— To służy do osuszania… — zaczął Jimmy.
— Na pewno mnóstwo wiesz o tym miejscu — przerwał mężczyzna. — Przepraszam. Nazywam się Terry. Terry Harlson. Jestem z komitetu do spraw… — Zmrużył oczy. — Do diabła, pewnie nie wiesz, co to jest ani cię to nie obchodzi, prawda? Dla ciebie wszyscy jesteśmy z tego samego miejsca.
— Jimmy — powiedział. — Nazywam się Jimmy, ale większość ludzi mówi mi Solo. A tamten wąż…
— Masz jakiś pomysł, skąd się bierze ten prąd? — Terry wskazał ruchem głowy zielone światełka, którymi upstrzona była klatka schodowa. — Siedzimy na górze, czterdzieści pięter stąd. Tamtejsze radio ma zasilanie. Niektóre z porozwieszanych tu kabli też jest pod napięciem. To twoja robota?
— Częściowo — powiedział Jimmy. — Niektóre już wcześniej miały prąd. Przechodziła tędy dziewczynka imieniem Elise. Czy może…?
— Myślę, że energia idzie z góry, ale Tom kazał mi sprawdzić na dole. Mówi, że w naszym silosie prąd zawsze pochodził z dołu, więc tu też powinien. Wszystko inne się zgadza. Ale ja widziałem ślady w miejscu, do którego sięgała woda, kiedy zalało silos. Myślę, że stamtąd od dłuższego czasu nie płynie żaden prąd. Ale ty powinieneś wiedzieć, prawda? Czy to miejsce ma sekrety, które mógłbyś nam wyjawić? Bardzo bym chciał się czegoś dowiedzieć o źródle zasilania.
Wąż leżał zwinięty u stóp mężczyzny. W dłoni znów błysnął nóż.
— Myślałeś kiedyś o wstąpieniu do komitetu?
— Muszę znaleźć moją przyjaciółkę — powiedział Jimmy.
Kolejny ruch noża, ale przewód elektryczny stawiał większy opór. Miedź w środku nie chciała się poddać. Mężczyzna ściskał w ręku pętle czarnego przewodu, poruszając nożem jak piłą, a pod wilgotnym od potu podkoszulkiem napinały się mięśnie. Wreszcie kabel ustąpił, a ostrze odskoczyło do góry.
— Jeśli twojej przyjaciółki nie ma na farmach, pewnie jest na górze z rozmodlonymi. Mijałem ich po drodze tutaj. Znaleźli sobie kaplicę. — Terry wskazał nożem na sufit, a potem schował go i owinął sobie kabel wokół ramienia.
— Kaplica — powtórzył Jimmy. Wiedział, gdzie to jest. — Dziękuję, Terry.
— Nie ma sprawy — powiedział mężczyzna, wzruszając ramionami. — Dzięki, że powiedziałeś mi, skąd się bierze ten cały prąd.
— Prąd…?
— No, mówiłeś, że idzie z góry. Z piętra…
— Trzydziestego czwartego? Ja to powiedziałem?
Mężczyzna uśmiechnął się.
— Najwyraźniej.
50
Elise widziała ludzi na dnie silosu, które wcześniej zalała woda — próbowali przekopać się przez zawalony tunel i uruchomić źródło zasilania, włączyć światła. Widziała też ludzi na farmach, którzy zbierali mnóstwo jedzenia i zastanawiali się, jak wszystkich wyżywić. A teraz była z tą trzecią grupą ludzi, którzy ustawiali meble i zamiatali podłogi, i wszystko porządkowali. Nie miała pojęcia, co próbowali osiągnąć.
Miły pan, który jako ostatni widział Pieska stał na uboczu i rozmawiał z innym mężczyzną w białym ubraniu, który miał okrągły placek łysiny na czubku głowy, choć wyglądał na zbyt młodego, żeby łysieć. Jego strój był dziwaczny. Przypominał koc. Zamiast dwóch nogawek miał tylko jedną i do tego tak obszerną, że szorowała po ziemi i prawie nie widać było spod niej stóp. Miły pan z ciemnymi wąsami chyba próbował do czegoś przekonać tego drugiego. Mężczyzna w białym kocu tylko marszczył czoło i stał nieruchomo. Od czasu do czasu obaj zerkali na Elise, która martwiła się, że rozmawiają o niej. Może rozmawiali o tym, jak znaleźć Pieska.
Meble ustawiano w prostych liniach, wszystkie skierowane w jedną stronę. Nie było tu żadnych stołów tak jak w salach za farmami, w których czasem jadała i gdzie chowała się pod meblami, udając, że jest szczurzycą z całą szczurzą rodzinką i że sobie rozmawiają i poruszają wąsikami. Tutaj wszystkie krzesła i ławki skierowane były ku ścianie, w której osadzono obraz z kolorowych szkiełek. Niektóre wypadły. Mężczyzna w kombinezonie pracował za tą ścianą, widać go było przez luki między szkiełkami. Rozmawiał z kimś innym, kto podał mu przez drzwi czarny przewód. Przez chwilę nad czymś pracowali, a potem za ścianą rozbłysło światło, zalewając salę różnobarwnymi promykami. Ci, którzy przestawiali meble znieruchomieli i patrzyli. Niektórzy coś szeptali. Brzmiało to tak, jakby wszyscy szeptali to samo.
— Elise.
Mężczyzna z ciemnymi wąsami przyklęknął obok niej. Elise drgnęła i przycisnęła do piersi torbę.
— Tak? — zapytała szeptem.
— Słyszałaś o Pakcie? — zapytał. Drugi mężczyzna, ten w białym kocu i z łysiną na czubku głowy stał za jego plecami, wciąż ze zmarszczonym czołem. Elise podejrzewała, że nigdy się nie uśmiechał.
Kiwnęła głową.
— Fakt to taka ciekawostka, którą można przeczytać o zwierzętach, na przykład o jeleniach i psach, i o szczeniaczkach.
Mężczyzna uśmiechnął się.
— Pakt, nie fakt. — Ale dla Elise brzmiało to podobnie. — A psy i szczeniaki to te same zwierzęta.
Nie miała ochoty go poprawiać. Widziała psy w swojej książce i na bazarze, one były straszne. Szczeniaczki wcale takie nie były.
— Gdzie słyszałaś o jeleniach? — zapytał mężczyzna w białym kocu. — Masz tam jakieś książeczki dla dzieci?
Elise pokręciła głową.
— Mamy prawdziwe książki. Widziałam jelenie. Są wysokie i śmieszne, i mają takie chude nogi, i żyją w lasach.
Pana z wąsami, tego w pomarańczowym kombinezonie, nie obchodziły jelenie. Nie tak bardzo jak tego drugiego. Elise spojrzała na drzwi. Była ciekawa, gdzie się podziali wszyscy, których znała. Gdzie Solo? Powinien pomagać jej szukać Pieska.
— Pakt to bardzo ważny dokument — wyjaśnił pan w pomarańczowym kombinezonie. Nagle przypomniała sobie: nazywał się pan Rash. Przedstawił się, ale dziewczynka miała słabą pamięć do imion. Nigdy nie potrzebowała pamiętać więcej niż kilku. Pan Rash był dla niej miły.
— Pakt jest jak książka, tylko taka mniejsza — mówił. — Tak jak ty jesteś kobietą, tylko mniejszą.
— Mam siedem lat — powiedziała Elise. Nie była już mała.
— A zanim się obejrzysz, będziesz mieć siedemnaście. — Mężczyzna z wąsami wyciągnął rękę i dotknął policzka Elise. Dziewczynka cofnęła się, wystraszona, a mężczyzna spochmurniał. Odwrócił się i spojrzał na pana w białym kocu, który wciąż wpatrywał się w Elise.
— Co to za książki? — zapytał mężczyzna w bieli. — Te o zwierzętach. Znalazłaś je w tym silosie?
Elise poczuła, że jej ręce same powędrowały ku torbie i spoczęły w obronnym geście na albumie. Była prawie pewna, że stronę o jeleniach umieściła w swojej książce. Lubiła czytać o zielonym świecie, o łowieniu ryb i o zwierzętach, i o słońcu, i o gwiazdach. Przygryzła wargę, żeby nic nie powiedzieć.
Pan z wąsami — pan Rash — przyklęknął obok niej. W rękach trzymał kawałek papieru i pałeczkę fioletowej kredy Odłożył je na ławkę obok nogi Elise i położył jej dłoń na kolanie. Drugi mężczyzna przysunął się bliżej.
— Jeśli wiesz o jakichś książkach, twoim obowiązkiem wobec Boga jest nam powiedzieć, gdzie się znajdują — powiedział mężczyzna w kocu. — Wierzysz w Boga?
Elise przytaknęła. Hannah i Rickson uczyli ją o Bogu i nocnych modlitwach. Świat wokół się rozmył, a Elise zauważyła, że ma łzy w oczach. Otarła je. Rickson nie znosił, kiedy płakała.