– W Nipu. Krótko przed jego śmiercią.
Chrześcijanin zamknął oczy i szerokiem gestem nakreślił na piersi znak krzyża. Modlił się, poruszając bezgłośnie wargami. Po chwili znowu spojrzał na Marcusa.
– A co z innymi? – spytał.
– Nie żyją...
Wymęczone, zbielałe oblicze Tytusa ściągnął grymas strasznego, dojmująego bólu; zakrył twarz krajem szaty i upadł na kolana, bijąc czołem o ziemię.
– Proszę mi wierzyć, nie mogłem nic zrobić – powiedział Marcus; widać było po nim, że to wspomnienie sprawia mu przykrość. Tytus nadal bił czołem o ziemię, mówiąc do siebie słowa, których zupełnie nie rozumieli.
– Jaka jest twoja decyzja, Sewerze Flawiuszu – zapytał Marcus. – Musimy już wracać.
Sewer milczał i patrzył na pierścień z imieniem Dagona. „Jak ty byś postąpił, wielki książę? Zgodnie z interesem Rzymu, z dobrem własnym czy z racjami swego ludu? A gdzie właściwie leżą te racje?” – myślał.
– Jaką mamy zanieść odpowiedź? – ponaglił Marcus, trącony w bok przez milczącego towarzysza.
– Nie wiem, co ci powiedzieć. Żądasz, abym w ciągu półkwarty sprzeniewierzył się wszystkiemu, czemu mój ród służył wiernie od trzech stuleci. Jakiej mogę tu udzielić odpowiedzi?
– Bacz, aby nie uczyniono wyboru za ciebie – pierwszy raz odezwał się Nipuańczyk. Mówił zimnym i beznamiętnym głosem, łaciną o archaicznie brzmiącym metrum. – Masz czas do jutrzejszego wieczora, jeśli zdecydujesz się poddać woli sioguna, wyślij w stronę naszej armii gońca z wiadomością. Niech twój posłaniec trzyma przed sobą ten proporzec. – Nipuańczyk sięgnął za pas, skąd wyjął długi tubus z czarnej i połyskliwej masy; otworzył go i wydobył ze środka kawałek cienkiego białego płótna, poznaczony jakimiś czarnymi znakami, a raczej liniami, układającymi się w skomplikowany rysunek. Sewer poznał znak księcia Tsuomi.
– Jeśli posłaniec okaże to naszym patrolom, zostanie dopuszczony do księcia Tsuomi. – Nipuańczyk rzucił płótno na stół. – Pamiętaj, do jutrzejszego wieczora, ani godziny dłużej.
Podniósł się z ławy, a wraz z nim Marcus, bardzo zmieniony, przygarbiony i postarzały. Najwyraźniej zamierzali odejść.
– Zaczekajcie! – zawołał Sewer, zrywając się z miejsca. – Marcusie, powiedz mi, dlaczego zginął Quietus?
Marcus Corejmus przystanął i nie mówiąc ani słowa, wskazał na Tytusa. Potem dobył spod podróżnego płaszcza kuty w srebrze, wysadzany krwistymi rubinami krzyż i położył go przed skulonym na ziemi chrześcijaninem.
– On wie? – Sewer czuł się coraz bardziej ogłupiały. – Przecież go tam wcale nie było...
Były lektor publicznej biblioteki w Calisji, samozwańczy filozof i badacz sensu życia, uśmiechnął się melancholicznie. Wciąż nic nie mówiąc, podążył za Nipuańczykiem. Sewer pojął, że dalsze pytania nie mają sensu. Patrzył jeszcze chwilę na falującą zasłonę, która odchyliła się prawie natychmiast po ich wyjściu, ukazując zdumioną twarz Lucjusza.
– Niech mnie Cerber porwie! – wykrzyknął sekretarz z emfazą. – Końca świata bym się spodziewał, ale nie tego! Jakich ciekawych czasów dożyłem!
– Co o tym sądzisz? – spytał Sewer. Wrócił z powrotem za stół, zdjął pierścień i wrzucił go do szkatuły. Czuł się bardzo zmęczony, najchętniej ległby na łoże i głęboko zasnął, nic nie słysząc i nie wiedząc o niczym.
– Moim zdaniem to interesująca propozycja, dająca szerokie możliwości... – zaczął Lucjusz, ale Tytus nie dał mu dokończyć.
Powstał energicznie z klęczek, stanął przed Sewerem i spojrzał mu prosto w oczy.
– Nie wolno ci tego uczynić – oznajmił z nieoczekiwaną siłą. – W imieniu apostolskiego Kościoła Powszechnego wzywam cię, abyś odegnał precz podszepty demona i opowiedział się po stronie Prawdy. Odrzuć precz mamienie opętanych przez Szatana schizmatyków, których ten nieprzyjaciel rodzaju ludzkiego nasłał, aby nieśli ziemi nienawiść, ogień i miecz. Stań po stronie Prawdy.
– A gdzież ta twoja prawda, Tytusie?
– Prawdą jest Kościół Miłości, Sewerze Flawiuszu!
Namiestnik skrzywił się, jakby ugodzony w samo serce gorącym szydłem. Dzisiejszego dnia miał już dosyć tajemnic i abstrakcyjnych formuł – oraz niepotrzebnych wspomnień.
– A cóż to jest miłość? – zapytał szyderczo.
Tytus nie odpowiedział, ponieważ u wejścia do namiotu wybuchł nagły harmider. Sewer skinął na Lucjusza, który wybiegł na zewnątrz. Po chwili wrócił, z mocno zdumioną miną.
– Cóż za dziwna pora niespodziewanych odwiedzin – stwierdził sentencjonalnie. – Masz jeszcze jednego gościa.
Płótno rozchyliło się i zobaczyli u wejścia smukłą postać kobiecą. Była cała owinięta w brudny i potargany płaszcz, spłowiały i zakurzony. Dopiero gdy zdjęła osłaniający głowę kaptur, Sewer rozpoznał Klaudię. Zupełnie odjęło mu mowę. Patrzył i w bezbrzeżnym zdumieniu przecierał oczy – najbardziej ekskluzywna kurtyzana Rzymu, obiekt pożądania tłumów, stała oto przed nim, ledwo żywa ze zmęczenia, spieczona słońcem i skąpana w pyle. Zwrócił uwagę na jej bose stopy, tak niegdyś podziwiane dla swego kształtu i gładkości; teraz były spękane, pokryte strupami i błotem. Podszedł do Klaudii i pochylił się, gnany nieodpartym pragnieniem, aby ich dotknąć... i uwierzyć. Uczuł przy tym spojrzenie Tytusa.
– To właśnie jest miłość – powiedział chrześcijanin.
Księżyc świecił w pełni i na podłogę padał duży, kwadratowy płat zimnego światła, przysłaniany co ćwierć kwadry, z regularnością jakby, mierzoną metronomem, wydłużonym cieniem przechadzającego się pod oknem strażnika. Książę Tsuomi bardzo dbał o jego bezpieczeństwo – albo prędzej troszczył się, aby przypadkiem nie przyszedł mu do głowy głupi pomysł w rodzaju natychmiastowej rezygnacji ze służby u sioguna.
„Jest na mnie wściekły” – pomyślał Marcus i odłożył pisak. Posypał kartę piaskiem, poczekał, aż inkaust wyschnie i dołączył ją do reszty pliku. „Tym moim dziełem chyba też nie byłby zachwycony”.
Płomyk lampki zaskwierczał i zgasł. Komnata pogrążyła się w ciemności. Ale on nie potrzebował już światła.
Sprawy Nipuańczyków nie układały się najlepiej. Flota utknęła w Egipcie, gdzie Rzymianie zasypali kanał łączący Morze Czerwone ze Śródziemnym. Żeglowna droga wodna zamieniła się w płytkie bajoro, niedostępne dla ciężkich parowych galer. I mimo iż zdołano w końcu wyprzeć wojska rzymskie poza deltę Nilu, naprawa i udrożnienie kanału mogły trwać miesiącami. Skutkiem tego armia lądowa została zmuszona do morderczego marszu przez całą Małą Azję, naturalną koleją rzeczy wykruszając się po drodze. Opór rzymski, po początkowym zaskoczeniu, zaczął twardnieć. Durę Europos, w ostatniej chwili wzmocnioną posiłkami przez namiestnika Judei, zdobywano cztery dni, ponosząc wielkie straty. A Imperium Romanum ciągle nie rzuciło do walki wszystkich sił, rezerwy zachodnich prowincji nadal pozostawały nietknięte, nipuańskie zaś systematycznie malały. W Tracji będące w odwrocie wojska rzymskie zastosowały taktykę spalonej ziemi, niszcząc spichrze i polne uprawy. Armii inwazyjnej groził głód, dostawy zza Hellespontu nie wystarczały, często przechwytywane przez kryjące się w górach lotne oddziały pospolitego ruszenia. Nie tylko dla Rzymian gotujące się na pannońskiej równinie starcie miało być bitwą ostatniej szansy.
Do komnaty wszedł Gajusz, wnosząc ze sobą oliwny kaganek; postawił go na półce przy drzwiach. Dane Marcusowi pomieszczenie służyło kiedyś właścicielowi tej podmiejskiej, jednej z najokazalszych w Viminacium willi jako biblioteka; teraz puste półki szczerzyły się w migotliwym świetle ciemnymi jamami niczym zjedzone próchnicą szczęki. Nipuańczycy, gdziekolwiek wkroczyli, zaraz po likwidacji oporu zajmowali się paleniem księgozbiorów. Kiedy Marcus przybył tu o zmierzchu, przed domem jarzył się wciąż ogromny stos spopielonych zwojów. Z trudem ocalił parę czystych kart pergaminu. W Aleksandrii całopalenie zbiorów tamtejszej Biblioteki podobno trwało prawie dekadę... Dobrze, że Straton tego nie widział.