– Ten jest najcenniejszy – powiedział Straton, sięgając równocześnie pod stół, do sekretnego schowka. Wyciągnął stamtąd błyszczący, bo starannie odczyszczony, srebrny krzyż, wysadzany krwistoczerwonymi rubinami i bogato ornamentowany.
Marcus podziwiał go w milczeniu, pełen uznania dla chrześcijańskiego rytownika. Straton położył krzyż na zaścielających stół papirusach, a do Marcusa dotarło wreszcie, dlaczego historyk wziął go za agenta Tajnej Służby. Złamanie antychrześcijańskich edyktów wydanych przez Apostatę karano gardłem, bez względu na pozycję i zasługi winowajcy.
– Dużo ich mieszkało w tej okolicy – zauważył jakby bez związku Straton. – W tych jaskiniach gnieździli się najgorliwsi wyznawcy Galilejczyka, fanatycy, którzy zrywali więzy ze światem zewnętrznym, poświęcając żywot bez reszty postom i nabożnym rozmyślaniom. Jak sam widzisz, sporo po nich zostało. Pustynia dobrze przechowuje pamiątki po umarłych.
Wskazał mu walający się w kącie stołek. Marcus przyniósł go i postawił na środku pieczary, naprzeciwko stołu Stratona. Historyk wstał i ze stojącej pod ścianą drewnianej skrzynki dobył gliniany gąsior i dwa pucharki.
– Rozumiem, że twój towarzysz jest zbyt zmęczony, aby się do nas dołączyć – powiedział. – Niestety, nie mam nic do jedzenia. Dopiero rano przyjdzie mój dostawca z pobliskiej wioski. Dobrze się składa, bo będziecie mogli w niej wynająć przewodnika do Jerozolimy.
– Nie szkodzi – odparł Marcus i łyknął mocnego czerwonego wina, przywiezionego pewnie jeszcze z Aleksandrii. – Długo tu już przebywasz, panie?
– Trzy lata – rzekł Straton i sam popróbował wina. Skinął z uznaniem głową i uzupełnił czarki. – Zdecydowałem się na przyjazd na to pustkowie, gdy zrozumiałem, że znam tylko część prawdy o czasach, które zda się z takim powodzeniem badałem.
Wino powoli rozchodziło się po ciele Marcusa, wlewając z powrotem do żył przygasłą na pustyni ochotę do życia. Przez moment myślał, aby dać trochę Gajuszowi, ale ten wciąż nieporuszenie tkwił skulony pod ścianą, rytmicznie posapując. Miał wyjątkowy talent do udawania śpiących.
– Studiując dokumenty z czasów panowania Juliana, zdałem sobie sprawę, że wyłaniający się z nich obraz epoki jest wybitnie jednostronny – skutkiem działania cenzorów ocalały wyłącznie sprawozdania i opinie Julianowi jednoznacznie przychylne, jeśli nie apologetyczne. Nie mogłem dotrzeć do żadnych źródeł przedstawiających racje strony przeciwnej, wszystkie bowiem uległy kasacji. Nie jestem politykiem, lecz człowiekiem nauki, co zobowiązuje mnie do bezstronności. Dlatego postanowiłem poszukać tam, gdzie cenzorzy nie dotarli, jak na przykład tutaj. Co prawda okolicę spustoszyli legioniści, ale nie zniszczyli wszystkiego, głównie szło im o ludzi i złoto. Resztę – tu wskazał na półki ze skorupami i papirusami – mieli w głębokiej pogardzie. Na szczęście dla mnie.
Przerwał i ze smakiem osuszył do dna pucharek. Marcus bez zwłoki poszedł w jego ślady.
– I czego się dowiedziałeś o chrześcijanach?
– Wielu rzeczy, o których historycy rzymscy czy helleńscy nie wiedzą i nie chcą wiedzieć. Znalazłem tu kilka zwojów, zawierających rozważania mędrców chrześcijańskich, także opisujących dzieje ich organizacji, zrzeszenia gmin zwanego Kościołem. Te wiadomości rewolucjonizują nasz dotychczasowy pogląd na historię! Czy wiedziałeś na przykład, że stryj Juliana, wielki Konstantyn, znany ci pewnie, bo on to wciągnął Wenedię w strefę wpływów rzymskich, że tedy ów cesarz Konstantyn wydał u początków swego panowania edykt, w którym zezwolił chrześcijanom na swobodę kultu? Ba, uczynił znacznie więcej – otaczał się chrześcijanami i oficjalnie popierał ich religię. Jego syn Konstancjusz przyjął chrzest i władał jako cesarz chrześcijański!
Siedzącemu pod ścianą Gajuszowi głowa opadła między kolana. Poderwał ją gwałtownie i mrucząc coś niewyraźnie, oparł się o skalny występ, zapadając z powrotem w sen, udawany lub rzeczywisty. Teraz Marcusa mało to obchodziło; z natężoną uwagą słuchał, co mówił Straton.
– Kościół chrześcijan znajdował się wówczas w natarciu, ekspansji, szeregi nawróconych rosły z dnia na dzień. Spytasz pewnie, dlaczego? Tajemnica tkwi w ich nauce, w treściach, jakie ze sobą przynosiła. Co prawda nie mogę jej w całości ogarnąć, znalezione pisma są bardzo fragmentaryczne, nie dotarłem zwłaszcza do podstawowej księgi kultowej, czterech wersji opowieści o życiu ich Boga i Nauczyciela, Galilejczyka Chrystusa, ale nawet z tych poznanych przeze mnie ułomków wyłaniają się wartości zupełnie zadziwiające.
Odetchnął głęboko i dolał sobie wina. Pił nieśpiesznie, jakby dając sobie czas na zebranie myśli.
– Świat wówczas, trzy wieki temu, znajdował się w wielkim filozoficznym i moralnym kryzysie, notabene podobnym do obecnego. Stare religie obumierały, utopione w śmiesznościach mitologii, filozofia przestała cokolwiek tłumaczyć, podzielona na wzajemnie zaprzeczające sobie odłamy. Człowiek ówczesny czuł się zdezorientowany, pogrążony w niepewności, przerażony tym, co czeka go po śmierci. A w tej burzliwej epoce, gdy barbarzyńcy napierali na trzeszczące granice imperium, umierano często i nagle. To nie był złoty wiek Antoninów, gdy można było spokojnie cieszyć się życiem i do woli używać dóbr doczesnych wedle mądrych zasad głoszonych przez stoików. Sto lat później obywatele imperium przekonali się, że ta apollińska harmonia była w istocie bardzo krucha. Świat popadł w wielkie zamieszanie, a każdy chaos rodzi w ludziach pragnienie ładu, spokoju i uporządkowanej hierarchii...
– I chrześcijanie dali światu ten ład? – wtrącił niecierpliwie Marcus.
– Dali mu pewność przyszłości. Chcieli odrzucenia starego, niespójnego systemu i przyjęcia przez ludzi prawd objawionych przez Chrystusa, który pono umarł ukrzyżowany, aby odkupić zbrodnicze występki ludzkości.
Zamilkł i znowu się zamyślił. Marcus bał się poruszyć, aby nie wytrącić uczonego ze skupienia. Instynktownie wyczuwał, że tym razem dowie się czegoś naprawdę ważnego. Może to właśnie Straton pojął istotę potęgi chrześcijaństwa?
– Tu muszę przed tobą przyznać, że nie bardzo mogę zrozumieć, co aż tak nowego owi Galilejczycy proponowali. Nasz świat opiera się na prawach dyktowanych przez rozum, a dla wyznawców Chrystusa rozum był rzeczą drugorzędną, na pierwszym miejscu postawili...
– Miłość! – wykrzyknął Marcus w nagłym olśnieniu.
– Rzekłeś. – Straton bezwiednie obracał w ręku pustą już czarkę. – Miłość, czyli pociąg, łączący ze sobą dwoje ludzi, tak obrazowo przedstawiony przez Platona w Uczcie. Nie potrafię dociec, jakim sposobem to tak pospolite i niskie uczucie można w ogóle przeciwstawiać doskonałym prawidłom rozumu?
– Bo to inny rodzaj miłości – powiedział Marcus, po części do siebie. – My przez miłość rozumiemy żądzę cielesną, którą można zaspokoić przez zbliżenie z kochaną osobą. Chrześcijanie myśleli o uczuciu innego rodzaju, dla nich była to wspólnota dusz, ufność do własnego Boga i braterska solidarność wobec nieznanego... Tego się nie da jednoznacznie zdefiniować i określić, zamknąć w ramy logicznych zasad, ujarzmić prawidłami rozumu... Chyba dlatego było to uczucie tak potężne – bo ponadludzkie.
– Dużo, widzę, wiesz o chrześcijanach. – Straton popatrzył na niego ze skrytym zaciekawieniem. – Być może masz rację. Owa, jak mówisz, tak pojmowana miłość była antidotum na rozpacz i niepewność czasów przejściowych, wyzwalała ze strachu przed śmiercią, dając nadzieję zmartwychwstania, śladem ich Boga, który po trzech dniach powstał z grobu. Ludzie koniecznie muszą w coś wierzyć, inaczej szaleją. Nic stąd dziwnego, że sekta zyskała taką popularność i stara religia nie mogła się jej oprzeć, obumierając jak próchniejące drzewo.