– No właśnie... – Stojący przy oknie i patrzący tęsknie na termy Sewer obrócił się i podrapał w zamyśleniu po nosie. – Skoro akcja została przeprowadzona tak dokładnie, że ocenzurowano nawet literaturę, to skąd ta gmina w Calisji? Jeśli ci chrześcijanie ocaleli, to mogą być też inni, w innych miejscach.
Lucjusz skrzywił się niemiłosiernie, jakby zamiast wina popróbował octu. Chyba miał już na dzisiaj dosyć chrześcijan, historyków panegirystów, morderczego upału i bezpłodnych dysput.
– Tajna Służba uważa podobnie, sądząc po okólniku, jaki rozesłali do wszystkich prowincji. Przetrząsają teraz każdą podejrzaną wiochę.
– Niech ich dobre bogi prowadzą – powiedział z przekąsem senator. Nikt w imperium nie lubił tych podstępnych i bezwzględnych szpicli, gotowych wykonać każdy, choćby najbardziej absurdalny rozkaz. – Nadal jednak nie mogę się opędzić od myśli, iż fakt odkrycia przez Quietusa chrześcijan ma bezpośredni związek z jego śmiercią. Na pewno nie taki, jaki sugeruje Kunon. Byłoby nam o wiele łatwiej, gdybyśmy wiedzieli coś więcej o owej tajemniczej sekcie i jej doktrynie religijnej – może tam tkwi odpowiedź?
– Może – zgodził się bez przekonania Lucjusz. – Jedno jest wszak bezsporne: ludzie ci porwali się na władztwo Rzymu. Za mniejsze rzeczy skraca się o głowę.
– Bzdury – mruknął Sewer. – Quietus spiskujący przeciwko Rzymowi? Na dodatek z chrześcijanami? Różne głupoty mogły mu przyjść do głowy, ale nie to. Przecież go znałem.
– I w ten prosty sposób wróciliśmy do punktu wyjścia. – Sekretarz uniósł deskę pulpitu i wsadził do środka zbędne karty, rysiki i pióra. – Co myślisz robić dziś wieczorem? Słyszałem, że Publiusz Optacjan Porfiriusz ma czytać w bazylice Numeriana swój ostatni poemat. Podobno zapowiadał się sam cesarz.
Publiusz Optacjan, zawołany następca Wergiliusza, przewodził bandzie wierszokletów, miernot wyspecjalizowanych w podlizywaniu się Julianowi. Wsławili się wynalezieniem wierszy w kształcie cytr, ołtarzy, posągów, fletów a nawet organów wodnych. Sam Publiusz zaskarbił sobie cesarskie względy napisaniem dwudziestu sześciu pieśni w tak regularnym heksametrze, że były prawie kwadratowe, przy czym niektóre, umyślnie kreślone na czerwono litery układały się (niezależnie od zasadniczego tekstu poematu) w sentencje sławiące łaskawość wspaniałego władcy i hojnego protektora. Znaczna część rzymskich patrycjuszy poczytywała sobie stąd bywanie na jego publicznych recytacjach za niemiły obowiązek, swego rodzaju deklarację lojalności. W ten oto prosty sposób poezja dołączyła do gromady muz sprostytuowanych.
Lucjusz, widząc kwaśną minę pryncypała, dodał śpiesznie:
– To może w takim razie znowu do teatru?
– O nie! – obruszył się Sewer i chciał mówić dalej, ale do gabinetu wszedł majordomus, stary Rutyliusz, wyzwoleniec jego ojca, od lat służący wiernie rodzinie, i namaszczonym tonem oznajmił, że przyszedł senator Afraniusz Getoryks, z pilną sprawą.
Zaraz też i pojawił się sam Gal, ubrany w strój podróżny, mimo upału tryskający rześkością i nie skrywaną ochotą do zabawy.
– Mieliśmy przecież jechać do Ancjum – zwrócił się bez wstępów z wyrzutem do Sewera. – Dostałem właśnie list od Klaudii, pisała też o tobie. Koniecznie chciałaby z tobą porozmawiać. – Tu mrugnął porozumiewawczo okiem. – To naprawdę bardzo interesująca kobieta.
Sewer zawahał się. Właściwie zamierzał zdrowo obtańcować Afraniusza za ciąganie go na idiotyczne antycesarskie pantomimy, ale już mu od wczoraj trochę przeszło, poza tym zbyt lubił tego w gorącej wodzie kąpanego Gala. Czuł się też nieco niezdrów i obwiniał o to wilgotny, bagienny klimat Rzymu, szczególnie nieznośny latem. No i sama legendarna Klaudia, o której tyle ostatnio mówiono... Uświadomił sobie, że jeszcze nigdy nie rozmawiał z kurtyzaną. Jakoś go do tej pory nie ciekawiło, co myślą kobiety. Nawet tak inteligentne jak kurtyzany.
– Powóz stoi na dole – przypomniał o sobie Afraniusz.
Quintus Polibus, niegdysiejszy król korzennych szlaków, musiał być rzeczywiście bardzo bogatym człowiekiem, a także i niewątpliwym szaleńcem, skoro jedynie przypływ namiętności spowodował, iż to, co teraz w wielkim zadziwieniu oglądał Sewer, ot tak sobie podarował kurtyzanie, niechby i najpiękniejszej w całym Rzymie. Afraniusz zatrzymał konie na niewielkim wzniesieniu, aby mogli sobie dokładnie obejrzeć całość byłej posiadłości korzennego magnata.
Willa – albo raczej kompleks architektoniczny – dzieliła się na trzy kontrastujące ze sobą części. Pierwsza, sąsiadująca bezpośrednio z morzem, składała się z trzech zachodzących na siebie kwadratowych tarasów, z których niższy był o połowę większy od wyższego. Otoczone kamiennymi, rzeźbionymi balustradkami, zostały wyposażone w okrągłe sadzawki i fontanny, ułożone w miłe dla oka konfiguracje. Wewnętrzną przestrzeń każdego tarasu organizowały alejki i placyki, wytyczone nisko ściętym żywopłotem. Najniższy taras otwierał się ku morzu, kończąc się białą jak śnieg plażą.
Część środkową stanowiła klasyczna rzymska willa, z wewnętrznym dziedzińcem zajętym przez wykładany marmurem basen. W niekłamany podziw wprawiło go dopiero to, co znajdowało się z tyłu, już na wysokim brzegu – prawdziwy ogrodowy labirynt, złożony z istnej gęstwy krytych, przecinających się ścieżek, wyznaczonych kolumnadami różnej wysokości i szerokości, poprzetykanych sadzawkami, fontannami, altanami lub grupami posągów, przedstawiających znane sceny mitologiczne. Misterna ta ogrodowa konstrukcja jakby niepostrzeżenie wsiąkała w niskopienny las, porastający wciąż jakimś cudem tę część Lacjum. Cała posiadłość miała co najmniej ćwierć mili długości i podobną, nieco mniejszą szerokość. Na takiej powierzchni zmieściłaby się przyzwoita winnica.
Przed wejściem do willi, płaskim podestem nakrytym dachem, który wspierały atlanty w postaci dźwigających nieboskłon Atlasa i Herkulesa, stała już Klaudia w towarzystwie kilku młodych ludzi. Sewer rozpoznał senatorów z Galii i Brytanii. Śmiali się głośno, pewnie z jakiegoś żartu. Afraniusz ściągnął lejce i powóz zatrzymał się. Służba podbiegła do koni, a oni powoli podeszli do rozbawionej grupy na podeście. Kurtyzana na widok Sewera uśmiechnęła się dyskretnie, co ten od razu zauważył. „Czyżby naprawdę chciała mnie włączyć do kolekcji wielbicieli?” – przemknęła mu myśl, ale nic nie dał po sobie poznać, skłonił się tylko z przesadną galanterią. Postanowił, że będzie dla niej udawał niezdarnego, nieco staroświeckiego prowincjusza. Nawet kurtyzanom należało się trochę rozrywki.
– Cieszę się, że przyjęliście moje zaproszenie – powiedziała Klaudia, dygając wdzięcznie. – Niech bóstwa opiekuńcze tego domu będą i waszymi.
Weszli do obszernego atrium, zaprojektowanego z myślą o biesiadach, co można było poznać po marmurowych sofach, rozstawionych wokół kamiennego stołu, a wyściełanych suto materią i poduszkami. Sługa wskazał im drogę do bawialni, gdzie mogli obmyć się z kurzu i przywdziać odpowiednie do okazji togi. Potem wrócili do atrium. Większość biesiadników zajęła już swoje sofy, a pierwsze dziewki, gibkie i smagłe Mauretanki, jęły krążyć z dzbanami. Sewer zauważył mimochodem, iż są przy tym bardzo ładne, co, jak mu na ucho wyjaśnił Afraniusz, należało do tradycji domu. Nie były też zbyt dokładnie ubrane – miały więcej niż kuse tuniki, czego goście, jeszcze trzeźwi, nie wykorzystywali, poza okazyjnymi klapsami w odkryte pośladki. Sewer chwycił za swój kielich i umoczył usta w winie, ciężkim czerwonym kalabryjskim, którym łatwo można się było upić. W tej też chwili na salę biesiadną wkroczyła Klaudia.