Выбрать главу

— Jeśli wszyscy przyjdą, wystarczy co najwyżej na kilka dni — powiedziała.

— Może nie trzeba było zwoływać wszystkich.

— Nie — odparła Juliette. — Postępujemy słusznie. — Odwróciła się do ściany przy niewielkim stole jadalnym. Ogień nie przedarł się przez drzwi. Wysokie schematy wielkości koca wisiały tam nienaruszone. Juliette zaczęła je przeglądać, szukając tych, których potrzebowała. Znalazła je i oddarła od reszty. Składając kartki, usłyszała gdzieś w górze przytłumione uderzenie — odgłos kolejnego upadającego serwera.

59

Ludzie z początku napływali pojedynczo, potem grupkami, aż wreszcie tłumami. Z podziwem spoglądali na jednostajne oświetlenie korytarzy i zaglądali do biur. Nigdy wcześniej nie widzieli IT od wewnątrz. Większość nie spędzała wiele czasu na górnych piętrach, jeśli nie liczyć pielgrzymek towarzyszących czyszczeniu. Rodziny wędrowały od pomieszczenia do pomieszczenia; dzieci trzymały kurczowo ryzy papieru; wielu podchodziło do Juliette albo pozostałych z rozsypanymi przez Rapha liścikami w rękach i pytało o jedzenie. Po zaledwie paru dniach wyglądali inaczej. Kombinezony mieli poplamione i porwane, twarze nieogolone i ściągnięte, oczy podkrążone. Po zaledwie paru dniach. Juliette rozumiała, że zostało tylko kilka dni, zanim ludzie staną się zdesperowani. Każdy to dostrzegał.

Ci, którzy przybyli wcześnie pomagali przygotować jedzenie i obalić ostatnie serwery. Pomieszczenie wypełnił zapach ciepłych warzyw i zupy. Dwa najgorętsze serwery, numery czterdzieści i trzydzieści osiem, położono na podłogę bez odłączania zasilania. Na ich rozgrzanych obudowach poustawiano otwarte puszki, których zawartość bulgotała. Nie mieli dość sztućców, więc wiele osób piło zupę i sok owocowy prosto z ciepłych puszek.

Hannah pomogła Juliette przygotować obrady, podczas gdy Rickson zajął się dzieckiem. Jeden ze schematów już wisiał na ścianie, a Hannah mocowała drugi. Linie starannie wyznaczono nitką; Hannah sprawdziła, czy Juliette nie popełniła błędu. Trasę wytyczono węglem. Juliette spojrzała na kolejną grupę wchodzących. Dotarło do niej, że to jej drugie obrady rady miejskiej, a pierwsze poszły niezbyt dobrze. Uświadomiła też sobie, że to pewnie jej ostatnie obrady.

Większość zebranych przybyła z farm, ale zaraz potem zaczęli zjawiać się również mechanicy i górnicy. Z komisariatu na środkowych piętrach przyszedł Tom Higgins i komitet do spraw planowania. Jeden z nich wspiął się na wywrócony serwer z kartką i kawałkiem węgla, a potem, dźgając palcem powietrze, usiłował policzyć głowy i klął na kotłujący się tłum. Juliette zaśmiała się, ale zaraz potem dotarło do niej, że to, co robił było ważne. Będą musieli wiedzieć. U jej stóp leżał pusty kombinezon do czyszczenia, jeden z rekwizytów na obrady. Będą musieli wiedzieć: ile kombinezonów i ile osób.

Zjawiła się również Courtnee, przeciskając się przez tłum. Zaskoczona Juliette rozpromieniła się i objęła przyjaciółkę.

— Pachniesz dymem — stwierdziła Courtnee.

Juliette roześmiała się.

— Nie spodziewałam się, że przyjdziesz.

— Na karteczce napisano, że to sprawa życia i śmierci.

— Naprawdę? — Spojrzała na Rapha.

Wzruszył ramionami.

— Może i na niektórych było tak napisane — odparł.

— Więc o co chodzi? — zapytała Courtnee. — Tyle wspinaczki po miskę zupy? Co się dzieje?

— Powiem wszystkim jednocześnie. — I zwróciła się do Rapha. — Możesz sprowadzić wszystkich do serwerowni? I może wyślij Milesa i Shawa albo któregoś z tragarzy, żeby sprawdzili, czy ktoś jeszcze jest w drodze.

Kiedy odszedł, Juliette zauważyła, że wszyscy usadowili się już na serwerach, plecami do siebie, siorbiąc z puszek, podczas gdy kolejne otwierano i ustawiano. Solo zajął się otwieraniem puszek jakimś elektrycznym ustrojstwem, które wpiął do gniazdka w ścianie. Wielu siedzących spoglądało podejrzliwie na stertę jedzenia przyniesionego ze spiżarni. Jeszcze więcej osób spoglądało na nią. Szepty brzmiały jak syk uciekającej pary.

Juliette krążyła niespokojnie po sali z zatroskaną miną, a tłum narastał. Shaw i Miles wrócili. Klatka schodowa była raczej cicha, mówili, na górę szło może jeszcze parę osób. Juliette miała wrażenie, że minął cały dzień, odkąd wraz z Raphem stoczyli walkę z ogniem; wolała nie patrzeć na zegarek, żeby przekonać się, że minęła ledwie godzina. Była zmęczona. Tym bardziej teraz, gdy wszyscy siedzieli, przechylali przytknięte do ust puszki i stukali w denka, ocierali wargi rękawami i patrzyli na nią. Czekali.

Jedzenie sprawiło, że stali się cisi i chwilowo zadowoleni. Dzięki puszkom mieli zajęte ręce i usta. W ten sposób Juliette kupiła sobie chwilę wytchnienia. Teraz albo nigdy.

* * *

— Wiem, że zastanawiacie się, o co w tym wszystkim chodzi — zaczęła. — Czemu tu jesteśmy. — Podniosła głos, a rozmowy pomiędzy powalonymi serwerami ucichły. — I nie mam na myśli tej sali. Mówię o tym silosie. Czemu uciekliśmy? Krąży wiele pogłosek, ale jestem tu, aby powiedzieć wam prawdę. Sprowadziłam was do tego okrytego najściślejszą tajemnicą miejsca, żeby powiedzieć wam prawdę. Nasz silos został zniszczony. Zatruty. Ci, którzy nie uciekli z nami, zginęli.

Zaszemrały szepty.

— Zatruty przez kogo? — krzyknął ktoś.

— Przez tych samych ludzi, którzy umieścili nas pod ziemią setki lat temu. Musicie mnie wysłuchać. Proszę, posłuchajcie.

Tłum się uciszył.

— Naszych przodków umieszczono pod ziemią, aby mogli przetrwać do momentu uzdrowienia świata. Jak wielu spośród was wie, wyszłam na zewnątrz zanim jeszcze odebrano nam dom. Pobrałam próbki powietrza i sądzę, że im dalej od tego miejsca, tym lepsze panują warunki. Nie wnioskuję tego wyłącznie na podstawie pomiarów. Od innego silosu słyszałam, że błękitne niebo istnieje za…

— Gówno prawda! — wrzasnął ktoś. — Słyszałem, że to kłamstwo i że zrobili ci coś z mózgiem zanim wyszłaś.

Juliette odszukała mówiącego. Był nim stary tragarz, przedstawiciel profesji, w której człowiek stykał się nie tylko z plotkami, ale i z niebezpiecznymi tajemnicami. Ludzie znów zaczęli szemrać, a Juliette zauważyła, że przez grube, metalowe drzwi wkroczył ktoś jeszcze. To ojciec Wendel. Ręce miał skrzyżowane na piersi, dłonie schowane w rękawach. Bobby ryknął na wszystkich, żeby się zamknęli i stopniowo posłuchali. Juliette pomachała ojcu Wendelowi na powitanie, a głowy się odwróciły.

— Część z tego, co mam do powiedzenia będziecie musieli wziąć na wiarę — oznajmiła. — Część jednak wiem na pewno. Wiem jedno: możemy tu zostać i przeżyć, choć nie wiem jak długo. Co więcej, żylibyśmy wówczas w strachu. Nie tylko przed sobą nawzajem, ale i przed katastrofą, która może nawiedzić nas w każdej chwili. Mogą bez pytania otworzyć nam wrota do silosu, mogą bez słowa zatruć nasze powietrze, mogą bez ostrzeżenia odebrać nam życie. I nie wiem jak wyglądałoby to życie.

W pomieszczeniu zapanowała śmiertelna cisza.

— Inne rozwiązanie to odejść. Lecz jeśli to zrobimy, nie będzie już powrotu…

— Dokąd odejść? — krzyknął ktoś. — Do innego silosu? A co jeśli tamten będzie jeszcze gorszy?

— Nie do silosu — odparła Juliette, po czym odsunęła się, odsłaniając schemat na ścianie. — Jesteśmy tutaj. Pięćdziesiąt silosów. Ten tutaj był naszym domem. — Wskazała, a po sali przebiegł szmer, kiedy ludzie zaczęli wyciągać szyje. Gardło Juliette ścisnęło się od wszechogarniającej radości i smutku z wyjawienia prawdy swoim ludziom. Przesunęła palec na sąsiedni silos. — Tutaj jesteśmy teraz.