Podobnie musiał chyba wyglądać wjazd do Rzymu legendarnej Kleopatry, oblubienicy Cezara; Sewer czytał kiedyś pasjonujący opis tego wydarzenia. Kurtyzana, ubrana w powłóczystą, otwartą na piersiach szatę egipskiego kroju, mieniącą się złotem i srebrem z powszywanych nitek, a częścią przejrzystą, obfitą muślinowymi falbankami, od ramion odchodzącą w skrzydlatą pelerynę, raczej wleciała niż weszła. Dwójka pacholąt, pucołowatych Amorków, z atencją niosła kraje tej tak wysmakowanej sukni. Przypominała w tym przebraniu nie tyle kobietę, ile raczej królową pszczół – podkreślała to dodatkowo jej kunsztownie zbudowana fryzura, piramida włosów podtrzymywana masą spin i diademów, sztukowana, jak mniemał Sewer, peruką. Porównanie do królowej pszczelego roju wydało mu się tym bardziej trafne, ponieważ to, co widział wokół, było niczym innym jak zgromadzeniem zaślepionych, palonych żądzą trutni.
Tymczasem przy stole wywiązała się żywa dyskusja. Na pytanie, którego pogrążony we własnych myślach Sewer nie dosłyszał, odpowiadał grecki filozof, przybyły niedawno z Aten odnowiciel sofistyki, Andronikos. Zdobył już sobie sławę w Rzymie paroma błyskotliwymi paradoksami. Zdaniem Sewera to, co niektórzy szumnie ośmielali się nazywać współczesną filozofią, wyglądało na jeden wielki paradoks.
– Pytając o Rzym, pytasz o rzeczywistość, bo przecież wszystko jest Rzymem – wywodził Grek z charakterystycznym dla sofistów namaszczeniem. – Stąd tedy mamy dwie równouprawnione tezy, które można postawić w odpowiedzi: raz tedy, że to, co teraz mamy, jest to doskonałość najdoskonalsza, i dwa: że jest wręcz odwrotnie. Pogląd nasz będzie zależał od tego, jak zinterpretujemy proces historyczny: czy jako pęd świata ku doskonałości czy niedoskonałości. Zaręczam ci, że każdy średnio wprawny sofista z Aten wyliczy tę samą liczbę argumentów uzasadniających obie tezy.
– Czyli, że możemy sobie podarować filozofię jako źródło poznania? – zauważył złośliwie któryś z Brytów, chyba Lentullus.
– Niezupełnie – zaprzeczył poważnie Andronikos. – Filozofia dowodzi tylko niemożności poznania, ale fakt ów jest też formą poznania właśnie.
– Trochę to mało, liczyłem na więcej ze strony królowej nauk – powiedział Afraniusz, wyraźnie rozczarowany. – Miałeś nam powiedzieć, dlaczego Rzym trwa, mimo że dawno powinien runąć.
– O to pytajcie wieszczków, chociaż i ci są funta kłaków warci, taki na przykład Wettiusz objawił, że Rzym będzie istnieć dwanaście wieków, bo tyle pono sępów krążyło nad Romulusem, gdy ogarnięty gniewem zabijał brata. No i proszę, dopiero co minął piętnasty. – Filozof sięgnął po czarę i opróżnił ją nie bez przyjemności.
– Może Romulus nie umiał liczyć – rzucił ktoś i biesiadnicy wybuchnęli śmiechem.
– Powiem wam, dlaczego Rzym trwa wbrew wszystkiemu. – Afraniusz odstawił kielich i uniósł się nieco na sofie. Oczy błyszczały mu zapalczywie. – To dzięki nam, ludziom z prowincji. To nasze pieniądze i nasza praca podtrzymują to strupieszałe imperium. Zawsze tak było, od czasów republiki, tylko że przedtem byliśmy za głupi, aby to wiedzieć. Ale czasy, gdy legiony zgarniały pod skrzydła imperium dzikusów z kurnych chat, już dawno minęły, czego w Rzymie jakoś nie chcą przyjąć do wiadomości. Ja zaś z kolei wiem, że jeśli się gdzieś coś nowego dzieje, coś zostanie odkryte czy ulepszone, wymyślają to ludzie z Durocortorum, Colonii czy Londinium. Rzym od wieków nie daje nic, a bierze coraz więcej. Jego władza nad nami, niegdyś zrozumiała dominacja silniejszego i mądrzejszego nad słabszym i głupszym, jest w tej chwili jak weksel, którego pokrycie ktoś dawno przepił lub przegrał w kości. Ot, i macie potęgę i wielkość Rzymu.
Sewer patrząc na zacietrzewionego Afraniusza, pomyślał z przerażeniem, że prócz miny i różu pachnie w tej sali spiskiem. Prawdę mówiąc, od dłuższego czasu pachniało nim w całym Rzymie, a dokładniej w środowisku delegowanych z prowincji senatorów, jako że plebs, póki starczało bezpłatnego zboża i oliwy, sprawy wielkiej polityki miał w głębokiej pogardzie. Zastanowiło go, dlaczego spiskowali u najmodniejszej w sezonie kurtyzany. W podobny sposób postępowali już Pizonowie i nie skończyło się to dla nich najlepiej. Sprzysiężenie zostało przed czasem odkryte i Pizonowie wraz z gromadą przyjaciół zostali do nogi wytraceni przez Nerona. Zginęła też nieszczęsna kurtyzana. Czyżby Afraniusz nie widział tej tak oczywistej analogii? Sewer postanowił wysłać mu egzemplarz Żywotów Swetoniusza z zaznaczonym odnośnym fragmentem.
Tymczasem wokół słów Afraniusza rozgorzała ostra dysputa – młodzi senatorowie na wyścigi podawali przykłady krzywdzących prowincje rozporządzeń. Zapalano się coraz bardziej, na nic już nie bacząc. W konkluzji wysunięto wniosek, że prowincje mogłyby dojść do znacznie większej pomyślności, gdyby nie pasożytnicza biurokracja imperium. Lentullus, widać uzdolniony matematycznie, obliczył na głos, ile podatków i jakie sumy trzeba przeznaczyć na utrzymanie dziesięciu tysięcy stołecznych urzędników, zajętych administrowaniem prowincjami, które bez ich czułej i coraz mniej kompetentnej opieki dawałyby sobie dwakroć lepiej radę. Ktoś wówczas wspomniał o wydatkach dworu cesarskiego, koteriach oraz faworytach i zapadło nagle krępujące milczenie. Widać bano się jeszcze otwartej krytyki Juliana.
Pani domu w tym tak niebezpiecznym momencie stanęła na wysokości zadania. Na jej klaśnięcie zjawił się w sali zespół ciemnoskórych cytrzystów wraz z tancerkami z Kos, które wnet rozpoczęły mocno erotyczne przedstawienie, oparte na nieco podretuszowanych pod tym kątem przygodach Diany i jej towarzyszek, niby to zwolenniczek miłości safickiej. Nie one miały być jednak głównym punktem programu.
Klaudia, która zniknęła z atrium zaraz po wejściu cytrzystów, zjawiła się znowu, ale w jakże odmienionej postaci! Misternie upięta piramida włosów rozsypała się, okrywając ją deszczem ciemnych, sięgających ziemi splotów. Była naga, jeśli nie liczyć złotego łańcuszka opasującego biodra i trzymanego w rękach łuku. Mierzyła z niego w satyra, krępego młodziana w kostiumie z baraniej skóry, który zbliżał się do niej w celach miłośnie niedwuznacznych. Rozpoczęli fantazyjny taniec, opowiadający o zalotach leśnego bożka do bogini łowów. ”Pyta i polityka” – skontatował z niesmakiem Sewer. „Naprawdę jest już tak źle, że nie warto zajmować się niczym więcej?”
Rozmowy ucichły, biesiadnicy w milczeniu kontemplowali przedstawienie, gorączkę polityczną z wolna zastępowała erotyczna: napastliwy satyr coraz częściej dotykał białego ciała bogini, pożądliwie ocierał się o nią włochatym, dobrze umięśnionym cielskiem, a i ona coraz niechętniej mu uciekała. Sewer patrzył na te igraszki z kamiennym spokojem, skubiąc od niechcenia winogrona. Widział, jak omdlewająca w łapczywych objęciach satyra Klaudia rzuca mu ukośne, prowokujące spojrzenia, zdające się obiecywać wiele, a może jeszcze więcej. Przypomniało mu się bezwiednie, co sądził o kobiecych obietnicach Katullus:
Rozgrzani podniecającą atmosferą goście jawnie już zajmowali się pośladkami podających dziewek. Niektórzy kiwali zachęcająco do tancerek, które wcale nie były od tego, dobrze znając hojność podchmielonych senatorów. Muzyka stała się szybsza i dziksza, satyr odrzucił wszelkie pozory i lubieżnie pochwycił zda się omdlałą z wyczerpania boginię. Sewer uśmiechnął się pod nosem, po czym wziął w dłoń kiść słodkich winogron, które dzisiaj smakowały mu nadzwyczajnie; postanowił dokończyć ją w spokoju na dworze, w zielonym i chłodnym labiryncie ogrodu.