Silos 1
Za drzwiami windy dla dronów dały się słyszeć głosy. Kroki. Mężczyźni krążyli po zbrojowni, szukając ich.
Donald i Charlotte leżeli wtuleni w siebie w ciemnej przestrzeni pod niskim sufitem. Charlotte próbowała wcześniej znaleźć jakiś sposób na zabezpieczenie drzwi, ale były one jednolitą taflą metalu wyposażoną tylko w maleńki mechanizm zwalniający zatrzask. Donald powstrzymywał się od kaszlu, czując jak drapanie w gardle się rozprzestrzenia, aż w końcu zajęło każdy cal ciała. Obie dłonie trzymał zaciśnięte na ustach i nasłuchiwał stłumionych okrzyków „czysto!” i „wszędzie czysto!”
Charlotte przestała majstrować przy drzwiach i po prostu skulili się razem, usiłując się nie poruszać, bo podłoga trzaskała za każdym razem, gdy to robili. Spędzili w windzie cały dzień, czekając aż ekipa poszukiwawcza wróci na swoje piętro. Darcy ich opuścił, żeby być na zmianie, gdy wszyscy wstaną. Dla Donalda był to długi, niespokojny i bezsenny dzień — dzień, w którym ekipa poszukiwawcza z pewnością była liczniejsza i coraz bardziej zdesperowana. Teraz mieli na wolności mordercę i do tego zbiega z głębokiego zamrażania. Wyobrażał sobie zdenerwowanie Thurmana. Wyobrażał też sobie cięgi, jakie by dostał, gdyby go znaleźli. Modlił się, żeby te buty sobie poszły. Ale nie. One się zbliżały.
Rozległ się huk metalowych drzwi, łomot wściekłej pięści. Donald poczuł jak Charlotte napina obejmującą go rękę, miażdżąc jego popękane żebra. Drzwi się poruszyły. Donald próbował je zatrzymać w miejscu, ale nie było za co złapać. Stal z piskiem przesunęła się po jego spoconych dłoniach. To koniec. Charlotte próbowała pomóc, ale ten ktoś już uchylił wejście do ich kryjówki. Oślepiła ich latarka — błysnęła im prosto w oczy.
— Czysto! — rozległ się krzyk, na tyle blisko, że Donald poczuł zapach kawy w oddechu Darcy’ego. Drzwi zatrzasnęły się z powrotem, a dłoń klepnęła dwukrotnie w blachę. Charlotte osunęła się na podłogę. Donald pozwolił sobie odchrząknąć.
Musiało być już po kolacji, kiedy wreszcie wyszli z windy, zmęczeni i wygłodniali. W zbrojowni panowała cisza i mrok. Darcy obiecał, że spróbuje wrócić, kiedy rozpocznie się jego zmiana, ale obawiał się, że nocna zmiana może nie być tak spokojna jak zwykle i może być trudno wyśliznąć się niepostrzeżenie.
Donald i Charlotte popędzili korytarzem do osobnych toalet. Donald usłyszał grzechot rur, gdy jego siostra spuściła wodę. On sam podbiegł do zlewu, odkaszlnął krwią, splunął, spojrzał na karmazynowe nitki spływające spiralą do odpływu, napił się z kranu, znów splunął i wreszcie sam skorzystał z ubikacji.
Zanim dotarł na koniec korytarza, Charlotte zdążyła już zdjąć folię z radia i je włączyć. Próbowała wywołać kogokolwiek. Donald przystanął za nią i patrzył; przełączyła się z kanału osiemnastego na siedemnasty i ponowiła wezwanie. Nikt się nie zgłosił. Zostawiła radio na siedemnastce, słuchając szumu.
— Jak wywołałaś ich ostatnim razem? — zapytał Donald.
— Właśnie tak.
Spoglądała przez chwilę na radio, a potem odwróciła się do niego ze zmarszczonym z troski czołem. Donald spodziewał się tysięcy pytań: Ile minie czasu zanim ich dopadną? Co powinni teraz zrobić? Jak znaleźć bezpieczną kryjówkę? Tysiąc pytań, ale ona zadała inne smutnym szeptem:
— Kiedy wyszedłeś na zewnątrz?
Donald cofnął się o krok. Nie był pewien, jak odpowiedzieć.
— Co masz na myśli? — zapytał, choć dobrze wiedział, co miała na myśli.
— Słyszałam, jak Darcy mówił, że o mało nie przeszedłeś na drugą stronę wzgórza. Kiedy to było? Nadał chcesz tam iść? To tam pójdziesz, kiedy mnie zostawisz? To dlatego jesteś chory?
Donald oparł się ciężko o jedno ze stanowisk sterowania.
— Nie — powiedział. Patrzył na radio w nadziei, że czyjś głos przedrze się przez zakłócenia i go uratuje. Ale jego siostra czekała. — Wyszedłem tam tylko raz. Poszedłem… myśląc, że już nigdy nie wrócę.
— Wyszedłeś, żeby umrzeć.
Kiwnął głową. A ona nie wściekła się na niego. Nie wrzeszczała tak jak się obawiał — właśnie przez to nigdy jej o tym nie powiedział. Po prostu wstała, podbiegła do niego i owinęła mu ręce wokół pasa. A Donald zapłakał.
— Dlaczego oni nam to robią? — zapytała Charlotte.
— Nie wiem. Chcę to skończyć.
— Ale nie w ten sposób. — Siostra odstąpiła od niego i otarła łzy. — Donny, musisz mi obiecać. Nie w ten sposób.
Nie odpowiedział. Bolały go ściśnięte przez siostrę żebra.
— Chciałem zobaczyć Helen — odparł wreszcie. — Chciałem zobaczyć miejsce, w którym żyła i zmarła. To był… zły czas. Z Anną. Byliśmy tu uwięzieni. — Pamiętał, co czuł do Anny wtedy i co czuł teraz. Tyle błędów. Popełniał błędy na każdym kroku. Tym ciężej było mu podejmować decyzje i działanie.
— Musi być coś, co możemy zrobić — powiedziała Charlotte. Jej oczy się rozświetliły. — Moglibyśmy odchudzić drona na tyle, żeby nas stąd zabrał. Bomby przeciwbunkrowe ważą jakieś sześćdziesiąt kilo. Jeśli zmniejszymy wagę kolejnego drona, będzie mógł cię unieść.
— A kto nim pokieruje?
— Ja zostanę i siądę za sterami. — Dostrzegła wyraz jego twarzy i spochmurniała. — Lepiej, żeby choć jedno z nas się wydostało — powiedziała. — Wiesz, że mam rację. Moglibyśmy wystartować jeszcze przed świtem i posłać cię tak daleko, jak damy radę. Przynajmniej przeżyłbyś dzień poza tym miejscem.
Donald spróbował sobie wyobrazić lot na grzbiecie jednego z tych ptaków — wiatr omiatający hełm, twarde lądowanie, leżenie w trawie i spoglądanie w gwiazdy. Wyciągnął swoją szmatkę i napełnił ją krwią, a potem pokręcił głową, odejmując ją od ust.
— Umieram — wyznał. — Thurman powiedział, że został mi dzień albo dwa. Powiedział mi to wczoraj albo przedwczoraj.
Charlotte milczała.
— Może moglibyśmy obudzić innego pilota — zasugerował. — Mógłbym przystawić mu pistolet do głowy. Odesłałby stąd ciebie i Darcy’ego.
— Nie zostawię cię — odparła jego siostra.
— Ale mnie wysłałabyś samego?
Wzruszyła ramionami.
— Jestem hipokrytką.
Donald zaśmiał się.
— Pewnie dlatego cię zrekrutowali.
Słuchali przez chwilę radia.
— Jak myślisz, co się teraz dzieje w tych wszystkich pozostałych silosach? — zapytała Charlotte. — Rozmawiałeś z nimi. — Czy tam żyje się tak źle jak tutaj?
Donald zastanowił się nad tym.
— Nie wiem. Niektórzy, jak sądzę, są dość szczęśliwi. Żenią się, mają dzieci. Pracują. Nie mają pojęcia o niczym, co wykracza poza mury ich silosu, więc podejrzewam, że nie dręczy ich napięcie, które my odczuwamy. Z drugiej strony, myślę, że im nie daje spokoju coś innego, głębokie poczucie, że coś jest nie tak z życiem, które prowadzą. No wiesz, pod ziemią. My to rozumiemy i to nas dławi, ale oni odczuwają to chyba jako ciągły niepokój. Sam nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Widziałem tutaj ludzi wystarczająco szczęśliwych, żeby odbywać zmianę za zmianą. Widziałem jak inni odchodzili od zmysłów. Grywałem… grywałem godzinami w pasjansa na komputerze w swoim biurze. Tylko wtedy mój mózg się wyłączał i nie czułem się przygnębiony. Ale i nie byłem wtedy tak naprawdę żywy.
Charlotte uścisnęła go za rękę.
— Myślę, że niektóre z silosów, które zgasły mają najlepiej…
— Nie mów tak — szepnęła.
Donald podniósł na nią wzrok.