Выбрать главу

Darcy sięgnął po przypiętą na biodrze latarkę i zaczął przeszukiwać półki. Potrzebował czegoś więcej niż jaskrawego światła, czegoś więcej niż wyposażenie stróża nocnego. Na pojemnikach widniały oznaczenia z innego życia, takiego, które ledwo się pamiętało. Otworzył wieka kilku pojemników — hermetyczne zamknięcia strzelały cichutko — zanim znalazł to, czego szukał: H&K kaliber.45, pistolet zarówno współczesny, jak i starożytny. Sprzęt z najwyższej półki w chwili, gdy zjechał z linii produkcyjnej — lecz po fabryce, w której powstał zostało tylko wspomnienie. Darcy załadował magazynek w nadziei, że amunicja wciąż nadawała się do użytku. Z bronią w ręku poczuł się pewniej i ruszył przez magazyn z poczuciem celu, nie tak rutynowo jak wczoraj, kiedy mieli do przeszukania osiemdziesiąt pięter.

Zajrzał pod każdą z plandek. Pod jedną znalazł leżące luzem narzędzia i porozrzucane części; dron był częściowo rozmontowany albo w trakcie naprawy. Niedawna robota? Nie sposób powiedzieć. Nie było kurzu, ale i nie spodziewał się go pod plandeką. Obszedł miejsce wkoło, szukając drobin styropianu, które mogłyby spaść przy zdejmowaniu paneli sufitowych. Sprawdził biura na tyłach magazynu, rozejrzał się za miejscami, gdzie można by wspiąć się po półkach i schować się w jakiejś dużej skrzyni na górze. Ruszył do baraków i po raz pierwszy zauważył niskie, metalowe drzwi windy dla dronów.

Upewnił się, że broń jest odbezpieczona. Zacisnął dłoń na uchwycie drzwi i szarpnął w górę, a potem przykucnął i wymierzył w mrok latarkę i pistolet.

Omal nie strzelił do czyjejś pościeli. Była tam pozwijana sterta poduszek i koców, które w pierwszej chwili wyglądały jak śpiący człowiek. Zauważył teczki podobne do tych, które pomagał zbierać w sali konferencyjnej. Pewnie to tu ukrywał się człowiek, którego zgarnęli. Będzie musiał pokazać to Brevardowi i uprzątnąć to miejsce. Nie wyobrażał sobie, jak można tak żyć niczym szczur. Zamknął kryjówkę i skierował się do drzwi, które prowadziły do koszarów. Uchylił je i sprawdził, czy korytarz jest pusty. Poruszał się powoli od pomieszczenia do pomieszczenia. W sali sypialnej nie znalazł ani śladu ludzkiej obecności. Łazienki wciąż były ciche i puste. Niemal upiorne. Opuszczając damską ubikację, usłyszał czyjś głos. Szept. Dźwięk dobiegał zza drzwi na samym końcu.

Darcy przystanął na końcu korytarza z pistoletem w gotowości. Przyłożył ucho do drzwi i nasłuchiwał.

Ktoś rozmawiał. Sprawdził klamkę — niezamknięte na klucz — i wziął głęboki oddech. Jeśli tylko zobaczy, że przeciwnik sięga po broń, strzeli bez wahania. Już słyszał w głowie jak wyjaśnia Brevardowi, co zaszło — że miał przeczucie, podążył za śladem, nie pomyślał o tym, żeby wezwać posiłki, zszedł na dół i zastał tego mężczyznę, rannego i krwawiącego. Tamten sięgnął po broń. Darcy musiał się bronić. Kolejne zwłoki i kolejna zamknięta sprawa. To właśnie powie, jeśli sprawy potoczą się źle. To wszystko i jeszcze więcej przemknęło mu przez głowę, kiedy gwałtownie otwierał drzwi i unosił broń.

Mężczyzna na końcu pomieszczenia odwrócił się. Darcy wrzasnął na niego, żeby nawet nie drgnął. Zbliżył się ostrożnie, zadziałały wytrenowane odruchy naturalne jak bicie serca.

— Nie ruszaj się — krzyknął, a mężczyzna podniósł ręce do góry. Był to młody mężczyzna w szarym kombinezonie; jedną rękę uniósł nad głowę, drugą trzymał bezwładnie wzdłuż ciała.

A wtedy Darcy zauważył, że coś jest nie tak. Wszystko było nie tak. To wcale nie był mężczyzna.

* * *

— Nie strzelaj — błagała Charlotte. Uniosła jedną rękę, spoglądając na mężczyznę, który podszedł bliżej z pistoletem wymierzonym w jej pierś.

— Wstań i odsuń się od biurka — powiedział mężczyzna. Głos nawet mu nie zadrżał. Wskazał lufą na ścianę.

Charlotte zerknęła na radio. Juliette pytała, czy ją słyszy i prosiła, żeby Charlotte dokończyła myśl, lecz wolała nie wystawiać cierpliwości mężczyzny na próbę. Przemknęła wzrokiem po porozrzucanych narzędziach, śrubokrętach i cążkach do cięcia drutu, wspominając wczorajszą makabryczną walkę. Jej ramię pulsowało pod bandażem. Ból nie pozwalał jej podnieść ręki nawet do wysokości barku. Mężczyzna skrócił dystans.

— Obie ręce w górę.

Jego postawa — to jak trzymał broń — przywodziło jej na myśl szkolenie podstawowe. Nie miała wątpliwości, że zastrzeliłby ją.

— Już wyżej nie mogę — powiedziała. Juliette wciąż błagała, żeby się odezwała. Mężczyzna spojrzał podejrzliwie na radio.

— Z kim rozmawiasz?

— Z jednym z silosów — odparła. Powoli sięgnęła do pokrętła głośności.

— Nie dotykaj. Pod ścianę. Już.

Posłuchała. Jej jedyną pociechę stanowiła nadzieja, że zabiorą ją do brata. Przynajmniej dowie się, co z nim zrobili. Dni odosobnienia i zmartwień dobiegły końca. Poczuła odrobinę ulgi, że ją odkryto.

— Odwróć się twarzą do ściany. Ręce za plecy. Skrzyżuj nadgarstki.

Zrobiła, co kazał. Obróciła się nieco w bok i zerknęła na niego przez ramię, kątem oka zobaczyła jak wyciąga białą, plastikową opaskę zaciskową.

— Oprzyj czoło o ścianę — polecił. A potem poczuła, że się zbliżył, poczuła jego zapach, usłyszała jego oddech, a myśli o tym, żeby się odwrócić i z nim walczyć wyparowały, gdy opaska boleśnie zacisnęła się wokół jej nadgarstków.

— Jest tu ktoś jeszcze? — zapytał.

Pokręciła głową.

— Tylko ja.

— Jesteś pilotką?

Charlotte kiwnęła głową. Chwycił ją za łokieć i zakręcił nią w miejscu.

— Co ty tu robisz? — Zauważył obandażowane ramię, a jego oczy zwęziły się. — Eren cię postrzelił.

Nie odpowiedziała.

— Zabiłaś dobrego człowieka — powiedział.

Charlotte napłynęły łzy do oczu. Wolałaby, żeby już zabrał ją tam, gdzie miał ją zabrać i niech ją uśpią albo pozwolą zobaczyć się z Donnym — cokolwiek miało nastąpić.

— Nie chciałam — powiedziała słabym głosem.

— Jak się tu dostałaś? Byłaś z pozostałymi pilotami? No bo… kobiety nie…

— Obudził mnie mój brat — powiedziała Charlotte. Ruchem głowy wskazała na emblemat Ochrony na jego piersi. — Zabraliście go. — A potem przypomniała sobie dzień, w którym przyszli po Donny’ego, a młody mężczyzna podtrzymywał Thurmana. Rozpoznała człowieka, który przed nią stał, a do oczu napłynęło jej więcej łez. — Czy on… jeszcze żyje?

Mężczyzna odwrócił na chwilę wzrok.

— Tak. Ledwo.

Charlotte poczuła spływające po policzku łzy. Mężczyzna znów na nią spojrzał.

— To twój brat?

Kiwnęła głową. Z rękami skrępowanymi na plecach nie mogła wytrzeć nosa, nie mogła nawet sięgnąć do barku, żeby wytrzeć go w kombinezon. Była zaskoczona, że przyszedł tutaj całkiem sam i że nie wezwał posiłków.

— Mogę się z nim zobaczyć? — zapytała.

— Wątpię. Dzisiaj go usypiają. — Wycelował pistolet w radio, gdy Juliette znów zaczęła domagać się odpowiedzi. — To nic dobrego, wiesz. Wystawiasz tych ludzi na niebezpieczeństwo. Co ty sobie myślałaś?

Przyjrzała się mężczyźnie. Był mniej więcej w jej wieku, lekko po trzydziestce i wyglądał bardziej na żołnierza niż gliniarza.

— Gdzie pozostali? — zapytała. Zerknęła na drzwi. — Czemu mnie nie zabierasz?

— Zrobię to. Ale najpierw chcę coś zrozumieć. Jak ty i twój brat… jak się wydostaliście?