Выбрать главу

– Nie tak zupełnie – wtrącił Quietus. – Na przykład dzisiaj, całkiem niedawno, widziałem Nipuańczyków. Rozdawali jałmużnę na Forum Apostaty.

– Nipuańczycy, tutaj?! – Marcus aż nastroszył brwi ze zdumienia. – Co oni, na Jowisza, mogą robić w takiej zapyziałej dziurze jak Calisja?

Quietus nie zdążył odpowiedzieć, zresztą nie bardzo wiedział, co by tu rzec na tak oczywiste dictum, gdy do karczmy wkroczył dostojnie centurion gwardii namiestnika. Oficer stał chwilę w bezruchu na progu, przyzwyczajając oczy do panującego w izbie mroku. Kiedy ich dostrzegł, ruszył zdecydowanie do przodu, grzebieniem hełmu zamiatając pajęczynę z powały. Marcus patrzył na niego z obrzydzeniem; jako zdeklarowany cywil nie czuł ani źdźbła szacunku do wojskowych.

– A ten tu czego... – zaczął, ale żołnierz ignorując go całkowicie, zwrócił się wprost do Quietusa.

– Quietus Fabiusz Mercator? – zapytał formalnym tonem.

– Tak – potwierdził zapytany, zerkając bojaźliwie na Marcusa, który znowu zatopił wąsy w bursztynowym płynie.

– Masz się niezwłocznie stawić w letniej rezydencji namiestnika – wyrecytował dobitnie gwardzista i, nie czekając na odpowiedź, wyszedł, siejąc popłoch wśród ocalałych pajęczych resztek.

Quietus w zamyśleniu skubał wargę.

– Dziwne – powiedział. – Sewer Flawiusz od pół roku przebywa w Rzymie, a jego zastępca nie lubi mnie i unika korzystania z moich usług. Co to może znaczyć?

– Prawdopodobnie chce cię wreszcie wsadzić – zakpił Marcus i stuknął kuflem o beczułkę. – Ale na razie napijmy się piva.

Letni pałac Sewera Flawiusza, potomka rządzących ongi Wenedią sklawińskich książąt, wybudowany jeszcze przez jego dziada, miał kształt obszernej willi w stylu noworzymskim. Usytuowano ją we wschodniej, zamieszkałej przez patrycjat części miasta, na niewielkim, płaskim wzgórzu, tuż obok akweduktu i biegnącej w tym miejscu pod nim Via Venedia, szerokiej, porządnej rzymskiej drogi, łączącej Mare Suebicum z Pannonią i dalej, z samą Italią i światowładnym Wiecznym Miastem.

Tuż przy wejściu czekał na niego czarny niewolnik. Weszli razem do środka; sługa poprowadził go przez przyozdobione niezgorszą kolekcją greckich rzeźb atrium do położonego w głębi perystylu, gdzie zwykle namiestnik przyjmował swoich gości.

W pierwszej chwili nie dostrzegł nikogo, widok na połowę zalanego słońcem dziedzińca zasłaniała mu stojąca pośrodku fontanna z posągiem nimfy Aretuzy. Tamci byli po drugiej stronie, siedząc na płaskim marmurowym podeście, postawionym w rogu obiegającej perystyl kolumnady i ocienionym rozpiętym nad nim płótnem. Quietus odruchowo drgnął, tak osobliwy ujrzał widok. Na rozłożonej na kamieniu plecionce siedziały trzy osoby: w oczy rzucał się przede wszystkim Kuno Lichtenus, rosły Szwab o ponurym wejrzeniu, dowódca gwardii namiestnika, pełniący pod nieobecność Sewera Flawiusza jego obowiązki, po lewej ręce Kunona spoczywał na podkurczonych pod siebie nogach znany już Quietusowi z Forum Apostaty, pomarszczony Nipuańczyk, mający naprzeciw siebie tę samą filigranową kobietę, która, lekko pochylona, z gracją rozlewała do okrągłych czarek jakiś napój. Kuno na jego widok skrzywił się nieznacznie, ale zaraz ustroił twarz w oficjalny uśmiech, czyniąc ręką zapraszający gest.

– Oto i nasz oczekiwany przybysz, obywatel rzymski Quietus Fabiusz Mercator – powiedział. – Przedstawiam ci, szanowny Quietusie, pełnomocnego ambasadora cesarza dalekiego kraju Nipu, księcia Tsuomi...

Siedzący sztywno Nipuańczyk skłonił się nieznacznie, na co Quietus odpowiedział jednym ze swoich najuniżeńszych ukłonów.

– ...oraz jego szanowną małżonkę, panią Taiko.

Kobieta wykonała głęboki dyg, cały czas trzymając skromnie opuszczone oczy; wyglądało na to, że nigdy ich nie podnosi. Mężczyzna uprzejmym gestem wskazał Quietusowi miejsce obok siebie, na wolnej połaci ozdobnej plecionki. Usiadł niezgrabnie, podciągając pod siebie nogi. Pani Taiko wdzięcznym, jakby ceremonialnym ruchem postawiła przed nim bladoniebieską czarkę z jakimś parującym płynem. Pociągnął nosem: zapach był całkowicie obcy, ale przyjemny.

– Wiele dobrego słyszałem o tobie od mego przyjaciela, senatora Flawiusza – odezwał się książę Tsuomi. Mówił gładką, poprawną łaciną, wypraną jednak z akcentu i metrum. Quietus ze zdziwieniem stwierdził, że kostyczny z wyglądu ambasador ma całkiem miły głos. – Sewer Flawiusz wspominał mi kiedyś o twych rozlicznych talentach...

– Jeśli chodzi o stręczenie młodych dziewcząt, to niewątpliwie miał rację – wtrącił Kuno, pamiętając dobrze, jak to swego czasu Quietus skutecznie pomógł Sewerowi w pewnej miłosnej historii; ta sama dziewczyna wpadła w oko i Kunonowi.

Nipuańczyk uśmiechnął się uprzejmie, lecz Quietus dostrzegł w jego zimnych oczach błysk gniewu, od którego ścierpł mu grzbiet. „Ale śmierdziel z tego Kuna” – pomyślał.

– Chodziło mi o coś innego – senator wspominał o twych umiejętnościach, w odnajdywaniu rzeczy zgubionych lub skradzionych. Podobno potrzebną rzecz wynajdziesz choćby spod ziemi?

– Wielceś dla mnie łaskawy, panie – odparł Quietus. – Istotnie, udało mi się rozwikłać parę tutejszych zagadek i afer kryminalnych. Zostałem do tego niejako zmuszony, z racji niskiego poziomu sił policyjnych – dodał, rzucając jednocześnie serdeczne spojrzenie Kunonowi, któremu podlegała Tajna Służba.

Gwardzista jakby nigdy nic siorbał napar, niezdarnie udając, że się nim delektuje. Quietus sam zamierzał już sięgnąć po swoją czarkę, kiedy książę Tsuomi zapytał niespodziewanie:

– Co wiesz o chrześcijanach?

Quietus stropił się zaskoczony; chrząknął z zakłopotaniem, zerknął znowu na Kunona, ale tamten gapił się na panią Taiko, która w dziwny, ale i zarazem miły dla oka sposób przestawiała naczynia. O co temu Nipuańczykowi chodziło?

– Niewiele, panie – powiedział wreszcie. – Tyle co wszyscy. To zakazana sekta, która kiedyś usiłowała przejąć władzę w państwie, czemu skutecznie zapobiegł wielki cesarz Julian, zwany Apostatą. Ale to było trzysta lat temu!

– No właśnie. – Tsuomi uśmiechnął się życzliwie. – Jestem kimś w rodzaju badacza poglądów religijnych i jednocześnie koneserem, kolekcjonującym stare i rzadkie papirusy. Z natury rzeczy, przebywając w Rzymie i badając jego tak interesujące i zawikłane dzieje religijne, natknąłem się na wiadomości o owych chrześcijanach, niestety, bardzo skąpe, nie pozwalające wyrobić sobie zdania o ich doktrynie religijnej. Nie mogłem też przeczytać żadnych traktujących o tym pism, jako że wszystkie zostały zniszczone z woli cesarza Juliana. Przepadły, rzecz jasna, pisma samych chrześcijan. Próbowałem szukać w Galii, gdzie były stosunkowo umiarkowane prześladowania. Niestety, i tam nic nie znalazłem, z wyjątkiem jednej małej wzmianki w dokumentach miejskich Parisii: mówi się tam w krótkiej notatce, że pewna grupa prześladowanych chrześcijan uciekła za Ren, ku północno-wschodnim granicom cesarstwa, zamierzając się osiedlić tak daleko od Rzymu, jak to tylko możliwe. Okoliczności te wskazują, że myśleli o Wenedii. Trochę to dziwne, zważywszy, co wenedyjscy żołnierze czynili z ich współwyznawcami w Syrii i Galatii...

„Tak, to prawda” – pomyślał Quietus. „Moi przodkowie brodzili po kolana we krwi mieszkańców Antiochii i Tarsu, mieszkańców Lycji wytępiono do nogi, nie darowano nawet niemowlętom”.