– Te księgi muszą dotrzeć do tego człowieka.
– Tak i ja sądzę – zgodził się Marcus. Przyszedł mu na myśl książę Tsuomi i mnogie sfory donatystycznych dogmatyków, którym te zapisane prawdziwą nauką Chrystusa papirusy od setek lat spędzały sen z powiek. Nie, na pewno nie mogły teraz zginąć. – Ty je odwieziesz.
Gajusz, rozplątując rzemyk mocujący hełm, znieruchomiał z ręką pod brodą.
– Nie mogę – rzekł cicho. – Jestem samurajem i winienem jutro stawić się przed suwerenem, aby wysłuchać jego woli.
– Obawiam się, że książę Tsuomi będzie miał nam bardzo niewiele do powiedzenia. Ale jeśli wyjedziesz natychmiast, zdążysz wrócić przed świtem.
Nipuańczyk przez chwilę zastanawiał się, niezdecydowany, zmagając się ze sprzecznymi racjami, wreszcie z wielkim oporem wyrzucił z siebie:
– Powinieneś wiedzieć, Marcusie, iż to ja wtedy, tego ranka w Calisji, zabiłem przyjaciela twego, Quietusa...
Marcus parsknął zdesperowanym śmiechem i potrząsnął głową, zaprzeczając tym słowom – nikt lepiej od niego nie wiedział, kto odpowiada za tamtą śmierć. Gajusz zamierzał coś jeszcze mówić i byliby się pewnie spierali dalej, ale w tym momencie zareagowała pani Taiko, siedząca przez cały czas rozmowy bez ruchu, spokojna i godna niczym alabastrowy posążek żeńskiej wersji Buddy. Zamknęła wieko lakowej skrzynki i podała ją Gajuszowi.
– Zaczekaj – powstrzymał ją Marcus. Sięgnął do swojej sakwy i wyjął z niej plik zszytych razem kart pergaminowych. Otworzył wieko i włożył go do środka skrzynki.
– Opisałem tu moją historię – wyjaśnił. – Od dnia, gdy do Calisji przybył książę Tsuomi. To cała i szczera prawda o tym, co mi się przydarzyło. Moja prawda. Obiecałem ją biskupowi Cyprianowi.
Gajusz wahał się wciąż, rozdarty i niepewny. Szalę przeważyła pani Taiko, która delikatnie położyła dłoń na jego policzku. Chwilę patrzyli sobie w oczy, po czym Nipuańczyk chwycił skrzynkę i wybiegł z pokoju. Później usłyszeli cichnący w oddali tętent końskich kopyt. Zostali sami.
– Ktoś jest, niewiasto? – zapytał Marcus, porażony widokiem nieprzeniknionej i zarazem nieziemsko pięknej twarzy pani Taiko. – Byłaś też z Quietusem, tuż przed tym, jak zginął? Każdego z nas tak Tam odprowadzasz, jak walkiria poległych wojowników do Walhalli? Tyś widomym znakiem przeznaczenia? Aniołem Śmierci? A może zwiastunem zbawienia? Powiesz mi wreszcie, na piekielną otchłań wód Styksu, które na mnie czekają – kim jesteś?!
Pani Taiko nic nie odpowiedziała, powoli tylko rozsupływała ściągającą jej śnieżnobiałe peplos chustę.
W uszach grzmiały mu wciąż okrzyki wojów, które usłyszał, kiedy wczesnym rankiem Wartosław ogłosił go przed frontem zgromadzonych na placu legionów księciem Wenedów, Dagonem II. Vivat Dagome, dux Venedae! – ryknęło zgodnie trzydzieści pięć tysięcy żołnierskich gardeł, gdy starszyzna tryumfalnie podnosiła go ku górze na tarczach. A on zdał sobie sprawę, że właśnie dokonał wyboru. Tak jak żądał tego Quietus.
Przyszedł do niego w nocy, gdy męczył się w ciężkim, duszącym śnie. Przywleczona z Rzymu bagienna gorączka dręczyła go nadal, szczególnie uciążliwa w nocy. Nic nie pomagało, nawet zimne okłady z ziół, zalecone przez medyka. Gdy przychodził atak, męczył się potwornie, przewracając z boku na bok, ni to przytomny, ni to pogrążony w malignie.
Quietus siedział za stołem i, podobnie jak on przez cały miniony dzień, przeglądał raporty, szeleszcząc pergaminem.
– Nie zostało ci zbyt wiele czasu, Sewerze Flawiuszu – powiedział, unosząc do góry jedną kartę, jakby chciał jej się bliżej przyjrzeć. – Musisz się zdecydować.
– A ty, Quietusie? – spytał, podnosząc głowę i usiłując zobaczyć coś więcej w zalegającym w namiocie mroku. Postać za stołem poruszyła się i powstała.
– Ja już odchodzę...
– Gdzie?
Uliczką obok namiotu przemknął jeździec, dzierżący w ręku płonącą pochodnię – na okamgnienie pojaśniało i Sewer zobaczył, że za stołem nie ma nikogo. Głowę objęła mu fala gorączki i padł bezwładnie na łoże, tracąc przytomność, pogrążając się w ciężki, czarny sen. Rano za to wstał zdrów, rześki i gotów do czynu.
Kawalkada powoli zbliżała się do wzgórza, na którym rozłożył się Julian wraz ze swoim sztabem. Po lewej stronie, w odległości niecałej mili, znajdowało się inne wzgórze, dużo wyższe, ale i zarazem bardziej płaskie, z rozrzuconymi na wierzchołku i zboczach chatami awarskiej wioski Samurgar, niegdyś siedliska azjatyckich koczowników, obróconych przez Rzymian w pasterzy. Nawet z tej odległości Sewer widział pobielone gliniane ściany i kręcących się żołnierzy z łopatami; zdecydowano zamienić wioskę na fort ziemny i uczynić z niego główny punkt oparcia linii wojsk rzymskich, obsadzony przez dwa germańskie legiony.
Z prawej strony znajdowało się wzgórze nieco niższe niż to zajęte przez cesarski sztab, porośnięte za to kępą dorodnych dębczaków. Kilkunastu jeźdźców odłączyło się od świty Sewera i podążyło tam skrycie; byli prowadzeni przez zaufanego centuriona. Reszta eskorty zwolniła, chcąc dać tamtym czas na dotarcie na miejsce i zajęcie stanowisk.
Sewer zatrzymał konia u podnóża wzgórza z namiotem Juliana i zdecydował się pójść dalej pieszo. Towarzyszył mu Lucjusz, który dźwigał tubus zawierający oficjalną notę z deklaracją niezależności księstwa Wenedii, podpisaną przez niego rano. W oświadczeniu tym zrywał co prawda państwowe więzi z Rzymem, ale i jednocześnie proponował Julianowi pokój i zawarcie traktatu handlowego. O żadnym płaceniu trybutów czy jakichkolwiek podatków na rzecz cesarstwa nie mogło już być mowy. Nie to jednak było najryzykowniejszym posunięciem: Sewer zdecydował o bezzwłocznym opuszczeniu przez wenedyjskie legiony obozu wojsk rzymskich. Nie pozostawiono mu innego wyjścia, wiedział, że tylko w ten sposób zdoła ocalić armię swojego księstwa.
Na wzgórzu zastali zebranych w komplecie dowódców wielkich jednostek; stali gromadą przy tronie cesarskim, nad którym rozpięto baldachim z białego płótna, dzień bowiem zapowiadał się gorący, i gestykulując gwałtownie, rozprawiali o zbliżającej się bitwie. Między pasmem wzgórz, zajmowanych teraz przez wyznaczone legiony, a przeprawą na Dunaju, przez którą przeszły właśnie czołowe oddziały wojsk nipuańskich, rozciągała się dość rozległa trawiasta równina, łagodnie opadająca od wzgórz ku rzece. Wieśniacy z Samurgar wypasali na niej bydło. Rozmieszczenie na wzgórzach armii rzymskiej dawało jej strategiczną przewagę, i to tak wyraźną, że wielu wątpiło, czy Nipuańczycy w ogóle zdecydują się na bitwę. Z drugiej strony nie mogli jej uniknąć – dalszy marsz wzdłuż Dunaju na zachód, z potężną armią za plecami, wydawał się szaleństwem. Przyparci do Alp, odcięci od swoich dostaw, nie przetrwaliby zimy. Nipuańczycy nie mogli być tego nieświadomi i dlatego musieli stoczyć bitwę w ciągu najbliższych dwóch, może trzech dni.
Sewera i Lucjusza powitano w sztabie wesołymi okrzykami. Obydwaj od razu zauważyli brak legatów galijskich i brytyjskich; wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia: Afraniusz i Lentullus zostali pochwyceni przez Tajną Służbę jeszcze tej samej nocy, tuż po opuszczeniu przez nich obozu Wenedów. Czystka trwała do rana, aresztowano ponad dwie setki spiskowców. Najbardziej niepewne legie dostały nowych oficerów, przeważnie Germanów, i przesunięto je na mniej ważne pozycje. W związku z tym wartość wenedyjskich oddziałów bardzo wzrosła, przeznaczono im w planowanym szyku miejsce centralne: mieli jako pierwsi dać odpór Nipuańczykom. I to się najbardziej nie podobało tak Sewerowi, jak i plemiennej starszyźnie.
W pewnej odległości od tronu rozłożono plastyczną makietę terenu przyszłej bitwy. Różnokolorowe romby oznaczały poszczególne legiony. Armia rzymska została rozstawiona w szeroki, wklęsły łuk, rozpościerający się między zamienioną w fort wioską a brzegiem Dunaju. Julian najwyraźniej postanowił zamknąć Nipuańczykom dalszą drogę wzdłuż rzeki i zmusić ich do bitwy na niekorzystnych warunkach. Pośrodku łuku, wysunięte do przodu i nie zabezpieczone od skrzydeł, umieszczono trzy zielone romby, oznaczające jego legiony. Germanie, Italikowie i Galowie stali w drugiej linii. Nie trzeba było umysłu wielkiego stratega, aby poznać, że Wenedom przeznaczono rolę bufora, sztuki wołowego mięsa, na którym zmęczyłyby się nipuańskie miecze. „To jego zemsta”. – Sewer odgadł to bez trudu. „Za to, że nie doniosłem na Afraniusza”.