To jak mieszkanie w akademiku, pomyślał Darcy. Nie, złe słowo, ale właściwe wspomnienie. Jak mieszkanie w koszarach. Pozory ładu przykrywające bałagan. Gładko zaścielona pościel na poplamionych materacach. Tacy właśnie byli ludzie, którzy nie odkładali rzeczy na odpowiednie miejsce.
Za pomocą pęsety wyciągnął kulę i wrzucił ją do plastikowej torebki. Była lekko odkształcona, ale nie bardzo. Nie trafiła w nic twardego, ale w coś trafiła. Gdy potarł torebką o pocisk i spojrzał pod światło, dostrzegł na folii różową smugę. Na kuli była krew. Przyjrzał się podłodze, żeby sprawdzić, czy nie nachlapał krwawej wody w miejsce, gdzie zaklinował się pocisk i czy krew nie znalazła się tam z powodu jego niedbalstwa.
Najwyraźniej nie. Mężczyzna, którego znaleziono martwego został dźgnięty w szyję, ale w pobliżu leżał pistolet. Darcy pobrał próbki krwi z dwunastu miejsc we wnętrzu windy. Technik medyczny odebrał próbki, a Stevens i szef Ochrony powiedzieli, że wszystkie pasowały do ofiary. Ale teraz Darcy najprawdopodobniej miał próbkę napastnika, który wciąż był na wolności. Mężczyzny, który zabił Erena. Prawdziwą wskazówkę.
Ściskał w ręku woreczek z próbką i czekał na windę ekspresową. Przez chwilę rozważał, czy nie zanieść jej Stevensowi — tak nakazywałyby protokoły — ale to on znalazł kulę, rozpoznał co to jest i ostrożnie ją wydobył. Zasługiwał na to, by jako pierwszy zobaczyć wyniki.
Przyjechała ekspresówka i zadzwoniła radośnie. Ze środka wyszedł ewidentnie wyczerpany mężczyzna w purpurowym kombinezonie, turlając przed sobą wiadro na kółkach i mopa. Darcy, zamiast zawiadomić Stevensa o znalezisku, wezwał posiłki. Nocnego dozorcę. Uścisnęli sobie ręce. Darcy podziękował za to, że mężczyzna zechciał zostać na nocnej zmianie i obiecał, że mu się odwdzięczy, a potem zajął jego miejsce w windzie ekspresowej.
Musiał zjechać tylko dwa piętra w dół. To szaleństwo — jechać ekspresówką dwa poziomy. W tym silosie przydałyby się schody. Nieraz potrzebował pójść piętro wyżej albo niżej, a i tak musiał czekać pięć minut na tę cholerną windę. To nie miało sensu. Westchnął i wcisnął przycisk — skrzydło medyczne. Zanim drzwi się zamknęły, usłyszał jeszcze mokre plaśnięcie mopa.
Gabinet doktora Whitmore’a był zatłoczony. Nie pracownikami — był tam tylko Whitmore i dwóch zakrzątanych techników medycznych — ale ciałami. Na płytach leżały dwa dodatkowe ciała. Jedno należało do kobiety, którą znaleziono martwą dzień wcześniej; Darcy pamiętał, że miała na imię Anna. Drugie należało do Erena, byłego szefa silosu. Whitmore siedział przy komputerze, pisząc na klawiaturze, podczas gdy technicy zajmowali się denatami.
— Sir?
Whitmore odwrócił się. Jego wzrok powędrował z twarzy Darcy’ego na jego dłonie.
— Co tam mamy?
— Jeszcze jedną próbkę. Na pocisku. Zrobi pan testy?
Whitmore machnął ręką na jednego z mężczyzn na sali operacyjnej, który wyszedł, przeciągając się.
— Możesz się tym zająć?
Technik nie wyglądał na podekscytowanego. Ściągnął poplamione krwią rękawiczki i cisnął do zlewu, żeby potem je umyć i wysterylizować.
— Zobaczmy — powiedział.
Maszyna uwinęła się szybko. Przez chwilę popiskiwała, zaszumiała, a potem wypluła z siebie kartkę papieru. Technik sięgnął po wyniki, nim zdążył to zrobić Darcy.
— Aha. Mamy trafienie. Należy do… Hm. Dziwne.
Darcy spojrzał na raport. Zobaczył wykres paskowy, ten unikalny kod UPC ludzkiego DNA. Poziom rozmaitych substancji we krwi był zaszyfrowany nieodgadnionymi skrótami: IFG, PLT, Hgb. Lecz w miejscu, gdzie powinny znaleźć się szczegółowe informacje z rejestru personelu, widniało tylko: Emer. Reszta pól była pusta.
— Emer — powiedział technik. Podszedł do umywalki, żeby umyć dłonie i rękawiczki. — Dziwne imię. Kto normalny by sobie takie wybrał?
— Gdzie są pozostałe wyniki? — zapytał Darcy. — Te wcześniejsze.
Technik wskazał na kosz z papierami stojący u stóp doktora Whitmore’a, który nadal stukał w klawisze. Darcy przetrząsnął kosz i znalazł jeden z wcześniejszych wydruków. Uniósł obie kartki obok siebie.
— To nie imię — powiedział Darcy. — Ono znalazłoby się w pierwszej linijce. To oznaczenie lokalizacji. — Na drugim wyniku pod imieniem „Eren” widniał numer sali w kriosekcji oraz koordynaty komory zmarłego. Darcy przypomniał sobie nazwę jednej z mniejszych sal kriosekcji.
— Personel awaryjny — powiedział z satysfakcją. Emergency personnel. Rozwiązał zagadkę. Uśmiechnął się do pomieszczenia, ale pozostali wrócili już do pracy.
Sala oznaczona jako „Personel Awaryjny” była najmniejszym pomieszczeniem kriosekcji. Darcy przystanął przed metalowymi drzwiami. Widział swój oddech. Wstukał kod, a panel zamrugał na czerwono i zabrzęczał z dezaprobatą. Wprowadził więc główny kod ochrony, a drzwi szczęknęły i wsunęły się w ścianę.
Serce łomotało mu ze strachu i podekscytowania. Nie tyle podążał szlakiem wskazówek, co pozwalał porwać się temu szlakowi. Personel Awaryjny zarezerwowano na najbardziej ekstremalne przypadki, na sytuacje, gdy okazywało się, że Ochrona nie wystarczy. Przez gęstą mgłę przebijały się wspomnienia z czasów, gdy policjanci wycofywali się, aby zrobić miejsce ciężko opancerzonym ludziom, którzy wyskakiwali z półciężarówek i z militarną precyzją przejmowali budynek. Czy on sam był kimś takim? W poprzednim życiu? Nie pamiętał. Poza tym, ci tutaj byli inni. Wielu z nich budzono całkiem niedawno. Darcy pamiętał, że tak było, gdy zaczynał bieżącą zmianę. Byli pilotami. Pamiętał, że któregoś dnia zauważył zmarszczki fal na powierzchni swojej kawy. Później dowiedział się, że zrzucano z dronów bomby. Chodził od kapsuły do kapsuły, szukając pustej. Jak podejrzewał, ktoś nie poszedł spać, kiedy powinien. Albo został obudzony, by robić złe rzeczy.
Ta ostatnia możliwość napawała go strachem. Kto miał dostęp do takiego personelu? Kto miał możliwość budzenia ich w tajemnicy przed wszystkimi? Podejrzewał, że niezależnie od tego, komu przedstawi swoje odkrycia, informacja powędruje w górę łańcucha dowodzenia i w końcu trafi do osoby lub osób za to odpowiedzialnych. Uświadomił sobie coś jeszcze: ofiarą mordercy padł nie kto inny tylko obecny szef całego silosu, szef wszystkich silosów. Sprawa była poważna. Śmiertelnie poważna. Konflikt pomiędzy szefami silosu? Jeśli się w niego wplącze, może już nigdy nie zaparzyć przełożonemu kawy ani nie umyć upaćkanej krwią podłogi.
Sprawdził już dwie trzecie kriokomór i zaczynał podejrzewać, że może się mylił. To wszystko było zbyt naciągane. Udawał kogoś, kim nie był. Pomyślał, że nie znajdzie pustej kapsuły, bo nie ma żadnej wielkiej konspiracji, nikt z kierownictwa nie zabija ludzi…