Выбрать главу

— Nie. Myślałem, że to jest jak tamten bunkier w górach, gdzie ma się schronić rząd…

— Bo tak jest — powiedziała Charlotte. — Tyle że tym razem mieli doskonałe zgranie w czasie.

Darcy wpatrywał się w ich buty, podczas gdy Donald i jego siostra jedli. Jedzenie nie było takie złe jak na ostatni posiłek. Donald spojrzał na rękaw kombinezonu, który pożyczył od Charlotte i po raz pierwszy dostrzegł dziurę po kuli. Może to dlatego tak dziwnie się zachowywała, kiedy chciał go włożyć. Siedzący naprzeciwko Darcy zaczął powoli kiwać głową.

— Tak — mówił. — Boże, tak. Oni to zrobili. — Podniósł wzrok na Donalda. — Parę zmian temu wsadziłem do głębokiego zamrażania pewnego faceta. Wykrzykiwał tego typu szalone rzeczy. Facet z księgowości.

Donald odstawił tacę. Dopił wodę.

— Nie był szalony, prawda? — zapytał Darcy. — To dobry człowiek.

— Pewnie nie był — przyznał Donald. — W każdym razie dochodził do siebie.

Darcy przebiegł palcami po swoich krótkich włosach. Jego uwaga znów skupiła się na porozrzucanych zapasach.

— Kombinezony — powiedział. — Myślicie o wyjściu? Bo chyba wiecie, że nie mogę wam w tym pomóc.

Donald zignorował pytanie. Poszedł na koniec alejki i przyprowadził dwukołowy wózek. Razem z Charlotte umieścili już na nim bombę przeciwbunkrową. Ze stożkowatego nosa bomby zwisała plastikowa zawieszka, za którą miał pociągnąć, żeby uzbroić ładunek. Charlotte wymontowała już wysokościomierz i blokady bezpieczeństwa. Gdy skończyła, nazwała ją „głupią bombą”. Donald pchał wózek w kierunku windy.

— Hej! — zaprotestował Darcy. Wstał z kosza i zagrodził mu drogę. Charlotte odchrząknęła, a gdy się odwrócił, zobaczył w jej rękach wymierzoną w niego broń.

— Przykro mi — powiedziała Charlotte.

Dłoń Darcy’ego zawisła nad wybrzuszeniem w kieszeni. Donald pchnął w jego kierunku wózek, a Darcy się cofnął.

— Musimy to przedyskutować — powiedział Darcy.

— Już to zrobiliśmy — powiedział Donald. — Nie ruszaj się.

Zatrzymał wózek obok Darcy’ego i włożył mu rękę do kieszeni. Wyjął pistolet i włożył sobie do kieszeni, a potem poprosił o identyfikator Darcy’ego. Młody strażnik wręczył mu plakietkę. Donald schował ją, po czym potoczył wózek w kierunku windy.

Darcy szedł za nim w pewnej odległości.

— Zwolnij — poprosił. — Chcesz to zdetonować? Daj spokój, człowieku. Porozmawiajmy. To poważna decyzja.

— I niepodjęta z łatwością, przysięgam. Reaktor pod nami zasila serwery. Serwery kontrolują życie wszystkich ludzi. Zamierzamy ich wyzwolić. Pozwolić im żyć i umierać jak tylko zechcą.

Darcy zaśmiał się nerwowo.

— Serwery kontrolują życie? O czym ty mówisz?

— Wybierają numery loterii — wyjaśnił Donald. — Decydują o tym, kto jest godzien przekazać geny. Selekcjonują i kształtują. Podżegają do wojen, by wyłonić zwycięzcę. Ale już niedługo.

— No dobra, ale jest nas tylko trójka. To zbyt ważna decyzja, nie możemy jej podjąć sami. Mówię poważnie, człowieku…

Donald zatrzymał wózek tuż przy windzie. Odwrócił się do Darcy’ego i zobaczył, że jego siostra wstała z pudła, żeby zostać bliżej niego.

— Mam ci wymienić wszystkie momenty w historii, kiedy jedna osoba doprowadziła do śmierci milionów? — zapytał Donald. — Około tuzina osób stworzyło silosy. Tak naprawdę można to sprowadzić do trzech. A kto wie, może jeden z tych ludzi wpływał na pozostałych dwóch? No cóż, jeśli jeden człowiek mógł je zbudować, jeden da też radę je zburzyć. Grawitacja to suka, chyba że jest po twojej stronie. — Donald wskazał na alejkę między regałami. — A teraz idź tam i usiądź.

Gdy Darcy się nie poruszył, Donald wyciągnął broń — nie pistolet strażnika, ale ten z drugiej kieszeni, o którym wiedział, że jest naładowany i odbezpieczony. Urażony i rozczarowany wyraz twarzy młodego mężczyzny zabolał go jak cios. Donald odprowadził wzrokiem Darcy’ego, który pomaszerował z powrotem między regały, mijając Charlotte. Donald podszedł do siostry, ścisnął ją za ramię i pocałował w policzek.

— Idź założyć kombinezon — powiedział jej.

Kiwnęła głową i ruszyła za Darcym, usiadła na pojemniku i zaczęła wciskać się w kombinezon.

— To się nie dzieje naprawdę — powiedział Darcy. Zerknął ukradkiem na pistolet Charlotte, który odłożyła na bok, żeby się przebrać.

— Nawet o tym nie myśl — ostrzegł go Donald. — Właściwie, powinieneś już zakładać kombinezon.

Spojrzeli na niego oboje z niezrozumieniem w oczach. Charlotte właśnie wsuwała nogi w nogawki.

— O czym ty mówisz? — zapytała.

Donald podniósł leżący między narzędziami młotek i pokazał go jej.

— Nie zamierzam ryzykować, że bomba nie wybuchnie — oznajmił.

Spróbowała wstać, ale stopy wciąż miała zaplątane w nogawki.

— Mówiłeś, że masz sposób, żeby zdetonować ją zdalnie!

— Tak, zdalnie. Czyli z daleka od ciebie. — Wycelował w Darcy’ego. — Ubieraj się. Macie pięć minut, żeby wejść do tamtej windy…

Darcy rzucił się na leżącą obok Charlotte broń. Charlotte okazała się szybsza i zgarnęła pistolet z pojemnika. Donald cofnął się o krok, a potem zdał sobie sprawę, że jego siostra mierzy do niego.

— To ty się ubieraj — rozkazała bratu. Głos miała drżący, a oczy błyszczące. — Nie tak się umawialiśmy. Obiecałeś.

— Jestem kłamcą — powiedział Donald. Kaszlnął w zgięcie łokcia i uśmiechnął się. — Ty jesteś hipokrytką, a ja kłamcą. — Zaczął cofać się w kierunku windy, nie przestając mierzyć do Darcy’ego. — Nie zastrzelisz mnie — powiedział siostrze.

— Daj mi pistolet — zaproponował jej Darcy. — Posłucha, jeśli to ja będę go trzymał.

Donald zaśmiał się.

— Ty też mnie nie zastrzelisz. Tamta broń nie jest naładowana. A teraz się ubierajcie. Oboje macie się stąd wynosić. Daję wam pół godziny. Winda dla dronów jedzie na górę dwadzieścia minut. Do blokowania drzwi najlepszy jest pusty pojemnik. Zostawiłem jeden obok windy.

Charlotte płakała, szarpiąc nogawki kombinezonu, próbując wcisnąć w nie stopy. Donald wiedział, że gdyby jej nie zmusił, nigdy nie poszłaby bez niego i zrobiłaby coś głupiego. Podbiegłaby i objęłaby go, błagając, żeby z nią poszedł, grożąc, że sama też zostanie i zginie wraz z nim. Jedynym rozwiązaniem było zostawić z nią Darcy’ego. Był typem bohatera. Ocali siebie i ją. Donald wcisnął przycisk wzywający nieekspresową windę.

— Pół godziny — powtórzył. Widział, że Darcy już rozpinał swój kombinezon, żeby się przebrać. Charlotte krzyczała na brata i próbowała wstać, omal się nie potknęła i nie upadła. Zaczęła zsuwać z siebie kombinezon, zamiast go zakładać. Winda pisnęła i otworzyła się. Donald odchylił wózek i wtoczył go do środka. Na widok bólu, jaki sprawiał Charlotte zebrały mu się łzy w oczach. Była w połowie alejki, kiedy drzwi zaczęły się zamykać.

— Kocham cię — powiedział. Nie był pewien, czy go usłyszała. Drzwi zatrzasnęły się, a siostra zniknęła mu z oczu. Zeskanował identyfikator i wcisnął przycisk, a winda ruszyła.

58

Silos 17

Węzeł łączności stygł, choć pod spodem wciąż szalały płomienie. Spod serwera wysnuwały się smużki dymu. Juliette przyjrzała się wnętrzu wielkiej, czarnej maszyny i dostrzegła połamane płytki obwodów drukowanych, strzaskany rząd gniazd słuchawkowych i pourywane przewody u podstawy maszyny, które napięły się i pękły, gdy upadła.