Выбрать главу

Juliette potrząsnęła manierką, uchyliło wieczko i podała Wendelowi. Świeczka na ławce syczała i kopciła, cienie rosły i kurczyły się. Wendel przyjął manierkę i upił łyk. Oddał ją Juliette.

— Musiałem się przekonać na własne oczy — szepnął. — Ruszyłem w mrok zobaczyć diabła. I zobaczyłem. Szedłem i szedłem, i oto widzę. Inny świat. Poprowadziłem swą trzodę ku potępieniu. — Wykrzywił twarz i w skupieniu przyjrzał się stronicy. — Albo ku zbawieniu. Wybierajcie.

Oderwał świecę od ławki i zbliżył do kartki, żeby lepiej widzieć.

— Ach, Izajaszu, tutaj jesteś. — I zaczął czytać barytonem godnym niedzielnego nabożeństwa. — Gdy nadejdzie czas mej łaski, wysłucham cię, w dniu zbawienia przyjdę ci z pomocą. A ukształtuję cię i ustanowię przymierzem dla ludu, aby odnowić kraj i rozdzielić spustoszone dziedzictwa[1].

Wendel przytknął róg kartki do płomienia i ryknął:

— Spustoszone dziedzictwa!

Strona płonęła, aż w końcu musiał ją wypuścić. Płynęła w powietrzu jak pomarańczowy, malejący ptak.

— Chodźmy stąd — syknął Raph, tym razem z większym uporem.

Juliette uniosła dłoń. Podeszła do ojca Wendela i przykucnęła przed nim, położyła mu rękę na kolanie. Jej gniew na księdza z powodu Marcusa zniknął. Gniew za podburzanie ludzi przeciwko niej i jej tunelowi zniknął. Miejsce wściekłości zajęło poczucie winy — bo wiedziała już, że ich obawy i nieufność okazały się uzasadnione.

— Ojcze — odezwała się. — Nasi ludzie będą zgubieni, jeśli tu zostaną. Nie mogę im pomóc. Nie będzie mnie tu. Będą potrzebowali ojca przewodnictwa, jeśli mają dotrzeć na drugą stronę.

— Nie potrzebują mnie — powiedział.

— Właśnie, że potrzebują. Kobiety w głębinach silosu opłakują swoje dzieci. Mężczyźni opłakują utracone domy. Potrzebują ojca. — I wiedziała, że to prawda. Najbardziej potrzebowali go właśnie w trudnych chwilach.

— Ty o nich zadbasz — odparł ojciec Wendel. — Ty o nich zadbasz.

— Nie. To ojciec jest ich wybawieniem. Ja idę ukarać tych, którzy to zrobili. Zamierzam posłać ich prosto do piekła.

Wendel podniósł wzrok. Po palcach płynął mu gorący wosk, ale on zdawał się tego nie zauważać. Zapach palonego papieru wypełniał celę. Wendel położył Juliette dłoń na głowie.

— W takim razie, moje dziecko, błogosławię twoją podróż.

* * *

Podróż w górę klatki schodowej była cięższa z tym błogosławieństwem. A może chodziło o ciężar materiałów wybuchowych, które z pewnością przydałyby się przy drążeniu tunelu. Mogły posłużyć do wybawienia, ale ona używała ich do potępienia. Tak jak kartki z księgi Wendela, oferowały szczodrze i jedno, i drugie. Gdy zbliżyli się do farm, Juliette przypomniała sobie, że Erik nalegał, aby wzięła dynamit. Nie tylko ona chciała, żeby jej się udało.

Dotarli wraz Raphem na dolne farmy i od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Gdy tylko uchylili drzwi, uderzyła w nich fala gorąca, podmuch wściekłego powietrza. Z początku pomyślała, że to ogień, a zdążyła się już przekonać, że w tym silosie nie było działających węży strażackich. Jednak blask jaskrawych lamp w głębi korytarza i wzdłuż zewnętrznych grządek wskazywał na coś innego.

Na podłodze przy bramce ochrony leżał mężczyzna, jego ciało rozciągało się w poprzek korytarza. Był rozebrany do szortów i podkoszulka, więc Juliette nie rozpoznała w nim zastępcy Hanka dopóki nie stanęła tuż obok. Z ulgą zauważyła, że się poruszył. Osłonił oczy i ścisnął mocniej leżący na piersi pistolet; ubrania miał mokre od potu.

— Hank? — zapytała Juliette. — Nic ci nie jest?

Sama też już zaczynała się lepić, a biedny Raph wyglądał, jakby miał zaraz uschnąć. Zastępca usiadł i poskrobał się w kark. Wskazał na bramkę.

— Za nią jest trochę cienia, możecie tam usiąść.

Juliette spojrzała na lampy. Musiały pochłaniać masę energii. Oświetlały wszystkie grządki naraz. W powietrzu aż czuło się zapach gorąca. Zapach prażących się w upale roślin. Zastanawiała się, jak długo skromne okablowanie klatki schodowej wytrzyma taki przepływ prądu.

— Czasomierze się zacięły? Co się dzieje?

Hank skinął w kierunku lamp.

— Ludzie rozdzielali działki. Wczoraj wywiązała się bójka. Znasz Gene’a Sample’a?

— Ja znam Gene’a — powiedział Raph. — Z Kanalizacji.

Hank spochmurniał.

— Gene nie żyje. To stało się, gdy światła były zgaszone. A potem zaczęli się kłócić o prawo do pogrzebania go, traktowali biednego Gene’a jak worek nawozu. Parę osób postanowiło połączyć siły i wynajęli mnie, żebym przywrócił porządek. Kazałem im zostawić światła włączone do czasu, aż wszystko się uspokoi. — Otarł kark. — Zanim na mnie naskoczysz: wiem, że to nie służy roślinom, ale i tak je już splądrowali. Mam nadzieję wykurzyć ich tym gorącem, żeby zrobić miejsce dla pozostałych. Nie wytrzymają dłużej niż do jutra.

— Do jutra będziesz miał tu gdzieś pożar. Hank, kable na zewnątrz nagrzewają się nawet przy cyklicznym oświetleniu. Dziwię się, że w ogóle dają radę. Kiedy wysiądzie przerywacz na trzydziestych, zapadnie ciemność i to na długi czas.

Hank spojrzał w głąb korytarza. Juliette zauważyła obierki, ogryzki i resztki jedzenia po drugiej stronie bramki.

— Czym ci płacą? Jedzeniem?

Przytaknął.

— Całe jedzenie się zepsuje. Wszystko pozrywali. Ludziom, którzy tu przyszli całkiem odbiło. Chyba paru poszło na górę, ale krążą pogłoski, że drzwi silosu są otwarte i jeśli zapuścisz się za daleko na górę, zginiesz. A jeśli pójdziesz na dół, też zginiesz. Krąży wiele pogłosek.

— No to musisz je rozwiać — powiedziała Juliette. — Jestem pewna, że na górze albo na dole jest lepiej niż tutaj. Widziałeś Solo i dzieciaki, które tutaj mieszkały? Słyszałam, że poszły w kierunku farm.

— Ano tak. Kilkoro z tych dzieciaków szykowało działkę w głębi korytarza, ale to było zanim nastawiłem lampy. Odeszli parę godzin temu. — Hank zerknął na nadgarstek Juliette. — A w ogóle to która godzina?

Spojrzała na zegarek.

— Piętnaście po drugiej. — Zauważyła, że chce jeszcze o coś zapytać. — Po południu — dodała.

— Dziękuję.

— Spróbujemy ich dogonić — oznajmiła Juliette. — Zajmiesz się tymi światłami? Nie możesz pobierać tyle energii. I zachęć ludzi, żeby poszli na górę. Farmy na środkowych piętrach mają się znacznie lepiej, a przynajmniej tak było, gdy ostatnio je odwiedzałam. A jeśli trafią się ludzie szukający pracy, w Maszynowni przyda się każda para rąk.

Hank skinął głową i podniósł się na nogi. Raph już szedł do drzwi; na kombinezonie miał plamy potu. Juliette ścisnęła Hanka za ramię, a potem i ona ruszyła do wyjścia.

— Hej! — zawołał Hank. — Mówiłaś, która godzina. Ale który jest dzień?

Juliette zawahała się przy drzwiach. Odwróciła się i zobaczyła jak Hank gapi się na nią, osłaniając oczy od blasku.

— Czy to ważne? — zapytała. A kiedy nie odpowiedział, doszła do wniosku, że nie. Wszystkie dni były teraz identyczne. I policzone.

54

Jimmy postanowił, że przeszuka jeszcze dwa piętra zanim zawróci. Zaczynał podejrzewać, że rozminął się z Elise, która pewnie wbiegła na któreś z pięter za swoim zwierzakiem albo żeby skorzystać z ubikacji. Najprawdopodobniej była już na farmach z pozostałymi, podczas gdy on wciąż łaził samotnie po silosie.

вернуться

1

Księga Izajasza 49,8, Biblia Tysiąclecia.