Starał się rozproszyć podły nastrój podziwianiem przyrody, która jakoś nijak nie mogła dostosować się do ogólnej aury pobożnej ponurości. Góry na południe od Nary, gdzie znalazł się trzeciego i zarazem ostatniego dnia swojej podróży, wydały mu się najpiękniejszym zakątkiem oikumene. Widoki miał przed sobą zaiste pyszne: strome skały oplecione girlandami kolorowego kwiecia, naturalne łuki skalne, malownicze wodospady i potoki, krystaliczne, przejrzyste i dźwięczące odgłosem wszelakiego zwierzęcego żywota powietrze. Tropikalna zieleń, jakby kpiąc z ludzkiego szaleństwa ascezy, sama oddawała się niepohamowanej orgii bujności, przelewając się przez skały na kształt pienistych morskich bałwanów. Chwilami odnosił wrażenie, iż jedzie przez ogród, wymyślony i uprawiany przez ogrodnika o boskich zdolnościach i apetytach. Podobnie było na Formosie; teraz już wiedział na pewno, że tak niegdyś, na początku świata, wyglądała Arkadia, nim stała się prozaiczną krainą zżerających co popadnie owiec i melancholijnych pasterzy.
W jednej z dolin, ukrytych pośród tego roślinnego imperium, mieściło się miejsce, ku któremu zmierzał. Nie powiedziano mu, ile dni czy dekad tu zabawi. Przypomniał sobie, co mówił o nipuańskim stosunku do czasu Cyprian, ale przecież koło historii nabrało wyraźnego rozmachu! Czyż jego siedzenie na tym odludziu nie jest czystą stratą czasu i sposobności działania? Jeśli Tsuomi i siogun zaakceptowali jego plan, to powinien wyruszyć zaraz po pierwszej fali sił inwazyjnych, jeśli nie tuż przed nią. Po co zatem ta zwłoka? Nic z tego nie pojmował.
Donatystyczny gimnazjon okazał się osiedlem złożonym z tuzina pawilonów, rozsianych na sporej powierzchni, pośród niskich, rozłożystych drzew, porastających brzegi płynącego doliną strumienia. Przygotowywało się tam pod dozorem doświadczonych nauczycieli około dwudziestu młodych kapłanów donatystycznych, mieszańców i czystej krwi Nipuańczyków – tak przynajmniej domniemywał Marcus, który innych adeptów prawie nie widywał. Otrzymał osobny pawilon i opiekuna, mocno leciwego, ledwo się ruszającego kapłana, który miał nadzorować jego medytację nad założeniami donatyzmu. Już pierwszego wieczoru przyniósł mu pęk zwojów, które okazały się głównymi księgami, fundującymi doktrynę Nowego Kościoła. Było ich dwie, wzajem się uzupełniających: „Objawienie Chrystusa”, której autorem jawił się sam Donat i „Objawienie Amaterasu”, spisane przez Petyliusza. Marcus sięgnął po nie z wielką skwapliwością, prawdziwie ciekaw źródła poglądów formujących donatyzm.
Pierwsza księga opisywała objawienie, jakiego doznał Donat na początku swojej działalności, gdy był jeszcze pokornym, nikomu nie znanym pustelnikiem w Numidii. Tam, po czterdziestu dniach postu, doznał widzenia i bezpośredniej styczności z przybyłym z zaświatów Chrystusem. Ówże Syn Boży miał wyjawić Donatowi fakty, które legły u podstaw jego późniejszej doktryny. Przede wszystkim Chrystus oznajmił, iż przybył na ziemię po to, by założyć na niej Królestwo Boże, wzorcową i idealną organizację państwowo-kościelną, której przeznaczeniem będzie poprowadzenie ludu wybranego drogą prawdy. Fiasko swej misji w Palestynie tłumaczył przeciwdziałaniem Szatana, którego sługami są poganie. Akt Ukrzyżowania nie był więc jego ofiarą w sensie czystym, tylko wezwaniem do ponownej próby zbudowania Królestwa Bożego. Obowiązkiem każdego prawego chrześcijanina jest więc dążenie ku temu wszelkimi możliwymi sposobami, wedle wskazówek, które już raz, podczas swego przyjścia, objawił, a teraz przypomina. Tu następowało kilka – mętnych, zdaniem Marcusa – uwag na temat tymczasowości bytu ludzkiego, który winien być w całości podporządkowany służbie Bożej. Na koniec Chrystus zalecił Donatowi, aby zgromadził wokół siebie wiernych, zniszczył bałwochwalców (czyli Rzymian) i przystąpił do wznoszenia fundamentów przyszłego Królestwa. Na tym właściwe objawienie się kończyło i następował opis działań Donata, zmierzających do obalenia porządków rzymskich i zorganizowania na terenie Afryki i Małej Azji chrześcijańskiego państwa. Wiele było tu wyrzekań na te gminy i ich biskupów, które odrzuciły jego objawienie, trwając przy dotychczasowch zasadach. Wspomniano też jakby na marginesie o największym wrogu donatystów, Augustynie z Hippony i jego skrytym zamordowaniu przez prawowiernych. Ta swoista ni to kronika, ni diariusz urywała się na przygotowaniach do decydującej bitwy pod Antiochią.
Z kolei zapoznał się z dziełem Petyliusza. Ten następca zabitego przez Rzymian Donata szeroko opisywał gehennę jego wyznawców, uchodzących przed gniewem Zaprzańca, jak nazywał cesarza Juliana. Marcus znalazł tu zamieszczone jakby mimochodem szczegóły pobytu u Partów i w Baktrii, skąd też po niedługim czasie musieli uchodzić. Później były Indie, a potem, spłoszeni wojną, udali się do Cattigary, wówczas wolnej kupieckiej republiki. Tu dopiero usłyszeli pierwsze wieści o młodym królestwie Nipu, powstałym na położonych na północnych wodach Wyspach, chętnie przyjmującym uchodźców. Natychmiast postanowili tam popłynąć, tajemnie natchnieni, jak stwierdził Petyliusz, przez Amaterasu.
Sama nipuańska bogini objawiła mu się we śnie trzeciej nocy po zejściu na ląd, ujawniając się jako trzecia osoba boska, ów niezwykły Duch, znany z doktryn chrześcijańskich. Amaterasu stwierdziła, iż Bóg w łaskawości swojej powierzył im to młode, wyspiarskie państwo, aby zaprowadzili w nim Ład Boży, którego nie zdołali stworzyć w rzymskim imperium. Powiedziała też Petyliuszowi, że po właściwym czasie wyruszą na powrót do starej ziemi, niosąc Krzyż i Miecz, Bożą Prawdę dla maluczkich i zagładę wrogom Kościoła. Na ostatek orzekła, iż poświęcony jej i cesarzowi kult sinto ma się zjednoczyć z Kościołem, ponieważ powstał on po to tylko, aby przygotować lud wyspiarski na ich przybycie i przyjęcie Bożej Prawdy. Teraz, tak zabezpieczeni, bez przeszkód wzniosą na danej im ziemi gmach Nowego Kościoła.
Taki to mniej więcej obraz donatystycznych wierzeń wynikał ze studiowanych przez Marcusa pism. Dziwne mu się tylko zdało, że Petyliusz ani słowem nie zająknął o chrześcijanach apostolskich, którzy przecież przypłynęli na Wyspy równocześnie z donatystami. Być może dlatego, że już wtedy zamierzał bezwzględną z nimi rozprawę. „A swoją drogą – zastanawiał się Marcus – to aż dziwi ten paniczny wręcz strach przed słabymi przecież i nic nie znaczącymi konkurentami”. Obawa przed starym odłamem Kościoła była tak wielka, że książę Tsuomi odbył długą i niebezpieczną podróż na Zachód, aby doprowadzić do zagłady ich ostatnią gminę. Gdzie w takim razie tkwi owa niezwyczajna, groźna siła; której donatyści tak się lękają?
I wtedy przypomniał sobie o księdze, odnalezionej przez Quietusa, którą książę wywiózł ze sobą. Zależało mu na tych starych papirusach bardziej nawet niż na samych chrześcijanach. Tsuomi wcale nie chciał przy ich pomocy odnawiać doktryny donatystycznej, prędzej szło o ostateczne pogrzebanie idei chrześcijan apostolskich. „Może tam należy szukać odpowiedzi?” – dociekał niezmordowanie Marcus, syt już donatystycznych objawień. Nagle zapragnął zajrzeć i do owego czwórksięgu opisującego żywot Chrystusa, aby zapoznać się i z tą wersją prawdy – jeśli coś takiego jak bodaj odrobinę obiektywna prawda w ogóle istnieje, w co wątpił, jak każdy neocynik. Poczuł coś jeszcze, coś na kształt na pół uświadomionego wstydu, bo to on przecież ich, tych z Calisji, wydał.