Выбрать главу

– Goniec od Sewera Flawiusza nie przybędzie... – ni to stwierdził, ni zapytał Gajusz. – Wiedziałeś o tym, gdy byliśmy w jego namiocie? Zdajesz sobie sprawę, co to dla ciebie oznacza? – Przez właściwą sobie godność nie dodał, że konsekwencje gniewu sioguna poniosą razem. On też był współodpowiedzialny za powodzenie ich misji.

– Owszem – odparł spokojnie Marcus. – I, na brodę Jowisza, niewiele mnie to obchodzi.

– Jesteś zatem prawdziwym samurajem – stwierdził beznamiętnie Gajusz, choć Marcus nie był pewien, czy nie słyszy w podtekście kpiny. Młody Sogo w niepokojącym stopniu przyswajał sobie obyczaje ludzi Zachodu, a zwłaszcza ich poczucie humoru, które prawemu słudze Państwa Bożego winno być najzupełniej obce. – Pani Taiko pragnie się z tobą spotkać.

– To ona jest tutaj??? – Zdziwienie Marcusa było tym większe, że w obozie nipuańskim nie spostrzegł żadnych niewiast, ani swoich, ani miejscowych. Żołnierze Państwa Bożego mieli poświęcić każdą myśl walce. W zdobytych miastach nie gwałcono kobiet, co najwyżej je zabijano.

Zasłona w drzwiach podniosła się i zobaczył panią Taiko, dokładnie taką samą, jaką ujrzał wówczas, prawie rok temu, gdy odwiedziła z mężem Calisję: drobną, filigranową, prawie nierealną, jak elf z celtyckich legend. Trzymała w dłoniach skrzynkę z laki. Podeszła parę kroków i usiadła na macie, kładąc ją troskliwie u swych kolan. Wdzięcznym, płynnym gestem wskazała Marcusowi miejsce przed sobą. Siedzieli i patrzyli na siebie w milczeniu, badając się wzrokiem, w końcu pani Taiko otworzyła skrzynkę i wskazała zawartość. Marcus pochylił się i ujrzał w środku zbiór niewątpliwie rzymskich zwojów, wyglądających na dość wiekowe i mocno sfatygowane. Cztery grubsze i kilka cieńszych.

– Czyżby to był... – szepnął zdumiony, wciąż nieprzekonany – ...czwórksiąg chrześcijan odnaleziony przez Quietusa?! To niemożliwe... – przecież książę go zniszczył! Po to przecież przybył do Calisji.

– Tak myśli – powiedział Gajusz. – Zdołaliśmy niepostrzeżenie podmienić księgi na fałszywe. To je spalono.

Marcus patrzył osłupiały na zwoje, oszołomiony rozsadzającym czaszkę mętlikiem, i wciąż nic nie rozumiał; cała misterna mechanika świata, którą, jak mu się zdawało, wreszcie zdążył przejrzeć i pojąć, runęła w gruzy: wiedział znowu tyle, co i na początku. Spoista mozaika przyczyn i skutków, pracowicie układana od wielu miesięcy, stała się na powrót zbiorem chaotycznie rozrzuconych kawałków, jak w dziecięcym kalejdoskopie. „A możem dzieckiem jest, usiłując ją przeniknąć?” – zamajaczyło mu w ogarniętej zamętem głowie.

– Jeszcze chwila, a oszaleję! – poskarżył się, bliski płaczu. – Kim wy, na Hekate, jesteście?

Patrzył to na Gajusza, to na panią Taiko, ale twarze obojga Nipuańczyków były równie gładkie i nieprzeniknione jak zazwyczaj. Coś mu jednak zaczęło świtać.

– To przecie niemożliwe, abyście byli...

– Tak – potwierdził Gajusz. – Jesteśmy chrześcijanami.

Marcus potrząsnął głową, czując się jak bawół rąbnięty w łeb kamiennym młotem.

– Ty chrześcijaninem? A biskup Cyprian i jego ludzie?

Przez gładkie oblicze Gajusza przebiegł krótki, ledwo dostrzegalny grymas bólu. Trwał krócej niż mgnienie oka, po czym twarz Nipuańczyka znowu przemieniła się w gładką terakotową maskę. Marcus uznał, że w żyłach tego człowieka musiała płynąć lodowa kasza zamiast ludzkiej krwi.

– Tak zrządziła Opatrzność – stwierdził beznamiętnie Gajusz. – Pan mnie osądzi. My zaś jesteśmy wojownikami Kręgu, tego...

– ...który objawił się we śnie biskupowi Sylwaniuszowi – dokończył Marcus, mimo to ciągle nic nie pojmując.

– Biskup Sylwaniusz był zwolennikiem poglądu, że Opatrzności Bożej trzeba czasami pomóc, dlatego spośród najbardziej zaufanych braci powołał zakon Rycerzy Kręgu, tajne stowarzyszenie, którego celem jest doprowadzenie do ponownego objawienia się Słowa. Początkowo należeli do niego tylko biali, rzymscy chrześcijanie, ale później dopuszczono i Nipuańczyków, także niektórych Sogo, tych nawróconych na wiarę prawdziwą. Naszym celem jest strzec, aby płomyk niosący Słowo nigdy nie zagasnął.

„Krąg – tor, który zakreśla punkt poruszający się po płaszczyźnie i pozostający w jednakowej odległości od osi obrotu, aby po pewnym czasie znaleźć się w miejscu początku” – myślał Marcus. „Ale co jest tym punktem?”

– Tsuomi i siogun o tym wiedzą? – spytał Gajusza.

– Od dawna, ale nigdy nie zdołali natrafić na nasz ślad.

Marcus sięgnął po jeden ze zwojów i rozwinął go machinalnie, jakby tam szukał odpowiedzi na nurtujące go wątpliwości. Wzrok jego padł na przypadkowo wybrany werset, zawierający dziwnie znajome słowa: Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: z nich zaś największa jest miłość. „Czyżby wędrującym po oikumene punktem był ten właśnie czwórksiąg? On jest Słowem?” Marcus pomyślał z bolesną jasnością, że być może odpowiedź na dręczące go od tylu lat pytania leżała zawsze w zasięgu ręki. Najbardziej spragniony ślepiec potrafi jednak minąć o włos studnię.

– Po co mi to pokazujecie? Mam umrzeć przepełniony miłością do mych wrogów? – Usiłował zdobyć się na resztki cynizmu, ale był to jeno łabędzi śpiew ucznia Diogenesa. Tamten Marcus jawił mu się jako ktoś obcy, daleki i nieprawdziwy, którego z trudnością poznawał.

– Mylisz się – odparł Gajusz. – Chcemy, abyś żył. Zabierzesz te księgi i oddasz je młodemu chrześcijaninowi, ocalonemu z gminy Cypriana. On będzie wiedział, jak ich najlepiej użyć. W ten sposób Krąg się zamknie i będziemy mogli spokojnie odejść.

Twarz Marcusa wykrzywił grymas zniechęcenia. Ostrożnie zwinął zwój. Tak, Gajusz miał rację, koło się zamknęło i jego wielka podróż dobiegła końca. Tym sposobem Początek stał się Końcem. Czy On, ten kiedyś ukrzyżowany, tak o sobie nie mówił, że jest początkiem i końcem? Alfą i Omegą? Krąg się zamknął, jak przepowiedziano w śnie Sylwaniuszowi. Przyszło mu nagle do głowy, że od rozpoczęcia tej zadziwiającej historii był li tylko posłusznym narzędziem w rękach sił, o których nic nie wiedział, a usiłując je przeniknąć, postępował jak mrówka, próbująca dociec tajemnicy codziennych wschodów i zachodów słońca. I w czymże okazał się mądrzejszy od tej mrówki?

– Ta inwazja musi się zakończyć klęską. Gdy tylko wieść o niej dotrze do Nipu, cesarz Suinin opuści ukryty pałac i wyruszy do Nary, wzywając lud do obalenia władzy Sogo. Wiesz już, dlaczego to takie ważne?

Wiedział – szło nie tylko o Rzym. W tych dniach na pannońskiej równinie miały się rozstrzygnąć losy świata. Nadchodząca bitwa rozstrzygnie, czy zawiśnie nad nim donatystyczny krzyż, czy też... no właśnie, co? I jakim sposobem te papirusy mają zwyciężyć nieprzeliczone mrowie nipuańskich wojowników?

– Twoja ucieczka już jest obmyślana – mówił dalej Gajusz. – Wyjdziesz stąd w mojej zbroi, dam ci glejt, z którym przejedziesz przez straże. Dalej sobie jakoś poradzisz.

Marcus pokręcił przecząco głową.

– Za późno, Gajuszu – oświadczył i odsunął od siebie pudło z księgami.

– Na co za późno? – spytał Nipuańczyk, gotujący się do zdjęcia zbroi.

– Na wiele rzeczy. Na miłość i na ucieczkę. Na życie od nowa, na prawdziwy strach i udawane bohaterstwo. Znałem kiedyś człowieka, który nie uciekał, mimo że mógł i mimo że nie za swój grzech musiał umrzeć. Na to wszystko jest już za późno, może poza jednym – oddawaniem długów. Na to zawsze jest pora. Dlatego wybacz mi, Gajuszu, ale nie mogę spełnić twojej prośby.