— Zrobi to? — zawołał.
Charlotte kiwnęła głową. Zrobi to. Zostawił drugi kombinezon dla Darcy’ego. Od początku taki miał plan. Charlotte znów walnęła w drzwi, przeklinając brata.
— Musisz się ubierać — powiedział Darcy.
Odwróciła się i opadła na podłogę, objęła swoje nogi. Nie chciała się poruszać. Patrzyła jak Darcy wślizguje się w kombinezon i wciska głowę przez kołnierz. Wstał i spróbował sięgnąć za plecy do suwaka, ale w końcu zrezygnował.
— Miałem najpierw włożyć ten plecak? — Chwycił jeden ze spakowanych przez jej brata tobołków i otworzył go. Wyciągnął puszkę, włożył ją z powrotem. Wyjął pistolet i zostawił go przy sobie. Spróbował uwolnić z kombinezonu głowę i ręce.
— Charlotte, mamy pół godziny. Jak się stąd wydostaniemy?
Charlotte otarła policzki i z trudem podniosła się na nogi. Darcy nie miał pojęcia o tym, jak założyć kombinezon. Wcisnęła nogi w nogawki i, zostawiając rękawy i kołnierz luzem, pospieszyła w głąb alejki, żeby mu pomóc. Za jej plecami pisnęła winda. Charlotte zatrzymała się i odwróciła. Myślała, że Donald zmienił zdanie i wrócił — zapominając, że wcisnęła przycisk i ją wezwała.
Dwóch mężczyzn w jasnoniebieskich uniformach spojrzało na nią ze zdumieniem z wnętrza windy ekspresowej. Jeden z roztargnieniem zerknął na przyciski, po czym wrócił wzrokiem na Charlotte — kobietę w założonym do połowy srebrnym kombinezonie — a potem drzwi zamknęły się powoli.
— Cholera — syknął Darcy. — Naprawdę musimy iść.
Charlotte ogarnęła panika, wewnętrzne odliczanie. Pomyślała o spojrzeniu, które brat posłał jej z wnętrza windy i o tym, jak pocałował ją na pożegnanie. Czuła się, jakby jej pierś miała zaraz implodować, ale ruszyła do Darcy’ego i pomogła mu uwolnić ręce i włożyć plecak. Na koniec zapięła mu suwak na plecach. Darcy pomógł jej się ubrać, a potem podążył za nią na koniec alejki. Charlotte wskazała na niskie drzwi windy dla dronów i wręczyła mu oba hełmy. Pozostawiony przez jej brata pojemnik stał dokładnie tam, gdzie powinien.
— Otwórz te drzwi i zablokuj je od środka pojemnikiem. Ja lecę uruchomić windę.
Wpadła przez drzwi do koszar i ruszyła korytarzem, drepcząc niezgrabnie w krępującym ruchy grubym kombinezonie. Minęła kolejne drzwi. Radio wciąż działało i syczało. Przeszło jej przez myśl, że to marnotrawstwo — tyle czasu je składała i zbierała do niego części, a teraz je porzucała. Przy stanowisku sterowania windą zerwała folię i przesunęła do góry główny przełącznik. Była pewna, że dała Darcy’emu mnóstwo czasu na zablokowanie drzwi. Znów podreptała śmiesznym krokiem przez korytarz, minęła koszary, które przez te pełne cierpienia tygodnie zastępowały jej dom i wypadła do zbrojowni. Przywitały ją ostatnie przykryte brezentem ptaki i pojedyncze ćwierknięcie, które skądś rozbrzmiało. Z windy. Dźwięk łomoczących butów i krzyk Darcy’ego, żeby wracała do windy dla dronów.
Donald jechał windą w kierunku sześćdziesiątego drugiego piętra. Kiedy minął sześćdziesiąte pierwsze, wcisnął przycisk awaryjnego zatrzymania. Winda szarpnęła się, stanęła i zaczęła brzęczeć. Donald ustawił bombę prosto i wyciągnął młotek, po czym usunął zawieszkę. Nie był pewien, jak wielkie zniszczenia spowoduje, jeśli zdetonuje ją we wnętrzu windy, ale zamierzał tak zrobić, jeśli ktoś po niego przyjdzie. Chciał dać swojej siostrze dość czasu, ale był skłonny zaryzykować wszystko, żeby położyć kres temu miejscu. Spoglądał na zegar na panelu windy i czekał. Dzięki temu miał mnóstwo czasu, żeby pomyśleć. Minęło piętnaście minut, a on ani razu nie musiał kaszlnąć ani odchrząknąć. Zaśmiał się i pomyślał, że może zaczynał zdrowieć. A potem przypomniał sobie, że zarówno jego dziadek jak i ciotka poczuli się lepiej w dniu swojej śmierci. Pewnie w jego przypadku było podobnie.
Młotek zaczynał mu ciążyć. To było niesamowite — stać obok czegoś tak niszczycielskiego jak ta bomba, trzymać dłoń na urządzeniu, które mogło tak wielu zabić i tak wiele zmienić. Minęło kolejnych pięć minut. Powinien iść. To trwało zbyt długo. Trochę czasu zajmie mu przecież dotarcie do reaktora. Odczekał kolejną minutę; jakaś racjonalna część jego mózgu uświadomiła sobie, co zamierzał zrobić i wrzeszczała do niego, żeby to przemyślał i nie postępował pochopnie.
Donald uderzył w przycisk zatrzymania zanim opuściła go odwaga. Winda ruszyła. Miał nadzieję, że Darcy i jego siostra są już od dawna w drodze.
Charlotte rzuciła się do windy dla dronów. Rąbnęła hełmem o sufit, a butla z powietrzem na plecach przeważyła ją i Charlotte upadła na bok. Darcy wrzucił swój hełm do windy i zaczął wczołgiwać się za nią. Ze zbrojowni rozległ się czyjś krzyk. Charlotte zaczęła pchać plastikowy pojemnik, który był jedyną rzeczą powstrzymującą windę przed zamknięciem się i ruszeniem. Darcy też zaczął pchać, ale pojemnik był przygwożdżony do podłogi. Kolejny okrzyk. Darcy niezgrabnie sięgnął po pistolet, który wydobył z plecaka. Obrócił się na bok i strzelił; we wnętrzu metalowej puszki wystrzały zmieniły się w ogłuszający ryk. Charlotte dostrzegła mężczyzn w srebrnych uniformach, którzy kulili się i chowali za dronami. Rozbrzmiały kolejne strzały, głośne czink w windzie — to tamci odpowiedzieli ogniem. Charlotte odwróciła się, żeby kopnąć pojemnik, ale wieko wgięło się w miejscu, na które naciskały drzwi. Powstał w ten sposób klin, pojemnik nie chciał wyjść. Spróbowała go wciągnąć, ale nie miała za co złapać.
Darcy zawołał, żeby się nie ruszała. Wyczołgał się na łokciach za drzwi, strzelając paf paf paf; mężczyźni się kryli, a Charlotte się skrzywiła. Gdy był na zewnątrz, zaczął popychać pojemnik z drugiej strony. Charlotte krzyknęła, żeby przestał i wracał do środka, bo drzwi zatrzasną mu się przed nosem. Rozbrzmiał kolejny strzał, świsnęła kula, która minęła celu. Darcy kopnął pojemnik butem, a ten przesunął się o kilka cali.
— Czekaj! — krzyczała Charlotte. Podczołgała się pospiesznie do drzwi, nie chciała jechać sama. — Czekaj!
Darcy znów kopnął pojemnik. Windą szarpnęło. Była już prawie wolna, brakowało zaledwie paru cali. Rozległ się kolejny strzał i tym razem kula nie zadzwoniła o metal. Darcy stęknął i upadł na kolana, a potem odwrócił się i zaczął wściekle strzelać za siebie.
Charlotte wyciągnęła ręce z windy i pociągnęła go za rękę.
— No chodź! — krzyczała.
Darcy wsunął jej dłonie z powrotem do środka. Naparł barkiem o pojemnik i uśmiechnął się do niej. A zanim wepchnął pojemnik do środka, powiedział:
— W porządku. Teraz już pamiętam, kim jestem.
Winda zwolniła na poziomie reaktora, drzwi otworzyły się, a Donald nacisnął stopą wózek i odchylił go do tyłu. Pokierował bombę ku bramce ochrony. Strażnik obserwował go z brwiami uniesionymi w lekkim zaciekawieniu. Wszystko było tu nie tak ze wszystkim, pomyślał Donald. Oto strażnik nie rozpoznawał mordercy, gdyż ten miał bombę. Oto człowiek skanował identyfikator z imieniem Darcy’ego, zapalała się zielona lampka, a znużony rutyną strażnik go przepuszczał. Oto wszyscy widzieli zbliżającą się zagładę i mimo to zapraszali ją do środka.
— Dziękuję — powiedział Donald, żeby sprawdzić, czy mężczyzna go rozpozna.
— Powodzenia.
Donald nigdy nie widział sekcji reaktora. Była odgrodzona wielkimi drzwiami i rozciągała się na trzy piętra. Na każdej zmianie było niemal tylu samo mężczyzn w czerwieni, co wszystkich innych razem wziętych. Tutaj tkwiło serce bezdusznej maszyny, jej jedyny istotny organ.