Выбрать главу

Słońce stało w zenicie. Widział to przez białą materię osłaniającego łoże palankinu. W kościach odczuwał przyjemne odrętwienie, rezultat hedonistycznych praktyk, jakim się od rana z zapałem oddawał. Zerknął w bok, gdzie odwrócona do niego tyłem leżała Sian, syjamskie dziewczę o cudownie śniadej, przyciemnionej jeszcze przez słońce skórze, miękkiej i jedwabistej w dotyku. Z upodobaniem spozierał na jej krągły, sprężysty tyłeczek, na uroczą bruzdę, którą już zdążył wielokrotnie spenetrować, na wgłębienie pod pośladkami, tak czułe na jego pieszczoty. Wyciągnął rękę i przesunął palcami po biodrze hetery, zahaczając od niechcenia o ciemny busz u zbiegu jej ud. Zamruczała przeciągle, a zarazem przymilnie, niczym rozespana kotka. Marcus uśmiechnął się nostalgicznie.

Swego czasu, jako młodzieniaszek ledwo opierzony uczeń gimnazjonu, z wypiekami na twarzy czytał awanturniczy romans Euzebiusza, opowiadający o przygodach galijskiego legionisty z czasów wielkiego Konstantyna, Kasjusza Diona. W pamięci utkwił mu szczególnie fragment opowiadający o tym, jak Rzymianie zdobyli niespodziewaną napaścią obóz Franków, a w nim nieprzebrane mnóstwo kobiet. Samemu Kasjuszowi przypadło w udziale koło setki młodych, a nie napoczętych dziewek. Dzielny żołnierz nie upadł jednak na duchu, stanął do boju i, jak potem wyznawał: „Do siedmiu dni wszystkie dziewicami być przestały”. Marcus od tej pory zawsze marzył o podobnym wyczynie. Na przeszkodzie stał jednak wciąż pogłębiający się na terenie Imperium Romanum deficyt niezdeflorowanych dziewek.

– Tak, Quietusie – szepnął bezwiednie. – Tylko kurwy nam pozostały. Zawsze mówiłem ci, że trza iść w chędożenie. Ale ty, mój nieszczęsny przyjacielu, nie tylko tej rady nie chciałeś słuchać.

Spochmurniał nagle – nie miał ochoty przypominać sobie o zmarłym w tak dziwnych okolicznościach przyjacielu z odległej o tysiące mil Calisji. Co go teraz naszło? Sprawa Quietusa ciążyła mu na sumieniu jak wrzód, a daimonion, jego głos wewnętrzny, odzywał się w zgoła nieoczekiwanych i najmniej odpowiednich momentach. Do cholery z tym wymysłem platoników! „A może to spragnione zemsty Erynie wołają za Quietusem?” – pomyślał i zaraz parsknął w duchu śmiechem na ideę tak absurdalną. Chcąc ją od siebie odpędzić, podniósł się na łokciu i rozejrzał ciekawie po theatronie.

Łoże, na którym spoczywał wraz z Sian, ustawiono w drugim od góry rzędzie, dzięki czemu mógł objąć wzrokiem niemal cały Tongponowy przybytek uciech cielesnych. W dniu dzisiejszym zamtuz nawiedziła wyjątkowo duża liczba kupców i patrycjuszy, znużonych duszącym Cattigarę upałem. Prawie wszystkie łoża, aż do tych najmniej atrakcyjnych, ustawionych tuż nad orchestrą, zostały zajęte. Między nimi żwawo biegali z dzbanami i tacami młodzi chłopcy różnych ras, dość, jak bystro zauważył Marcus, efebowaci. Wielu bowiem gości Tong Po preferowało raczej greckie upodobania w tym względzie, a gospodarz nie miał nic przeciwko temu, byle tylko był należyty ruch w interesie. Stąd, tak przynajmniej sądził Marcus, brała się w znacznej mierze popularność zakładu. Obsługę dopełniały małe pacholęta, przebrane za Amorki, a zajęte skrapianiem gości wodą różaną. Brały ją do ust ze srebrnych czarek i zabawnie nadymając policzki, wydmuchiwały chmurę drobnych kropel. Porywała je ze sobą ożywcza bryza, która także rozrzucała na boki jedwabne zasłony palankinów, przez co każdy mógł sobie pooglądać, czym akurat zajmuje się jego sąsiad. Ale nikomu to właściwie nie przeszkadzało, przeciwnie jakby – płynąca od sąsiadów inspiracja wpływała ożywczo na własne działania. W rezultacie od rana nad całym teatrem rozbrzmiewał rozedrganą kakofonią chór namiętnych szeptów, westchnień i okrzyków, w który Marcus wsłuchiwał się z lubością – zdrowo rozumiany cynizm nie wykluczał wszak epikureizmu. Nigdy żaden spektakl nie uczynił na nim podobnego wrażenia. Zaczerpnął haust uróżowionego powietrza i naraz, zainspirowany podziwianym widokiem, przypomniał sobie fragment z Tibullusa...

Sama Wenus – gdyż wiernie jam Amora słuchał – Na pola elizejskie wwiedzie mego ducha. Tutaj tańce, tu pieśni – gdzieniegdzie wśród ziela Z malutkich dziobków ptasich płynie pieśń wesela. Wonny owoc przynosi nieuprawna rola, Pachnącymi różami kwitną wszystkie pola. Tu z młodzieńcami igra pięknych dziewcząt rzesza, Amor miłosne żarty w drobne sprzeczki miesza. Tutaj po śmierci każdy przybywa kochanek – Każdemu zdobi włosy z mirtu splecion wianek.

„Tak jest, moi pochutliwi bracia, Wyspy Szczęśliwe będą przypominały luksusowy burdel, inaczej to wszystko nie ma sensu” – skonstatował z westchnieniem Marcus. Zresztą, zawsze był dobrego mniemania o publicznych przybytkach uciech cielesnych. Podobnie zresztą jak i Katon, znany rzymski moralista. Surowy mąż ów, sprawując długi czas funkcję cenzora, sam zachęcał rzymskich młodzieńców do wizyt w zamtuzach, po to by trzymali się z dala od cnotliwych matron i niewinnych dziewic. Pozwalał też kopulować swoim niewolnikom, pod warunkiem, że uiścili pewną, niewielką zresztą, opłatę. Czuć było w tym postępku szlachetny starorzymski szacunek dla każdego grosza. Tenże sam Katon wyrzucił z senatu pewnego patrycjusza, ponieważ ów na oczach bliźnich poważył się pocałować żonę. ”Niezły skurwiel” – pomyślał z podziwem Marcus. Przypomniał sobie jeszcze, że u schyłku życia ów osławiony asceta ożenił się z młodą dziewką, którą zresztą przedtem tęgo chędożył.

Porzucając rozważania o meandrach klasycznej moralności, podążył wzrokiem ku pierwszym rzędom theatronu, gdzie w zalanej wodą orchestrze beztrosko chlapało się kilka heter. Wiatr przywiał znad morza łańcuszek ciemnych obłoków, w efekcie czego krąg wody rozbłyskiwał co chwila krystalicznie, rytmicznie zalewany jaskrawym światłem. Bawiące się w basenie dziewki przypominały młode syreny. Z upodobaniem patrzył na to podniecające zawirowanie ocierających się o siebie jędrnych, opalonych pośladków, prężnych ud i pełnych piersi. Były w tej zabawie niewinne i rozpustne zarazem, niczym trenujące przed walką spartańskie dziewice. Ogarnęło go nagle dojmujące uczucie ulotności tej chwili, jej rzadkiego piękna i niepowtarzalnego uroku. Widok beztroskich młodych kobiet, upojonych słońcem i wodą, stworzonych do miłości i rozkoszy, napełnił go nieoczekiwanym żalem. Z tej odległości wydawały się kruche i nierealne, równie zwiewne co i przepływająca nad nimi chmura, porwana i rozdarta na strzępy nagłym wichrem, skutkiem czego cały teatr został znowu skąpany w palącym słońcu. Część baldachimów poderwał do góry złośliwy wiatr i Marcus zobaczył naraz ze trzy dziesiątki par, splecionych ze sobą w różnych stadiach miłosnych uścisków. Uśmiechnął się pod nosem – nikt nie zamierzał przerywać sobie z powodu takiego drobiazgu. Posuwistość ruchów zyskała jeno na dynamice, chorał erotycznego jęku osiągnął swój punkt szczytowy. Podekscytowane nim syreny z basenu jęły się łączyć w pary lub trójkąty i pieścić gorączkowo. Atmosfera ogólnego podniecenia zaczęła udzielać się i Marcusowi; pozornie zupełnie już wyczerpany klejnot cnót jego męskich raptem ożył i zaczął się domagać swych praw. Na to tylko czekała rozbudzona Sian, wraz ze swym jędrnym, ruchliwym językiem i łakomymi ustami, jakby stworzonymi do pieszczoty, którą uwielbiał najbardziej...