Kurtyzana ciągle szlochała, wstrząsana spazmatycznymi drgawkami – ale jakoś nie potrafił wykrzesać w sobie poczucia winy.
Czarna galera rzucała kotwicę na redzie portu w Cattigarze. Majtkowie pokrzykiwali rytmicznie, odkręcając bęben z kotwicznym łańcuchem. Marcus stał przy burcie i oniemiały patrzył na rozciągnięte za portem miasto, tak dobrze znajome – dziś ledwo je rozpoznawał. Ostatnie walki zakończono dziesięć dni temu, a mimo to do tej pory nad całym przymorskim obszarem unosił się sinobury opar, zasilany nieustannie dymem z tlących się tu i ówdzie pogorzelisk. Zniszczenia były ogromne; znaczne kwartały Cattigary zostały wręcz zniesione z powierzchni ziemi, nie mógł tylko dociec, czy w wyniku walk, czy też planowych, rozmyślnych wyburzeń. Zniknął cyrk, co okazalsze bazyliki i większość świątyń, wyburzono także niektóre dzielnice mieszkaniowe. Na ich miejscu rozciągało się ponure gruzowisko, z którego sterczały gdzieniegdzie resztki potrzaskanych ścian i kolumn. Dzielnica portowa wyglądała na spaloną do fundamentów, nawet z tej odległości widział pozbawione dachu domy i osmalone fasady. Jedynie klocowata twierdza wyglądała na zupełnie nie ruszoną, patronując z wysoka smętnym ruinom kwitnącego niegdyś miasta. O nabrzeże tłukły się niesione przypływem resztki po zniszczonych rzymskich okrętach. Dalej widział grupy ludzi, nadzorowanych przez nipuańskich żołnierzy, którzy kładli na stosy ciała zabitych. Inni przekładali je wyłowionym z morza drewnem. Trupów podobno było tak dużo, że poważnie obawiano się epidemii, mogącej zdziesiątkować ocalałych mieszkańców i zagrozić garnizonowi. Mdlący odór śmierci czuło się aż tutaj, pół mili ód brzegu.
Patrzył na ten trupi pejzaż ze ściśniętym grozą gardłem, wciąż nie dając wiary własnym oczom, gdy usłyszał za sobą kroki i tuż obok oparł się o reling Gajusz. Podążył za wzrokiem Marcusa i przez moment razem spoglądali na miasto.
– Byłeś tu już kiedyś... – ni to stwierdził, ni zapytał Nipuańczyk.
– Owszem. – Marcus opuścił głowę i patrzył teraz na ołowianą wodę chlupoczącą o burtę. – To miasto nie było ani lepsze, ani gorsze od innych. Może nieco weselsze.
– Chciałbyś tam popłynąć?
– Nie. – Odwrócił się plecami do brzegu. – Nie ma po co. Czy długo będziemy tu kotwiczyć?
– Zaraz odpływamy. – Gajusz wskazał ręką człowieka, który wdrapywał się na pokład galery od strony morza. – Właśnie zjawił się nasz przewoźnik.
Marcusowi w pierwszej chwili zaparło dech ze zdumienia – zbliżał się oto ku nim nikt inny, tylko Sin Tan, formosyjski kupiec i jego przedsiębiorczy przewoźnik. Seryjczyk też go chyba rozpoznał, bo nieznacznie zwolnił, ale niczym innym się nie zdradził. Przystanął trzy kroki przed nimi, kłaniając się głęboko i z uszanowaniem. Marcus nie podejrzewał, że stać go na tak dworne maniery.
– Jestem na wasze rozkazy, dostojni.
– To pirat z Formosy, pochwycony przez naszą flotę. Powinien zawisnąć na maszcie, ale książę Tsuomi doszedł do wniosku, iż idealnie nadaje się do odwiezienia nas na Taprobane. Wszak dobrze znasz tamtejsze wody?
– Jakbym się na nich urodził, panie – oświadczył Sin Tan gorliwie.
Na Marcusie zrobił wrażenie mocno przerażonego, co było trochę dziwne, zważywszy, iż uprawiając zawód pirata, ryzykował gardło nader często. Sam jednak musiał przyznać, że Nipuańczycy potrafili wystraszyć. Nie znał innej nacji, której zadawanie śmierci przychodziłoby z większą łatwością. Gardzili życiem, jako jeno drobnym, nieistotnym epizodem w drodze ku Królestwu Niebios.
– Czy dżonka gotowa do drogi? – zapytał sucho Gajusz.
Seryjczyk skwapliwie przytaknął, prowadząc ich na drugą stronę okrętu. W dole, tuż przy burcie galery, cumował ten sam stateczek, którym swego czasu dostarczył Marcusa na Wyspy. Uwijało się po nim żwawo kilku ludzi z załogi nipuańskiej galery, ładując drewniane beczki i inne, opakowane w trzcinową matę pakunki. Dwóch starych majtków Seryjczyka stawiało skośny żagiel, który natychmiast wypełnił się dmącym od strony lądu wiatrem. Sin Tan oznajmił im, że teraz jest najkorzystniejsza pora, aby odbić i popłynąć wprost na południe. Marcus dostrzegł, że na pokładzie dżonki jakimś trafem znalazł się węzeł z jego rzeczami. Gajusz skinął przyzwalająco głową i zaczęli po linowej sieci schodzić w dół ku kołyszącej się na fali łodzi.
Wielka, kreślona intensywnymi kolorami mapa Imperium Romanum zajęła całą wschodnią ścianę w gabinecie Sewera. Patrzyli na nią w ponurym milczeniu, słychać było jedynie szelest kart, układanych przez Lucjusza na pulpicie w porządny stos. Zawierały odpisy najnowszych raportów, które dopiero co przestudiowali. Nie przynosiły zbyt pomyślnych wieści. Pierwszy poruszył się Sewer Flawiusz, wstając ze stołka. Podszedł do mapy, biorąc z pulpitu rylec, potrzebny mu jako wskaźnik.
– Zatem sytuacja powoli się wyjaśnia – powiedział. – Po zdobyciu Cattigary flota nipuańska przepłynęła cieśniny syjamskie i znajduje się gdzieś na Oceanus Indicus – wskazał niebieską plamę między Taprobane a wyspami położonymi na południe od Syjamu, Chersonesusem i Agathodaemonisem. – Ich celem będzie tym razem niewątpliwie Taprobane, a konkretniej nasze faktorie położone na zachodnim wybrzeżu tej wyspy. Osłania je co prawda Legia India, ale nie sądzę, aby byli w stanie bronić się dłużej niż Cattigara.
– Wielu senatorów jest zdania, że Nipuańczykom chodzi li tylko o przejęcie naszego azjatyckiego dominium, że poprzestaną na zamorskich faktoriach. Inni z kolei mówią, że obrócą się przeciwko Baktrze lub krajowi Partów, nie mówiąc o Indiach, bogatych i łatwych do podboju, bo podzielonych na skłócone ze sobą królestwa – zauważył Lucjusz.
– Powinni w takim razie porozmawiać ze mną – wtrącił Tytus. – Nie po to Sogo uruchomili tę wojenną machinę, aby kontentować się resztkami z pańskiego stołu. Na nich też przyjdzie kolej, później. Siogun, a dokładniej popierający go kler donatystyczny, chce przede wszystkim Rzymu. I ma ku temu możliwości, wyprawę przygotowywano dziesiątki lat. Już sto lat temu cały kraj Nipu został temu podporządkowany.
– Stąd nie ma pytania „czy uderzą?”, tylko „gdzie?” – Sewer odsunął się nieco od mapy i popatrzył na nią z zastanowieniem. – Po zajęciu Taprobane mają dwie drogi do wyboru. Ta dłuższa wiedzie przez Mezopotamię. – Pokazał zaznaczone intensywną zielenią dorzecze Tygrysu i Eufratu. – Mogliby maszerować wzdłuż tych dwóch rzek, mając długi czas wsparcie płynącej z nimi floty. Z tym że w końcu musieliby ją porzucić i maszerować dalej bez niej, przez całą Syrię, Galatię i Frygię, dzięki polityce Juliana prawie ogołocone z wojska... Później byłaby przeprawa do Tracji, przez przesmyk bizantyjski, dalej wzdłuż Dunaju aż do Alp, za nimi już jest Italia. Droga to długa i niebezpieczna, na której mieliby trochę niezgorszych twierdz do zdobycia. Dałoby to też Rzymowi czas na zgromadzenie wielkiej armii, wystawionej przez zachodnie prowincje. Myślę, że wtedy główna bitwa rozegrałaby się gdzieś tutaj. – Zakreślił rylcem szary obszar Pannonii i Noricum.
– A jaka jest druga możliwość? – spytał Tytus.
– Mogliby uderzyć też tutaj, w Egipcie. – Sewer pokazał cienką, czarną kreskę kanału łączącego Sinus Arabicus z deltą Nilu. – Gdyby opanowali kanał faraona Sezostrisa, zyskaliby możliwość przerzucenia floty na Morze Śródziemne, gdzie dzięki wspomnianej polityce Juliana wojennych galer rzymskich jest tyle, co wstydliwości u babilońskiej hetery. Mając przytłaczającą przewagę we flocie, mogliby przeprowadzić desant wprost na wybrzeże Italii. Jest tu jedna właściwie kwestia – sam kanał, który bardzo łatwo w razie zagrożenia zmienić w płytkie bajoro, rozkopując chroniące go przed pustynią wały. Można też zatopić w nim parę załadowanych kamieniami galer. Uporządkowanie tego bałaganu (który jest w stanie sprawić nie więcej jak tysiąc ludzi w trzy, cztery dni) zajmie z pewnością długie miesiące. W tym czasie można by zablokować flotę nipuańską w Sinus Arabicus, zatykając naszymi galerami cieśninę etiopską. Wtedy cała armia nipuańska znalazłaby się w śmiertelnej pułapce, narażona na równoczesne uderzenie od strony Syrii – myślę tu o tych paru ocalałych po redukcjach legionach azjatyckich, a także od Kartaginy, gdzie łatwo by się przeprawiły posiłki z prowincji zachodnich. Nipuańska awantura skończyłaby się wówczas gdzieś koło Heliopolis.