Выбрать главу

Juliette miała ochotę opowiedzieć mu o książkach, które widziała i które sprawiały, że ludzie z przeszłości jawili jej się raczej jako istoty z przyszłości.

Walker wytarł dłonie w starą ścierkę.

— Ostrzegłem Bobby’ego i pozostałych, więc i ty powinnaś wiedzieć. Radia będą pracować tym gorzej, im głębiej się wkopią. Przynajmniej dopóki nie dotrą na drugą stronę.

Juliette skinęła głową.

— Tak słyszałam. Courtnee powiedziała, że będą korzystać z gońców, jak w kopalniach. To w jej rękach zostawiłam nadzór nad podkopem. Pomyślała chyba o wszystkim.

Walker spochmurniał.

— Słyszałem, że chciała założyć ładunki również od naszej strony, w razie gdyby trafili na trujące powietrze.

— To akurat pomysł Shirly. Ona po prostu szuka pretekstu, żeby nie kopać. Ale przecież znasz Courtnee, kiedy coś postanowi, zawsze postawi na swoim.

Walker poskrobał się po brodzie.

— Dopóki nie zapomni mnie nakarmić, będzie dobrze.

Juliette zaśmiała się.

— Na pewno nie zapomni.

— No cóż, życzę powodzenia z obowiązkami burmistrza.

— Dzięki — powiedziała i wskazała duże radio ustawione na stole roboczym. — Możesz mnie połączyć z Solo?

— Jasne, jasne. Siedemnastka. Zapomniałem, że nie przyszłaś, żeby tu ze mną pogawędzić. Zadzwońmy do twojego przyjaciela. — Pokręcił głową. — Muszę ci powiedzieć, że jak tak z nim rozmawiam, odnoszę wrażenie, że to straszny dziwak.

Juliette z uśmiechem przyjrzała się swojemu staremu przyjacielowi. Chciała się przekonać, czy żartował — stwierdziła, że mówił całkiem serio — i roześmiała się.

— No co? — zapytał Walker. Uruchomił radio i wręczył jej mikrofon. — Co takiego powiedziałem?

* * *

Meldunek Solo był mieszanką dobrych i kiepskich wieści. Maszynownia została osuszona, co było świetną wiadomością, ale wypompowywanie wody nie potrwało tak długo jak przewidywała. Mogą minąć tygodnie albo i miesiące zanim tam dotrą, natomiast rdza nie będzie przez ten czas próżnować. Juliette zepchnęła te odległe problemy poza obręb umysłu i skupiła się na rzeczach, na które miała wpływ.

Wszystko, czego potrzebowała mieściło się w niedużej torbie na ramię: czysty, srebrny kombinezon, prawie nienoszony; skarpetki i bielizna, wciąż wilgotne po praniu w umywalce; jej robocza manierka, poznaczona wgięciami i smarem; do tego zestaw kluczy nasadowych i komplet śrubokrętów. W kieszeniach miała jeszcze narzędzie uniwersalne i dwadzieścia bonów, chociaż odkąd została burmistrzem prawie nikt nie chciał od niej pieniędzy. Jedyne, czego jej brakowało to porządne radio, ale Walker rozebrał na części dwa działające urządzenia, żeby zbudować nowe, które jeszcze nie było gotowe.

Ze swoim skromnym dobytkiem na plecach opuściła Maszynownię. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że porzuca przyjaciół. Odległy hałas kopania towarzyszył jej jeszcze na korytarzach i odprowadził ją na klatkę schodową. Przekroczyła bramkę ochrony niczym jakiś mentalny próg, wspominając chwilę, gdy opuszczała śluzę. Tak jak w zaworze, czasem ruch jest możliwy tylko w jedną stronę. Z obawą zastanawiała się, ile czasu minie, zanim tu wróci. Na tę myśl oddech grzęzł jej w piersi.

Powoli nabierała wysokości i zaczynała mijać innych ludzi, czując na sobie ich wzrok. Nieprzychylne spojrzenia przypominały wiatr, który siekł pyłem na wzgórzach. Ich nieufne zerknięcia były jak nagłe zrywy wichury — tak szybko się urywały, kiedy odwracali wzrok.

Wkrótce przekonała się na własnej skórze, co miał na myśli Lukas. Wszelka życzliwość wywołana jej powrotem — podziw dla osoby, która odmówiła czyszczenia i zdołała wrócić z przepastnego zewnętrza — kruszyła się jak uderzany młotem pneumatycznym beton. Nadzieję wywołaną jej powrotem z zewnątrz przekreśliły jej niebezpieczne plany kopania tunelu poza silos. Dostrzegała to w uciekających spojrzeniach sklepikarzy, w opiekuńczym geście matki tulącej swoje dziecko, w szeptach, które rozbrzmiewały i szybko się urywały. Juliette dawała ludziom przeciwieństwo nadziei. Szerzyła strach.

Garstka ludzi witała ją ukłonem i „dzień dobry, pani burmistrz”, kiedy mijali ją na schodach. Młody, znany jej z widzenia tragarz zatrzymał się i uścisnął jej dłoń, autentycznie podekscytowany tym spotkaniem. Lecz gdy wpadła na dolne farmy na sto dwudziestym szóstym po jedzenie albo gdy chciała skorzystać z ubikacji trzy piętra wyżej, czuła się równie niemile widziana co brudas na górnych piętrach. A przecież nadal była wśród swoich. Była ich burmistrzem, choć niekochanym.

Tego typu reakcje kazały jej wątpić, czy odwiedzenie Hanka, zastępcy z głębin, było dobrym pomysłem. Hank brał udział w powstaniu i widział, jak wielu walczących po obu stronach dobrych ludzi straciło w nim życie. Przekraczając próg komisariatu na sto dwudziestym piętrze zastanowiła się, czy nie popełnia błędu, czy nie powinna po prostu iść dalej. Wiedziała jednak, że to podszepty jej młodszego „ja”, które obawiało się spotkania z ojcem, młodszego „ja”, które pogrążało się w projektach, żeby uciec przed światem. Nie mogła sobie dłużej pozwolić być tą osobą. Miała obowiązki wobec silosu i jego mieszkańców. Postępowała słusznie odwiedzając Hanka. Podrapała się po bliźnie na wierzchu dłoni i odważnie ruszyła przez komisariat, napominając się, że jest burmistrzem, a nie więźniem skazanym na czyszczenie.

Hank podniósł wzrok znad biurka i na jej widok szeroko otworzył oczy — nie rozmawiali ze sobą ani nawet nie widzieli się odkąd wróciła do silosu. Podniósł się z krzesła i zrobił dwa kroki w jej kierunku, a potem przystanął. Juliette dostrzegła w nim taką samą mieszankę nerwów i podekscytowania, jaką sama odczuwała. Dotarło do niej, że nie powinna była się obawiać tego spotkania, że nie powinna była go tak długo unikać. Hank nieśmiało wyciągnął ku niej rękę, jak gdyby w obawie, że Juliette jej nie uściśnie. Był gotów cofnąć dłoń, jeśli burmistrz poczuje się urażona. Wyglądało na to, że wciąż nie mógł sobie wybaczyć, że wykonał rozkaz i posłał ją na czyszczenie.

Juliette uścisnęła mu dłoń i objęła go.

— Przepraszam — szepnął łamiącym się głosem.

— Przestań — powiedziała Juliette. Wypuściła go z uścisku i cofnęła się o krok, spoglądając na jego bark. — To ja powinnam przeprosić. Jak ręka?

Poruszył swobodnie ramieniem.

— Na swoim miejscu — powiedział. — A jeśli zaczniesz mnie przepraszać, natychmiast cię aresztuję.

— A więc rozejm — zaoferowała.

Hank uśmiechnął się.

— Rozejm — potwierdził. — Mimo wszystko, chciałem powiedzieć, że…

— Wykonywałeś swoje zadanie. Ja też robiłam, co mogłam. Na tym poprzestańmy.

Skinął głową i wbił wzrok w czubki swoich butów.

— Jak wygląda sytuacja? Lukas mówił, że ludzie skarżą się na kopanie.

— Trafiło się parę osób, które sprawiały kłopoty. Nic poważnego. Większość mieszkańców chyba jest zbyt zajęta naprawami. Ale faktycznie, słyszałem trochę biadolenia. Wiesz pewnie, jak wiele dostajemy podań o przeniesienie na środkowe albo górne piętra. No to teraz mamy ich dziesięć razy więcej. Ludzie nie chcą żyć w pobliżu tego, co się tam na dole wyprawia.

Juliette przygryzła wargę.

— Część problemu wynika z braku kontroli — dodał Hank. — Nie chciałbym się wtrącać w twój styl rządzenia, ale my tu z chłopakami nie za bardzo wiemy co i jak. Nie dostajemy wiadomości z Ochrony tak jak kiedyś. A twoje biuro…

— …milczy — podpowiedziała Juliette.