Charlotte przeszedł zimny dreszcz. Ona myślała, że to jej brat sprowadził na nich zagładę. Lepkimi od potu dłońmi objęła mikrofon. Nacisnęła guzik, ale się zaciął. Musiała stuknąć nim o stół, żeby się odblokował.
— Donny nie… Możliwe, że już nie żyje — powiedziała Charlotte, powstrzymując łzy.
— Jaka szkoda. W takim razie dorwę jego następcę.
— Nie, posłuchaj mnie. Donny… on tego nie zrobił. Przysięgam. Jacyś ludzie go zabrali. Nie wolno mu było w ogóle z wami rozmawiać. Chciał wam coś powiedzieć, ale nie wiedział jak. — Charlotte zwolniła przycisk mikrofonu, modląc się, żeby nieznajoma jej uwierzyła.
— Twój brat ostrzegał mnie, że może wcisnąć przycisk i zabić nas wszystkich. No cóż, ten przycisk został wciśnięty, a mój dom zniszczony. Ludzie, na których mi zależy nie żyją. Nawet jeśli wcześniej nie próbowałam was dorwać, dranie, to cholernie pewne, że teraz zamierzam.
— Zaczekaj — powiedziała Charlotte. — Posłuchaj. Mój brat ma kłopoty. Ma kłopoty, bo z wami rozmawiał. My dwoje nie jesteśmy w to zamieszani.
— Ta, jasne. Chcecie, żebyśmy się rozgadali. Żebyśmy powiedzieli wam jak najwięcej. A potem nas zniszczycie. Ciągle z nami pogrywacie. Wysyłacie nas na czyszczenie, a tak naprawdę zatruwacie powietrze. Oto co robicie. Napełniacie nas strachem przed wami i przed sobą nawzajem, więc wysyłamy własnych ludzi na zewnątrz, zatruwając świat naszą nienawiścią i lękiem, prawda?
— Nie… Posłuchaj, przysięgam, że nie mam pojęcia, o czym mówisz. Ja… może trudno ci będzie w to uwierzyć, ale ja pamiętam czasy, kiedy świat był całkiem inny. Kiedy można było żyć i oddychać na zewnątrz. I myślę, że część świata może znów taka być. Jest taka już teraz. Oto co mój brat chciał ci powiedzieć: że istnieje nadzieja.
Pauza. Ciężki oddech. Charlotte znów poczuła pulsowanie w barku.
— Nadzieja.
Charlotte czekała. Radio syczało na nią jak wściekły oddech przez zaciśnięte zęby.
Miała rację. Ta Juliette miała rację. Jak inaczej mogła przebiegać taka rozmowa? Jak jej brat dawał radę? Rozmawiały ze sobą obce rasy, które jakimś sposobem mówiły tym samym językiem. Rozmawiali ze sobą bogowie i śmiertelnicy. Charlotte próbowała porozumieć się z mrówkami, które troszczyły się o swoje podziemne labirynty, nie o powierzchnię. Nie zdoła sprawić, żeby dostrzegli…
I nagle Charlotte uświadomiła sobie, że ta Juliette nic nie wie o jej własnym piekle. I to właśnie jej powiedziała.
— Ciężko pobili mojego brata — powiedziała Charlotte. — Bardzo możliwe, że już nie żyje. To stało się na moich oczach. A mężczyzna, który to zrobił była dla nas obojga jak ojciec. — Próbowała się nie rozkleić i nie pozwolić, by załamał jej się głos. — A teraz polują na mnie. Uśpią mnie albo zabiją i sama nie wiem, czy jest jakaś różnica. Trzymają nas zamrożonych przez długie lata, podczas gdy mężczyźni odbywają zmiany. Są tu komputery, które grają w swoje gry i pewnego dnia zdecydują, który z waszych silosów będzie wolny. Pozostałe zginą. Wszystkie z wyjątkiem jednego zginą. I nie ma nic, co możemy zrobić, żeby to zatrzymać.
Zaczęła niezdarnie kartkować notatki. Chciała znaleźć ranking, ale nie mogła go odszukać przez zasłonę łez. Zamiast niego wyjęła mapę. Juliette się nie odzywała, pewnie równie zmieszana piekłem Charlotte, co Charlotte jej. Ale należało to powiedzieć. Te okropne prawdy musiały zostać wypowiedziane. Przyjemnie było je komuś wyznać.
— My… tylko Donny i ja próbowaliśmy wymyślić sposób, żeby wam pomóc, wam wszystkim, przysięgam. Mój brat… on darzył twoich ludzi sympatią. — Charlotte puściła mikrofon, żeby Juliette nie usłyszała jej płaczu.
— Moich ludzi — powtórzyła Juliette przygaszonym głosem.
Charlotte kiwnęła głową i wzięła głęboki oddech.
— Twój silos.
Zaległa długa cisza. Charlotte wytarła twarz rękawem.
— Czemu sądzisz, że ci zaufam? Wiesz, co zrobiliście? Ilu osobom odebraliście życie? Zginęły tysiące…
Charlotte sięgnęła do pokrętła głośności, żeby ściszyć radio.
— …a wkrótce reszta z nas do nich dołączy. A ty mówisz, że chcesz pomóc. Kim ty, do cholery, jesteś?
Juliette czekała na jej odpowiedź. Charlotte zbliżyła twarz do syczącej skrzynki. Ścisnęła mikrofon.
— Miliardy — powiedziała. — Zginęły miliardy.
Odpowiedź nie nadeszła.
— Zabiliśmy więcej ludzi niż jesteś sobie w stanie wyobrazić. Liczbę tak wielką, że już nawet traci sens. Zabiliśmy niemal wszystkich. Wydaje mi się, że… strata kilku tysięcy… nie zostaje nawet dostrzeżona. Oto dlaczego są do tego zdolni.
— Kto? Twój brat? Kto to zrobił?
Charlotte otarła łzy z policzków i potrząsnęła głową.
— Nie. Donny nigdy by tego nie zrobił. To był… pewnie nie macie odpowiedniego wyrazu w swoim słowniku. Człowiek, który kiedyś stał na czele świata. Zaatakował mojego brata. Znalazł nas. — Charlotte zerknęła na drzwi, jakby spodziewając się, że Thurman wyważy kopniakiem drzwi, żeby zrobić z nią to samo co z jej bratem. Wetknęła kij w mrowisko, nie miała co do tego wątpliwości.
— To on zabił świat i twoich ludzi. Nazywa się Thurman. Był… kimś w rodzaju burmistrza.
— Wasz burmistrz zabił mój świat. Nie twój brat, ale ten drugi człowiek. Czy on zabił też świat, w którym teraz się znajduję? Jest martwy od dziesięcioleci. Ten świat też zabił?
Juliette myślała o silosach jako o całych światach, uświadomiła sobie Charlotte. Pamiętała jak pewnego razu spytała iracką dziewczynkę o drogę do innego miasta. Tamta rozmowa była w innym języku i w innym świecie, a mimo to była łatwiejsza.
— Człowiek, który zabrał mojego brata zabił szerszy świat. — Charlotte spojrzała na notatkę w teczce, wydruk zatytułowany Pakt. Jak jej to wyjaśnić?
— Masz na myśli świat poza silosami? Świat, w którym na powierzchni rosły zboża, a w silosach trzymano nasiona, nie ludzi?
Charlotte wypuściła powietrze. Jej brat musiał im opowiadać więcej niż sądziła.
— Tak. Tamten świat.
— Tamten świat jest martwy od tysięcy lat.
— Od setek lat — powiedziała Charlotte. — A my… my żyjemy od bardzo dawna. Kiedyś… mieszkałam w tamtym świecie. Widziałam go, zanim go zrujnowali. Ludzie w moim silosie to zrobili. Mówię ci.
Zapadła cisza. To było jak implozja po wybuchu bomby. Jednoznaczne przyznanie się do winy. Charlotte dokonała tego, co — jak sądziła — jej brat zawsze pragnął zrobić. Przyznać przed tymi ludźmi, co zrobili. Wymalować tarczę strzelniczą. Zachęcić do odwetu. Zasługiwali na to.
— Gdyby to była prawda, chciałabym was wszystkich zabić. Rozumiesz mnie? Masz pojęcie, jak my żyjemy? Wiesz, jak wygląda świat na zewnątrz? Widziałaś go?
— Tak.
— Na własne oczy? Bo ja tak.
Charlotte wciągnęła powietrze.
— Nie — przyznała. — Nie na własne oczy. Przez kamerę. Ale zajrzałam dalej niż ktokolwiek i mogę ci powiedzieć, że tam jest lepiej. Myślę, że masz rację, zatruwamy świat, ale wydaje mi się, że ta trucizna nie sięga daleko. Myślę, że otacza nas wielka chmura. Za tą chmurą jest błękitne niebo i szansa na życie. Musisz mi uwierzyć: gdybym mogła pomóc wam się wydostać i wszystko naprawić, zrobiłabym to bez wahania.
Nastąpiła długa pauza. Bardzo długa pauza.
— Jak?
Ja… chyba nie jestem w stanie wam pomóc. Mówię tylko, że gdybym mogła, zrobiłabym to. Wiem, że jesteście teraz w tarapatach, ale ja też nie mam się tu najlepiej. Kiedy mnie znajdą, pewnie mnie zabiją. Albo coś w tym stylu. Zrobiłam… — Do tknęła leżącego na blacie śrubokręta. — …bardzo złe rzeczy.