Выбрать главу

Wywlekali ciała jedno po drugim i kładli do worków pogrzebowych. Była to makabryczna robota. Miękkie tkanki zsuwały się z kości jak wypieczone mięso.

— Stawy — przestrzegła ich Juliette; głos miała przytłumiony przez maskę. — Pachy i kolana.

Ciała ledwo się trzymały, głównie na ścięgnach i kościach. Z ulgą zasuwali czarne worki, kaszląc i walcząc z odruchem wymiotnym.

Większość ciał w biurze szeryfa leżała w wielkim stosie przy drzwiach, tak jakby czołgali się jedni po drugich usiłując wrócić do stołówki. Pozostałe zwłoki spoczywały w spokojniejszych pozach. Mężczyzna leżał bezwładnie na postrzępionych szczątkach łóżka w otwartej celi. Została tylko pordzewiała rama, materac dawno zniknął. W rogu leżała kobieta ze skrzyżowanymi na piersi rękami, wyglądała jakby spała. Juliette i jej ojciec przenieśli ostatnie z ciał, a uwadze Juliette nie uszły szeroko otwarte oczy ojca i jego nieruchome spojrzenie. Idąc tyłem w kierunku wyjścia z biura, zerknęła nad jego ramieniem na obłażące z żółtej farby drzwi śluzy. Czekały na nich wszystkich.

— Nie podoba mi się to — powiedział jej ojciec; maska tłumiła jego głos i podskakiwała przy każdym ruchu szczęki. Włożyli ciało do otwartej torby i zasunęli zamek.

— Zapewnimy im odpowiedni pochówek — zapewniła go, sądząc, że miał na myśli sposób, w jaki obchodzili się ze zwłokami, układając je w stertę jak worki z brudną bielizną.

Zdjął rękawiczki i maskę, przysiadł na piętach i otarł czoło wierzchem dłoni.

— Nie. Chodzi mi o tych ludzi. Chyba mówiłaś, że praktycznie nikogo tu nie było, kiedy tu przyszłaś.

— Bo to prawda. Nikogo oprócz Solo i dzieciaków. Ci ludzie nie żyją od długiego czasu.

— Niemożliwe — stwierdził jej ojciec. — Są zbyt dobrze zachowani. — Jego wzrok powędrował ku workom, a czoło przecięły zmarszczki troski lub niezrozumienia. — Powiedziałbym, że nie żyją od trzech tygodni. Najwyżej czterech albo pięciu.

— Tato, byli tu, gdy tu przyszłam. Czołgałam się po nich. Któregoś razu zapytałam o nich Soło i powiedział, że odkrył ich lata temu.

— To zwyczajnie niemożliwe…

— To pewnie dlatego, że nie zostali pochowani. Albo gaz z zewnątrz odstraszał robactwo. To chyba nie ma znaczenia, prawda?

— Ma całkiem spore znaczenie. Coś jest nie tak. Z całym tym silosem coś jest nie tak, mówię ci. — Wstał i ruszył w kierunku klatki schodowej, gdzie Raph rozlewał wodę do znalezionych kubków i puszek. Ojciec Juliette wziął jedną dla siebie, a drugą podał córce. Z łatwością poznała, że był pochłonięty myślami. — Wiedziałaś, że Elise miała siostrę bliźniaczkę? — zapytał.

Juliette kiwnęła głową.

— Hannah mi powiedziała. Umarła przy porodzie. Jej matka również. Niewiele o tym rozmawiają, szczególnie przy niej.

— A tamci dwaj chłopcy. Marcus i Miles. Kolejna para bliźniąt. Najstarszy chłopak, Rickson, mówi, że chyba też miał brata, ale jego ojciec nie chciał o tym rozmawiać, a matki nie znał, więc nie mógł jej zapytać. — Upił łyk wody i zajrzał do puszki. Juliette próbowała spłukać metaliczny posmak na języku, podczas gdy Dawson pomagał przy workach. Dawson kaszlnął, wyglądał jakby zaraz miał zwymiotować.

— To mnóstwo śmierci — zgodziła się Juliette. Martwił ją tok myślenia ojca. Myślała o bracie, którego nigdy nie znała. Spojrzała na twarz ojca w poszukiwaniu znaku, że wspominał żonę i syna, których stracił. Lecz on obracał w głowie elementy jakiejś innej układanki.

— Nie, to mnóstwo życia. Nie rozumiesz? Trzy pary bliźniaków na sześć porodów? A tamte dzieciaki są zdrowe jak ryby bez żadnej opieki. Twój przyjaciel Jimmy nie ma ani jednej dziury w zębie i nie pamięta, kiedy ostatnio chorował. Żadne z nich nie pamięta. Jak to wyjaśnisz? Jak wyjaśnisz stertę ciał, które wyglądają, jakby leżały tu od kilku tygodni?

Juliette złapała się na tym, że spoglądała na swoją rękę. Przełknęła ostatni łyk wody, wręczyła ojcu puszkę i zaczęła podwijać rękaw.

— Tato, pamiętasz jak pytałam cię, czy blizny znikają?

Kiwnął głową.

— Kilka moich blizn zniknęło. — Pokazała mu zgięcie łokcia, tak jakby wiedział, na co zwrócić uwagę. — Nie wierzyłam, gdy Lukas mi o tym powiedział. Ale kiedyś miałam tutaj znamię. I tutaj. Sam zresztą mówiłeś, że to cud, że przetrwałam te poparzenia, prawda?

— Udzielono ci błyskawicznej i fachowej opieki…

— A Fitz nie wierzył, gdy opowiadałam o nurkowaniu i naprawie pompy. Mówił, że miał do czynienia z zalanymi chodnikami i widział mężczyzn dwa razy większych ode mnie, którzy pochorowali się od oddychania na głębokości dziesięciu metrów, nie wspominając o trzydziestu czy czterdziestu. Mówił, że umarłabym, gdybym to zrobiła.

— Kompletnie nie znam się na górnictwie — powiedział jej ojciec.

— Fitz się zna i uważa, że powinnam być martwa. A ty uważasz, że ci ludzie powinni zgnić…

— Powinny zostać z nich kości. Mówię ci.

Juliette odwróciła się i wbiła spojrzenie w pusty ekran naścienny. Zadała sobie pytanie, czy to wszystko jej się śni. Oto co dzieje się z umierającą duszą: chwyta się rozpaczliwie czegokolwiek, żeby nie upaść. Wyszła na czyszczenie i umarła na tamtym wzgórzu przy swoim silosie. Nigdy nie pokochała Lukasa. Nigdy go bliżej nie poznała. Oto kraina duchów i fikcji, ciąg wydarzeń połączonych nieodgadnioną solidarnością snów, nonsens odurzonego umysłu. Od dawna nie żyła i dopiero teraz to do niej docierało…

— Może to coś w wodzie — zasugerował jej ojciec.

Juliette odwróciła się od pustej ściany. Wzięła go za ręce, a potem podeszła bliżej. Objął ją, a ona objęła jego. Jego zarost drapał ją w policzek, a ona usiłowała się nie rozpłakać.

— Już dobrze — powiedział. — Już dobrze.

Nie była martwa. Ale coś było nie tak.

— Nie w wodzie — powiedziała, choć wypiła sporo tutejszej wody. Puściła ojca i spojrzała na klatkę schodową, gdzie niesiono już pierwszy z worków. Ktoś przerzucił przez barierkę odcinek kabla mającego posłużyć za linę, na której opuszczą ciało. Do diabła z tragarzami, zrozumiała. Sami tragarze mawiali do diabła z tragarzami.

— Może to jest w powietrzu — dodała. — Może to właśnie się dzieje, jeśli nie zagazuje się silosu. Nie wiem. Ale myślę, że masz rację, coś jest nie tak z tym miejscem. I chyba najwyższa pora, żebyśmy się stąd wynieśli.

Ojciec Juliette upił ostatni łyk wody.

— Kiedy wyruszamy? — zapytał. — I jesteś pewna, że to dobry pomysł?

Juliette przytaknęła.

— Wolę, żebyśmy zginęli na zewnątrz próbując niż pozabijali się tutaj.

I zdała sobie sprawę, że brzmi jak ci wszyscy ludzie, których wysłano na czyszczenie, niebezpieczni marzyciele i obłąkani głupcy, z których drwiła i których nigdy nie rozumiała. Brzmiała jak osoba, która wierzyła w sprawność maszyny nie zajrzawszy do środka i nie rozebrawszy jej najpierw na części.

61

Silos 1

Charlotte uderzyła otwartą dłonią w drzwi windy. Wdusiła przycisk wzywający windę, gdy tylko się zamknęły, ale było już za późno. Podskakiwała na jednej nodze, żeby nie stracić równowagi — wciąż miała kombinezon włożony do połowy. W głębi alejki Darcy szamotał się ze swoim.