– Straciłem zatem tysiąc sestercji – odezwał się gniewnie Julian. – Przeklęty Polidox i te jego chabety.
Sewer milczał, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
– No cóż, mój cnotliwy Wenedo, nie pochwalasz pewnie hazardu. – Cesarz obrócił się ku niemu i spojrzał przenikliwie spod krzaczastych brwi, a kiedy Sewer nadal milczał, nie bardzo pojmując, ku czemu Julian zmierza, dodał z przekąsem: – Wiesz, że zowią cię Milczącym Flawiuszem? I, prawdę mówiąc, jak na mój gust, wydajesz się zbyt milczący – zupełnie tak, jakbyś coś przed nami ukrywał...
– Wasza Cesarska Mość, ja... – zaczął Sewer gwałtownie, ale Julian podniósł błyskawicznie do góry prawą rękę, co oznaczało, że należy go słuchać bez komentarzy.
– Oczywiście powiesz mi, że wygłosiłeś kilka mów w senacie. Racja, przejrzałem je dość dokładnie. I wiesz, co odkryłem? Że absolutnie wszystkie prócz mnóstwa napuszonych frazesów i dobrze brzmiących ogólników nie zawierają ani jednej myśli, którą można by uznać za twą, szlachetny Flawiuszu, oryginalną własność. Tak, Flawiuszu, też byłem tym zaskoczony – dodał, widząc jego zmieszaną minę.
„A tak ciężko pracowaliśmy nad banalną płaskością tych senackich oracji” – pomyślał Sewer. „Okazuje się, że na próżno”.
Julian przestał mówić i czas jakiś obserwowali start kolejnej gonitwy, tym razem tryg, dość osobliwie zaprzężonych, w każdym bowiem wozie dwa boczne konie były hebanowoczarne, a środkowy biały jak mleko. Rumaki, widać podrażnione wypełniającym cyrk gwarem, zarzucały niespokojnie łbami i nie pozwalały ustawić równo rydwanów na linii startu, mimo przekleństw i batów szczodrze wydzielanych przez zdenerwowanych zawodników. Cesarz spoglądał na to obojętnie, widocznie tej gonitwy nie obstawiał.
– Taki erudyta jak ty, mój Flawiuszu – zaczął znowu po chwili – zapewne wie, że był kiedyś człowiek, który za dużo milczał. Nazywał się Trazea Petus i doprawdy źle skończył. Przesadził, jak sądzę. Czasami milczenie może być donośniejsze od najgłośniejszego krzyku, nie sądzisz?
Sewer poczuł, jak po kręgosłupie maszerują mu stada lodowatych mrówek. Zacisnął spazmatycznie zęby, bojąc się, że zaraz usłyszy ich dzwonienie. Gwałtownie zapragnął też usiąść, ale na całym podeście poza cesarskim nie było żadnego krzesła czy stołka. Julian uważał, że na stojąco ludzie wyrażają się zwięźlej i trafniej, a i słuchają o wiele uważniej.
– Słyszałem, że ostatnio często zadajesz się z Galami i Brytami – kontynuował jakby bez związku cesarz. – Chadzasz na kontrowersyjne wykłady filozoficzne, bywasz na ucztach z Afraniuszem i Lentullusem. Właściwie to powinieneś brać z nich przykład: ci z pewnością sobie nie żałują, zawsze mają coś do powiedzenia, zwłaszcza o sprawach, które nie powinny ich obchodzić. Pragną nowinek, zmian, a tu już powinieneś, mój ostrożny Flawiuszu, uważać, przecież, jak powiadają w Rzymie, co Gal wymyśli, to Weneda polubi, hę?
Tym razem Sewer nie miał ochoty na polemikę, obracał za to w myślach najordynarniejsze wyzwiska, głównie zresztą pod swoim adresem. To, że z Afraniusza spiskowiec jak z niego kapłan Astarte, spostrzegł jakiś czas temu. Nie przypuszczał jednak, że Julian jest aż tak dokładnie poinformowany, bo że cesarz wiedział więcej, niż mówił, to było jasne od początku. „Ktoś musiał donieść” – przemknęło mu panicznie przez głowę. „Któryś z tych młodych durniów? A może ten grecki sofista, niewątpliwie duchowy filar konspiracji? Kto jeszcze był na tej przeklętej uczcie?”
I wtedy, zupełnie bez związku, pomyślał o Klaudii i aż drgnął, uderzony nagłym skojarzeniem. No tak, przecież to proste – kurtyzana i Tajna Służba, trudno o bardziej dobrane zbójeckie małżeństwo. Niespodziewane i nad wyraz gwałtowne zainteresowanie Klaudii jego osobą wydało mu się teraz dziwne i podejrzane, mogła przecież bez trudu zdobyć łatwiejszych i bogatszych wielbicieli, w samej Italii znalazłoby się ze stu posażnych magnatów. Po co zatem jej skromny senator i dziedziczny namiestnik Wenedii, dalekiego i dzikiego kraju, gdzie podobno do tej pory, jak gadają rzymskie przekupki, żyją ludzie z psimi głowami? Dlaczego właściwie go uwiodła? Na pewno nie dla pieniędzy i prestiżu... Chyba że ktoś kazał jej to zrobić. Na przykład po to, aby dowiedzieć się, co naprawdę ów milkliwy Weneda myśli. A kto jest najbardziej ciekawym świata i ludzi człowiekiem w Rzymie?
– Ta wasza ustawa o senatach prowincjonalnych wydaje mi się wielce niefortunna. – Cesarz klasnął w dłonie i w loży zjawił się podczaszy z dzbanem i kielichami. – Napijesz się może wina? – zaproponował uprzejmie, ale Sewer odmówił ruchem głowy, przez jego ściśnięte przerażeniem gardło nie przeszłaby ani kropla. – Szkoda, to słoneczny, toskański rocznik. Wróćmy jednak do ustawy, mógłbym ją oczywiście zawetować, ale to tylko woda na galijski młyn. – Upił łyk wina i oddał kielich podczaszemu. – Przez pół roku byłby wrzask o cesarskim despotyzmie. Galijski kogut by się jedynie na tym utuczył. Postanowiłem tedy, że zrobimy inaczej: wniosek o oddalenie ustawy postawi ktoś, kogo powszechnie uważa się za sympatyka autorów i kto jednocześnie zyskał sobie autorytet demonstracyjną neutralnością, manifestowaną przez wielkie trazeailskie milczenie. Czas najwyższy, aby wenedyjski Trazea przemówił. I opowiedział się, po której właściwie jest stronie.
Cesarz popatrzył znowu na niego z uwagą, a Sewer odczuł to spojrzenie jak przywalenie kolosem Memnona. Na ustach Juliana błąkał się okrutny uśmieszek, taki sam, jaki czasami widywano u niego w czasie igrzysk, gdy gladiator, omotawszy przeciwnika siecią, szykował się do poderżnięcia mu gardła. Ale Sewer wiedział, że za tym manifestacyjnym okrucieństwem stał cuchnący, zwierzęcy strach zagrożonego samowładcy. Julian nie miał konkretnych dowodów przeciwko grupie Afraniusza – donosy z pijackich orgietek nie wystarczały – dlatego chciał wbić w nią klin, temu celowi służyło zmuszenie go do zgłoszenia w senacie samobójczego wniosku. Sewer pojął, że dał się wciągnąć w miażdżące tryby imperialnej polityki, czego tak starannie unikał od chwili przybycia do Rzymu. I to było w tym wszystkim najgorsze.
– Z twego milczenia wnioskuję, że się zgadzasz. Cieszy mnie ten przejaw rozsądku, do zobaczenia zatem na najbliższym posiedzeniu senatu. – Julian podał mu łaskawie upierścienioną dłoń do pocałowania. Audiencja dobiegła końca.
Do wcale nieodległych ław senatorskich Sewer wracał dość długo, nie mogąc otrząsnąć się z szoku. To, co powiedział mu Julian, było w istocie niczym innym jak formalnym ultimatum. Nie bez kozery powoływał się na Trazeę Petusa i jego smutne losy. Bardziej to zapewne zdaniem cesarza przemawiało do wyobraźni niż ordynarne, sformułowane wprost pogróżki. Z drugiej strony, jeśli Julian myślał i w innych rzeczach naśladować Domicjana, to i jego cezariański, purpurowy kres mogło wyznaczyć siedem spiskowych sztyletów.
Gdy usiadł już na swoim miejscu, poczuł na sobie pytający wzrok Afraniusza. Gal przyglądał mu się bacznie, wyraźnie zaniepokojony marnym wyglądem przyjaciela.
– O czym rozmawiałeś z cesarzem? – zapytał lekko drżącym głosem. Nie trzeba było wielkiej głowy, aby domyślić się najbardziej prawdopodobnego tematu rozmowy.
– O wyścigach – odparł Sewer i porwał od przechodzącego sługi dzban wina. Pił długo i łapczywie, nie mogąc się nasycić.
– I do jakich doszliście wniosków? – niecierpliwił się Afraniusz.
– Że tak naprawdę to każdy bieg rozstrzyga się w czasie ostatniego okrążenia. – Odstawił prawie opróżniony dzban i poczuł, że za chwilę będzie zupełnie pijany.