Выбрать главу

Zapytasz tedy, Quietusie, po cóż im tam w Nipu owa księga? I tu można chyba znaleźć uzasadnienie. Jeśli dobrze się wczytasz w historię walk Apostaty z chrześcijanami, dowiesz się, że wcale liczne grupy sekciarzy uszły pogromu, chroniąc się w królestwie Partów. Co prawda król Traxes, zmuszony przez Juliana, kazał ich prześladować, nie czyniono tego jednak zbyt gorliwie i wielu uciekło do Baktry. A ponieważ tamtejsi, sybaryjsko usposobieni Grecy raczej nie przyjęli ich nazbyt ochoczo, pomni na ciągnącą się za nimi famę nieprzyjaciół rozkoszy i radości życia, z pewnością musieli iść dalej na wschód. Zapewne część ruszyła przez Imanus Mons ku Żółtemu Cesarstwu, część wraz z biegiem Gangesu ku krainom południa i najdalszego wschodu. Tu wszelki ślad po nich zaginął – w każdym razie penetrujące te okolice sto lat później rzymskie galery na żadnych chrześcijan się nie natknęły.

Ja myślę, więcej, jestem przekonany, że ci, co nie zginęli w indyjskich puszczach i na morzach południowych, dotarli w końcu do wyspiarskiego cesarstwa, Nipu. Zakrzykniesz, że przecież Nipuańczycy nie są chrześcijanami! Ba, zapytam tu, skąd wiesz o tym? Przecie o Nipu dowiadujemy się tylko to, na co oni sami nam zezwolą. Oczywiście, ich oficjalne wierzenie, sinto, niewiele ma wspólnego z chrześcijaństwem. Ale z drugiej strony, czyż nie jest to jeno wygodna zasłona, kryjąca zmienione już, chrześcijańskie w istocie wyznanie? Czy nie przyszło ci do głowy, że nasza galijska intryga służy czemuś innemu niż się z pozoru wydaje? I książę Tsuomi nie po rzadki manuskrypt dla swego księgozbioru tu przybył, ale po kanoniczny tekst czwórksięgu dla rosnącego w wyspiarskim cesarstwie Nowego Kościoła?

Quietus pomyślał nagle, że nareszcie wie, co mu przypominało dziwne znamię pod piersią pani Taiko. Dwie grube, skrzyżowane pod kątem prostym linie. Musiano jej to wypalić. Skojarzył zarazem coś jeszcze.

– To ty ich wydałeś – powiedział, nie patrząc na Marcusa. – Dlaczego?

Tamten spojrzał na niego, z kuflem uniesionym w pół drogi do ust.

– Czekałem, kiedy wreszcie to powiesz. Dlaczego? Bo zacząłeś pękać, mój zacny Quietusie. Byłeś na najlepszej drodze do zaprzepaszczenia całej misternie utkanej intrygi. Gdybyś, tak jak planowaliśmy, wziął księgę i oddał ją Tsuomi, ci ludzie żyliby do tej pory. No cóż, ale ty postanowiłeś paść im do nóg, wyznać swe przewiny i błagać o przebaczenie. Sam wydałeś na nich wyrok.

– Dlaczego? – powtórzył Quietus. – Z nienawiści do Rzymu?

– A cóż dał nam Rzym? – Marcus z irytacją trzasnął kuflem w ławę, aż ten rozpękł się na kilka kawałków. – Co dostaliśmy od Rzymu za lata wiernej służby, za okazane w krytycznej dla imperium chwili wsparcie? Ocaliliśmy Rzym przed chrześcijaństwem i w zamian za to uczyniono z nas najbardziej zapadłą prowincję. Niedługo Wenedowie przejdą do historii, i to jako banda głupców, która pomogła Apostacie, nie bardzo nawet wiedząc, o co chodzi, za co później wielkodusznie kopnięto ją w tyłek. Zaiste, wdzięczny jestem Rzymowi i powiadam ci, że nie mogę się doczekać dnia, gdy uderzą na niego zbrojne legie wschodniego, chrześcijańskiego cesarstwa, niosąc mu zagładę i zniszczenie, a śmierć tym, którzy odmówią krzyża. Po to przyjechał tu Tsuomi i, na piekielne moce Hadesu, uczyniłem co w ludzkiej mocy, aby mu pomóc!

„Nie, to niemożliwe” – myślał zdjęty jakimś dziwnym odrętwieniem Quietus. „Znowu to samo, od początku? Znowu Kościół Miecza zamiast Kościoła Miłości? Nie, to nieprawda, Marcusie – nigdy nie wchodzimy dwa razy do tej samej rzeki. Tak się nie stanie, ja wierzę w miłość postawioną ponad wszystkie wartości świata. I że oni stamtąd, z położonych na antypodach wysp, po głoszące ją Słowo właśnie tu przybyli”.

Coś ciemnego zamajaczyło u wejścia – stał tam jeden ze strażników księcia Tsuomi, odziany na czarno, z zamaskowaną zawojem głową; została tylko szpara dla oczu. Ich spojrzenia na moment się zetknęły. Quietus ze smutkiem pokręcił głową. Czekał na to od rana. Przed oczyma udręczonej pamięci stanęła mu Tess, ucieszył się, że ją jeszcze zobaczy i poprosi o wybaczenie, nim wspólnie napiją się w Lete wody zapomnienia. Ciemna postać zbliżała się, zasłaniając sobą całą przestrzeń.

– Nie masz racji, Marcusie. Tak się nie stanie, tak się stać nie może. Wierzę, że tak właśnie będzie – powiedział i zamknął oczy.

– Czego się gapicie? – warknął Marcus do dwóch posługaczy, którzy z otwartymi ustami patrzyli na czarnego szermierza, odchodzącego lekko i zwinnie, bez szmeru, niczym sam Tanatos, bóg śmierci. – Nie widzieliście, jak się zabija człowieka?

Cięcie wyglądało na precyzyjne, prosto przez skroń. Miecz musiał być niesamowicie ostry, ponieważ na skórze została ledwo dostrzegalna kreska. Krwi też prawie nie było. Nie ulegało jednak wątpliwości, iż obywatel rzymski Quietus Fabiusz Mercator jest nieodwołalnie martwy. Marcus sięgnął do upuszczonego obok worka z grubego płótna; ważył solidnie. Wystarczy na podróż do Rzymu i dalej, do Cattigary i samych wysp. A także na wiele innych rzeczy. Westchnął i jął upychać worek za szerokiem pasem, opinającym pod togą jego pokaźny brzuch.

– Cały z tobą problem, mój dobry Quietusie – powiedział do trupa, postrzegając z niejakim zdziwieniem, iż ten jest nad wyraz rozpogodzony – że nigdy nie umiałeś w należyty sposób pogodzić się z pewnymi prawdami oczywistymi, głoszonymi z dawien dawna przez filozofów szkoły cyników. Gdybyś podobnie jak ja przyjął, że, dziś zwłaszcza, grzech jest cnotą, a cnota występkiem, ta historia skończyłaby się zupełnie inaczej.

– A wy na co czekacie? – zwrócił się nagle do wciąż zdębiałych posługaczy. – Weźcie zwłoki szanownego Quietusa i połóżcie obok ciał chrześcijan na Forum Apostaty. Tam jest jego miejsce. Sam wyjaśnię wszystko pretorowi.

Wyszedł zaraz za nimi. Popatrzył za odchodzącą grupą i napotkał na przedłużeniu ich drogi kolumnę wielkiego cesarza, zwieńczoną jego ogromną figurą. Julian Apostata stał wyprostowany, w cesarskim diademie na skroniach, w jednej ręce trzymając wzniesiony do ciosu miecz, w drugiej odwrócony i przełamany krzyż, symbol zgniecionego chrześcijaństwa.

– Tak, chrześcijanie – powiedział w zamyśleniu Marcus. – Cholerni chrześcijanie.

II. Cattigara

Krępy, przysadzisty – podobny raczej do opasłej kaczki niźli dalekomorskiego okrętu – pasażerski lembus żwawo przecinał ciemnoniebieskie wody Morza Syjamskiego. Marcus Corejmus stał na wysokiej, płasko ściętej rufie i bez specjalnego entuzjazmu rozglądał się wokół. Bezkresny przestwór oceanu przygnębiał go niepomiernie. Od czasu, kiedy dziesięć dni temu opuścił na pokładzie parowego statku Taprobane, zaiste cudowną wyspę kwiatów i wina, widział skrawki lądu jedynie wówczas, gdy przepływali przez cieśninę między dwiema wielkimi wyspami, Chersonesusem a Agathodaemonisem. Wtedy też lembus opuścił Ocean Indyjski, zdążając ku Sinus Magnus, której częścią było przylegające od południa do ziem syjamskich morze. Marcus westchnął ciężko – pół roku już mijało, jak opuścił Calisję i udał się w swoją wielką podróż. Cattigara, ostatni rzymski port w długim łańcuchu, którym otoczono południowe krańce Najdalszej Azji, był i dla niego ostatnim przystankiem przed decydującym skokiem ku Wyspom. O ile w ogóle znajdzie sposób, aby się tam dostać.

Nostalgicznie spojrzał na dno kufla, gdzie smętnie przelewały się resztki stęchłego piva, którego niezgorszą beczułkę zabrał jeszcze z Taprobane. Pociągnął nosem i skrzywił się z niesmakiem. Wychylił się przez balustradę i chlusnął zawartością kufla na obracające się pod rufą koło napędowe, dzień i noc pracowicie mielące wodę, dzięki czemu od dekady uparcie dążyli ku najodleglejszym krańcom poznanego świata.