– Daj i mnie trochę – powiedziała, nie odwracając się.
Podał jej puchar, upiła łyk, zakrztusiła się i obróciła na wznak. Resztka wina wyciekła jej na piersi. Pochylił się i zlizał czerwone krople z głębokiego rowka między piersiami – bardzo ładnymi, twardymi i sterczącymi prężnie niczym dwaj pretorianie na warcie. „Są dokładnie takie, jakie lubię” – stwierdził, muskając wargami ich brodawki. Klaudia westchnęła lekko, a on odczuł przypływ nagłego pożądania. Ale przecież mieli rozmawiać.
– Powiedz mi, Klaudio – rzekł, opadając z powrotem na plecy – dlaczego wybrałaś właśnie mnie? Do tej pory nie dałem ci złamanej drachmy. Czy tak postępują dbające o swe interesy kurtyzany?
– Może dlatego, że jesteś inny niż wszyscy? – powiedziała, przewracając się na bok powolnym, starannie wystudiowanym ruchem. Patrzyła teraz na niego zwodniczymi, ciemnymi oczyma dziewiczej łani, przyprószonymi gdzieś na dnie złotymi ognikami tajonej perwersji.
– Pojmuję – uśmiechnął się sardonicznie. – Inni wyciągali sakiewki już przy pierwszym spotkaniu.
– Wstręciuch – odrzekła urażonym tonem, ale jej oczy śmiały się figlarnie. Zaiste, kurtyzaną była znakomitą, godną następczynią Aspazji, Fryne czy jej rzymskiej poprzedniczki, Klodii, pierwszej divy schyłku republiki. Nie kaprysiła też przesadnie, co na przykład greckie hetery uważały za element niezbędny w omotywaniu każdego kochanka. Przyszło mu do głowy, aby się z nią trochę podroczyć.
– A co byś powiedziała, moja droga, gdybym nigdy ci nie zapłacił?
– To nie zapłacisz. – Jej oczy śmiały się nadal.
– Czyżby ktoś mnie w tym wyręczył? – spytał, siląc się na obojętny ton głosu.
– Co przez to rozumiesz? – Poderwała się ostro i usiadła, patrząc na niego zimno, już bez śladów uśmiechu.
– Nic. – Wyciągnął rękę i pogładził ją po gładkim, pokrytym niewidocznym puszkiem policzku. Dotknął delikatnie ust, mając nadzieję, że jak zwykle złapie go zębami za któryś z palców. Ale teraz nie chciała się w to bawić. – Naprawdę nic.
– Nie wierzę ci – powiedziała z powagą, najeżona na podobieństwo rozzłoszczonej kotki.
Uśmiechnął się przyjaźnie i nic nie mówiąc, pchnął ją łagodnie z powrotem na łóżko. Opadła na poduszki, wciąż spięta i czujna. Ponownie się uśmiechnął, najsympatyczniej jak potrafił, i zaczął ją pieścić, poczynając od pocałunku w kącik skrzywionych i niechętnych ust. Widocznie spisywał się nieźle, skoro po chwili westchnęła głęboko i, odprężona, objęła go ramionami. Wykorzystał to natychmiast i wszedł w nią bez dalszych ceregieli. Otworzyła się całkowicie, zgarniając go w siebie dość osobliwym ruchem bioder, który brał za indywidualny wkład Klaudii do zawodu. Wszedł jeszcze głębiej i zaczął się poruszać, zrazu płytko i wolno, bez zbytniego pośpiechu. Klaudia oddychała coraz głośniej. Uniósł się na rękach i spojrzał jej w twarz, poczynającą drgać i nabrzmiewać od napływającej z głębi ciała nieodpartej rozkoszy. Odrobinę zwiększył tempo zauważając z zadowoleniem, jak na jej wardze, tuż pod kształtnym nosem, ukazuje się kropelka potu, która wnet spłynęła ku kącikowi ust. Przekręciła głowę i przymknęła szkliste, rozlatane oczy, głośno oddychając szeroko otwartymi ustami. Znieruchomiał na moment i wtedy zapytał:
– Kto?
Otworzyła oczy i spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem. Wznowił ruch bioder, tym razem starając się drążyć jak najgłębiej. Jęknęła i zagryzła wargi.
– Kto ci kazał to robić?
– Co robić? – sapnęła. I ona zaczęła się ruszać, coraz bardziej podniecona. Jej biodra, napięte uda, brzuch i pośladki współgrały z nim z cudowną zręcznością utalentowanej i wyćwiczonej tancerki. Znowu przymknęła powieki, całkowicie pochłonięta miłosnym rytmem.
– Kto ci kazał ze mną sypiać? – powtórzył, nie zwalniając tempa. Klaudia wzdrygnęła się, zamarła i niespodziewanie, całkowicie otrzeźwiona, usiłowała się spod niego wydobyć, ale jej nie pozwolił. Przygwoździł kurtyzanę całym ciałem do łóżka, nie zważając na jej desperackie podrygi. Powoli i z niejakim trudem zaczął jeszcze raz od początku.
– Kto? – zapytał znowu.
Próbowała ukąsić go w nos, ale się uchylił, gryząc ją w odwecie w szyję. Jego cierpliwe zabiegi z wolna przynosiły rezultaty: ciało Klaudii przeszył nagły dreszcz i jej opór cokolwiek zmalał. Pchał coraz silniej, z mocą i regularnością portowego kafaru, aż się zupełnie rozluźniła i poddała nadciągającej rozkoszy. Bezwiednie, wbrew sobie, podjęła pracę biodrami, zacisnęła przy tym zęby i miast spazmatycznych, pieszczących ucho westchnień słyszał coś na kształt syku wściekłej żmii. Ale to mu zupełnie nie przeszkadzało. Ciało Klaudii ponownie zaczęło sztywnieć, już nie próbowała się uwolnić, wygięta w łuk i wstrząsana falami przepływającego przez nią spełnienia. Krzyknęła raz tylko, głośno, i ścisnęła go przy tym z całej siły udami. Wtedy zapytał jeszcze raz.
Powiedziała. Usłyszał imię pośród nieartykułowanego, zdławionego jęku. Wyrwał się z niej, nie dbając o własną przyjemność, i wyskoczył z łóżka. Klaudia, wciąż jęcząc, zwinęła się w kłębek i gryzła prześcieradło. Wstrząsały nią gwałtowne dreszcze, które rozpaczliwie usiłowała opanować. Obserwował to z oddali z chłodnym namysłem godnym filozofa szkoły neodiogenejskiej. Przysiadł na kraju łoża, nalał sobie wina i popijając, czekał, aż kurtyzana trochę się uspokoi. Darcie tkaniny ustało i gdzieś ze środka zwiniętego kłębka dobiegł stłumiony szloch.
– Spałaś z nim? Czy jest w łóżku lepszy ode mnie?
Kątem oka zauważył, że przestała się poruszać. Wyprostowała się nagłym ruchem, niczym przygięta do ziemi trzcina, i spojrzała na niego wściekle. Łzy wyraźnie szkodziły jej urodzie, czyniąc twarz opuchłą i zaczerwienioną.
– Sewerze Flawiuszu, jesteś największym łajdakiem w imperium, prócz niego oczywiście – oświadczyła schrypniętym głosem. – Sam wiesz doskonale, że nie mogłam odmówić.
– Wiem – odparł i wstał, podchodząc do ażurowej kraty, oddzielającej sypialną komnatę od nadmorskiego tarasu. Uchylił ją i do środka wpadła słonawa, świeża bryza. Osłaniające łoże muśliny zaszeleściły, falując i wyginając się w fantazyjne, powiewne kształty. Za nimi w głębokim mroku bielało nieruchome ciało Klaudii. Raptem zrobiło mu się żal nieszczęsnej kurtyzany. Rzeczywiście, nie mogła odmówić. Z drugiej strony, roztrząsał zimno dalej, cóż Julian mógł się o nim od Klaudii dowiedzieć? Że sprawniej od niego spółkuje? – Miłość jest obrazem wojny, Klaudio – powiedział, na poły świadomie cytując Owidiusza. Kurtyzana milczała, jej plecy wciąż drgały wstrząsane dławiącym, spazmatycznym łkaniem. – Tak, Klaudio, ja naprawdę kocham, wręcz uwielbiam... twą sztukę miłowania. Twoi wielbiciele nie przesadzają, jesteś pierwsza w całym Rzymie, najlepsza. Naprawdę.
Nic mu na to nie odrzekła. Odwrócił się w stronę okna i popatrzył na znikające nad horyzontem gwiazdy, pochłaniane przez jaśniejący błękit nieba. Noc przedajnej miłości dobiegła końca. „Nie martw się, moja droga” – powiedział do niej w myślach z niespodziewaną czułością. „Ta chwila, tak jak i wszystko, co przeżyliśmy, dobrego i złego, przepadnie na zawsze w heraklitowej rzece czasu”.