Выбрать главу

— Twój ojciec wiedział, co się stanie — powiedziała Juliette. — Zamknął cię z dala od tego wszystkiego. My wszyscy jesteśmy tutaj z tego samego powodu. Ktoś zrobił to samo dawno temu. Ukrył nas, żeby nas ocalić.

— Więc powinniśmy znów się schować — stwierdził Rickson. Spojrzał na pozostałych. — Prawda?

— Ile zostało ci jedzenia w spiżarni? — zapytała Juliette Solo. — Pod warunkiem, że ogień do niej nie dotarł.

Solo poskubał brodę.

— Dość na trzy lata. Może cztery. Ale tylko dla mnie.

Juliette dokonała obliczeń.

— Powiedzmy, że przez tunel przeszło dwieście osób, choć pewnie było ich mniej. Na ile starczy? Może pięć dni? — Gwizdnęła. Zaczęła na nowo doceniać farmy jej dawnego domu. Zapewnienie żywności tysiącom ludzi przez setki lat wymagało niesamowitej równowagi. — Musimy przestać się ukrywać — powiedziała. — Potrzeba nam… — Przyjrzała się twarzom garstki ludzi, którym całkowicie ufała. — Potrzeba nam obrad rady miejskiej.

Raph roześmiał się, myśląc, że to żart.

— Obrad czego? — zapytał Solo.

— Potrzebujemy spotkania. Ze wszystkimi. Wszystkimi ocalałymi. Musimy postanowić, czy zostajemy w ukryciu, czy się stąd wynosimy.

— Myślałem, że planowałaś przekopać się do innego silosu — powiedział Raph. — Albo do tamtego drugiego miejsca.

— Nie sądzę, żeby wystarczyło nam czasu na kopanie. To zajęłoby całe tygodnie, a farmy są spustoszone. Poza tym, mam lepszy pomysł. Szybszy sposób.

— A co z laskami dynamitu, które taszczyliśmy? Myślałem, że idziemy dorwać drani, którzy nam to zrobili.

— Ta opcja nadal wchodzi w grę. Słuchajcie, musimy to zrobić tak czy inaczej. Musimy się stąd wydostać. W przeciwnym razie… Jimmy ma rację. Zwyczajnie się nawzajem pozabijamy. Musimy zebrać wszystkich.

— Będzie trzeba to zrobić na dole, w sali generatora — powiedział Raph. — W jakimś przestronny miejscu. Albo może na farmach.

— Nie. — Juliette odwróciła się i omiotła wzrokiem pomieszczenie, spoglądając na odległe ściany widoczne między serwerami. Przestrzeni było pod dostatkiem. — Zrobimy to tutaj. Pokażemy ludziom to miejsce.

— Tutaj? — zapytał Solo. — Dwieście osób? Tutaj? — Wyglądał na wstrząśniętego; zaczął obiema rękami skubać brodę.

— Gdzie wszyscy usiądą? — zapytała Hannah.

— Jak będą widzieć? — chciała wiedzieć Elise.

Juliette przyjrzała się szerokiej hali z wysokimi, czarnymi maszynami. Wiele z nich klikało i szumiało. Kable ciągnęły się od ich szczytów i pełzły po suficie. Prześledziwszy przewody z kamer w swoim dawnym domu, wiedziała, że wszystkie są ze sobą połączone. Wiedziała, którędy docierał prąd do ich podstaw i jak zdejmowało się panele boczne. Przebiegła dłonią po maszynie, na której Solo zaznaczał w młodości dni. Zebrały się z tego całe lata.

— Idź do laboratorium czyszczenia i przynieś moją torbę z narzędziami — poleciła Solo.

— Projekt? — zapytał.

Kiwnęła głową, a Solo zniknął między wysokimi maszynami. Raph i dzieci przyglądały jej się badawczo. Juliette uśmiechnęła się.

— Spodoba wam się.

* * *

Po przecięciu przewodów na szczycie i odkręceniu śrub u podstawy wystarczyło porządnie popchnąć. Serwer upadł znacznie łatwiej niż węzeł łączności. Juliette z satysfakcją spoglądała na maszynę, która najpierw się przechyliła i zadrżała, a potem rąbnęła o podłogę z łoskotem, który aż poczuła przez buty. Miles i Rickson, niczym dwaj psotni chłopcy, wydali triumfalny okrzyk i przybili piątkę. Hannah i Shaw właśnie podeszli do następnego serwera. Juliette podsadziła Elise, która wspięła się na szczyt z cążkami do cięcia drutu. Piesek szczekał, żeby na siebie uważała.

— To jak przycinanie włosów — powiedziała Juliette, patrząc na pracującą Elise.

— Moglibyśmy przystrzyc brodę Solo — zasugerowała Elise.

— Wątpię, czy by mu się to spodobało — stwierdził Raph.

Juliette obróciła się i zobaczyła, że górnik już uporał się z powierzonym mu zadaniem.

— Zrzuciłem ponad sto karteczek — powiedział. — Nie mogłem napisać więcej. Cierpła mi ręka. Rozsypałem je wokoło, więc część na pewno dotrze na dół.

– Świetnie. I napisałeś, że mamy tu jedzenie? Że wystarczy dla wszystkich?

Kiwnął głową.

— W takim razie powinniśmy odsunąć to ustrojstwo z włazu i przekonać się, czy damy radę dotrzymać słowa. Jeśli nie, będzie trzeba splądrować farmy na górze.

Raph podążył za nią do węzła łączności. Upewnili się, że dym się już stamtąd nie wydostawał, a Juliette przebiegła dłonią wzdłuż podstawy, żeby sprawdzić, czy nie jest rozgrzana. Kryjówka Solo była z każdej strony wyłożona metalem, więc Juliette miała nadzieję, że ogień nie rozprzestrzenił się poza stertę książek — ale pewności nie mieli. Przewrócony serwer zgrzytnął przeraźliwie, gdy go odsuwali. Z wnętrza buchnęła chmura ciemnego dymu.

Juliette pomachała dłonią przed twarzą i kaszlnęła. Raph przebiegł na drugą stronę serwera i chwycił go tak, jakby chciał go popchnąć z powrotem.

Powietrze w serwerowni zrobiło się sine, ale z otworu nie wydobywało się dużo dymu. Tylko odrobina, którą uwięzili zakrywając właz. Raph zaczął schodzić na dół, ale Juliette uparła się, że ona pójdzie pierwsza. Włączywszy latarkę, zeszła w rozpraszające się kłęby dymu.

Przykucnęła u podstawy drabiny, oddychając przez podkoszulek. Wiązka światła z latarki wydawała się namacalna, jakby zdolna do uderzenia ewentualnego napastnika. Ale nikt jej nie atakował. Pośrodku korytarza leżał jakiś tlący się jeszcze kształt. Zapach był okropny. Dym przerzedził się jeszcze bardziej, więc Juliette zawołała do Rapha, że może zejść.

Podczas gdy on hałaśliwie schodził, Juliette przestąpiła nad ciałem i oceniła zniszczenia. Powietrze było ciepłe i parne, oddychanie przychodziło z trudem. Wyobraziła sobie na moment, przez co musiał przechodzić Lukas, kiedy krztusił się tam w dole. Nie tylko dym wycisnął jej łzy z oczu.

— To były książki.

Raph dołączył do niej i wbił wzrok w czarną plamę pośrodku pokoju. Kiedy ją ratował, musiał widzieć, że tutaj leżały, bo nie został po nich żaden ślad. Kartki unosiły się teraz w powietrzu. Były w ich płucach. Juliette krztusiła się wspomnieniami przeszłości.

Podeszła do ściany i przyjrzała się radiu. Metalowa klatka była nadal powyginana po tym, gdy kiedyś zerwała ją ze ściany. Pstryknęła włącznikiem, ale nic się nie stało. Plastikowy przycisk był lepki i ciepły. Wnętrze urządzenia zmieniło się pewnie w pojedynczy zlepek gumy i miedzi.

— Gdzie to jedzenie? — zapytał Raph.

— Za tamtymi drzwiami — powiedziała Juliette. — Otwórz przez szmatkę.

Wyruszył, żeby zbadać mieszkanie i spiżarnię, podczas gdy Juliette przyjrzała się szczątkom starego biurka, zdeformowanemu monitorowi na środku blatu i popękanemu od żaru panelowi. Po posłaniu Solo nie został nawet ślad. Wkoło walały się metalowe pudełka, w których kiedyś tkwiły książki; niektóre powyginały się od ekstremalnych temperatur. Juliette dostrzegła, że zostawia za sobą czarne ślady butów i zdała sobie sprawę, że gumowe podeszwy jej butów zaczęły się topić z gorąca. Z sąsiedniego pomieszczenia usłyszała podekscytowany okrzyk Rapha. Przeszła przez drzwi i zastała go obładowanego puszkami, z podbródkiem dociśniętym do tych na górze sterty i z głupkowatym uśmiechem na twarzy.

— Są tego całe regały — oznajmił.

Juliette wkroczyła do spiżarni, świecąc sobie latarką. Była przepastna, a tu i ówdzie tkwiło parę puszek. Jednak regały w głębi wydawały się lepiej zaopatrzone.