Выбрать главу

Usiadła pod rozgałęzionym krzakiem jałowca u stóp stromego, nagiego urwiska. W jej gniewnym umyśle wrzały plany na przyszłość. Wyczuwała, że drzwi zatrzaskują się przed nią, zanim jeszcze porządnie je otworzyła. Treatle miał rację: nie wpuszczą jej na Uniwersytet. Laska nie wystarczy; żeby być magiem, potrzebna jest jeszcze wiedza, a jej nikt nie zechce uczyć.

Południowe słońce przygrzewało mocno i powietrze wokół Esk zapachniało pszczołami i dżinem. Położyła się, wpatrzona w widoczną przez igły ciemnoniebieską kopułę nieba. Po chwili usnęła.

Jednym z efektów ubocznych używania magii są realistyczne i przerażające sny. Dzieje się to nie bez przyczyny, ale samo myślenie o niej wystarczy, by maga zaczęły dręczyć koszmary.

Rzecz w tym, że umysł maga może nadać myślom rzeczywistą postać. Czarownice zajmują się zwykle tym, co realnie istnieje w świecie, ale mag — jeśli jest zdolny — potrafi oblec w materię twory własnej wyobraźni. Nie sprawiałoby to najmniejszych kłopotów, gdyby nie fakt, że niewielki krąg światła i ciepła, zwany ogólnie „kontinuum czasoprzestrzennym” unosi się w czymś o wiele bardziej nieprzyjaznym i nieprzewidywalnym. Straszne Stwory krążą, parskając tuż za delikatną palisadą normalności; dziwne wycia i pohukiwania rozbrzmiewają w głębokich szczelinach na granicach Czasu. Bywają też istoty tak potworne, że nawet ciemność się ich lęka.

Większość ludzi nie ma o tym pojęcia. I bardzo dobrze, ponieważ świat nie mógłby normalnie funkcjonować, gdyby wszyscy leżeli w łóżkach z kołdrami naciągniętymi na głowy — a to właśnie by nastąpiło, gdyby zdawali sobie sprawę, jaka groza tkwi za barierą grubości cienia.

Kłopot w tym, że ludzie zainteresowani magią i mistycyzmem spędzają wiele czasu buszując na samej granicy światła. I zostają dostrzeżeni przez Stwory z Piekielnych Wymiarów. A te z kolei starają się ich wykorzystać w swych niestrudzonych wysiłkach przebicia się do tej szczególnej Rzeczywistości.

Większość ludzi potrafi się temu oprzeć, ale nieustanne ataki Stworów są najsilniejsze, kiedy obiekt śpi.

Bel-Shamharoth, 0'hulagen, Wnętrznik — ohydni dawni bogowie z „Necrotelecomniconu”, księgi znanej pewnym szalonym adeptom pod jej prawdziwym tytułem „Liber Paginarium Fulvarum”, zawsze są gotowi wkraść się do umysłu śpiącego. Koszmary są często kolorowe i zawsze nieprzyjemne.

Esk przyzwyczaiła się do nich od tego pierwszego snu po pierwszym Pożyczeniu i znajomość zastąpiła niemal grozę. Kiedy uświadomiła sobie, że siedzi na migotliwej, piaszczystej równinie pod nienazwanymi gwiazdami, wiedziała, że znowu nadszedł czas.

— Niech to — mruknęła. — No dobrze, chodźcie. Sprowadźcie potwory. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie ten ze swoim siusiakiem na paszczy.

Jednak tym razem odniosła wrażenie, że koszmar się zmienił. Rozejrzała się dookoła i za sobą zobaczyła wysoki, czarny zamek. Jego wieże znikały wśród gwiazd. Światła, fajerwerki i dziwaczna muzyka spływała z blanków. Ogromne wierzeje stały zachęcająco otwarte. Wewnątrz odbywało się chyba dość huczne przyjęcie.

Wstała, strzepnęła z sukienki srebrzysty piasek i ruszyła do bramy.

Była już prawie na miejscu, kiedy wielkie skrzydła zatrzasnęły się. Zdawało się, że wcale się nie poruszyły: w jednej chwili stały szeroko rozwarte, w następnej zetknęły się z hukiem, który wstrząsnął horyzontem.

Esk wyciągnęła rękę i dotknęła bramy. Była czarna i tak zimna, że zaczynała już pokrywać się lodem.

Coś poruszyło się za nią. Odwróciła się i zobaczyła swoją laskę, bez przebrania miotły, stojącą pionowo na piasku. Niewielkie wężyki światła pełzały po gładkim drewnie i okrążały rzeźbione znaki, którym nikt nie mógł się dokładnie przyjrzeć.

Esk chwyciła laskę i uderzyła nią o wrota. Trysnęły oktarynowe iskry, ale na czarnym metalu nie pozostał żaden ślad.

Zmrużyła oczy Wyciągnęła laskę przed siebie i skoncentrowała się. Wąska linia ognia strzeliła z drewna i uderzyła o bramę. Lód wyparował z sykiem, ale ciemność wrót — była już pewna, że to nie metal — wchłonęła energię i nawet nie zalśniła. Zdwoiła wysiłki. Pozwoliła lasce całą zmagazynowaną magię przesłać w promieniu tak jasnym, że musiała zamknąć oczy, a mimo to widziała pod powiekami jaskrawą linię.

Która po chwili zgasła.

Po kilku sekundach Esk podbiegła i ostrożnie dotknęła wrót. Zim' no niemal odmroziło jej palce.

I wtedy z blanków nad głową usłyszała pogardliwy chichot. Śmiech nie byłby taki zły, zwłaszcza dźwięczny, demoniczny śmiech z porządnym echem. Ale to był tylko… chichot.

Trwał bardzo długo. Był to chyba najbardziej niemiły dźwięk, jaki Esk w życiu słyszała.

Obudziła się drżąca. Dawno już minęła północ, a gwiazdy wydawały się mokre i zimne; powietrze wypełniała pracowita cisza nocy, jaka powstaje, gdy setki małych, kosmatych stworzonek wychodzi ostrożnie na poszukiwanie obiadu, z nadzieją, że same nie staną się głównym daniem.

Zachodził sierp księżyca, a słaby szary brzask nad krawędzią świata sugerował, że wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu kolejny dzień miał się jednak pojawić.

Ktoś otulił Esk kocem.

— Wiem, że nie śpisz — przemówił głos Babci Weatherwax. — Mogłabyś się na coś przydać. Na przykład rozpalić ogień. Pełno tu drewna.

Esk usiadła i chwyciła się krzaku jałowca. Czuła się tak lekka, jakby zaraz miała pofrunąć.

— Ogień? — wymruczała.

— Tak. No, wiesz. Pokazać palcem i szu! — wyjaśniła kwaśno Babcia. Siedziała na kamieniu i usiłowała przybrać taką pozycję, w której nie dokuczałby jej artretyzm.

— Ja… chyba nie umiem.

— Mnie to mówisz?

Stara czarownica pochyliła się i położyła dłoń na czole Esk. Było to jak pieszczota, głaskanie skarpetą pełną ciepłych kostek.

— Masz trochę gorączki — stwierdziła. — Za długo na słońcu i na zimnej ziemi. To są te twoje Obce Strony.

Esk pochyliła się bezwładnie, aż złożyła głowę na Babcinym podoł-ku, pachnącym znajomo kamforą, mieszaniną ziół i trochę kozami. Babcia pogładziła ją po głowie — miała nadzieję, że kojąco.

Po chwili Esk odezwała się cichutko:

— Nie przyjmą mnie na Uniwersytet. Mag mi to powiedział, a potem mi się to śniło. To byłjeden z tych prawdziwych snów. Wiesz, taki, jak mi kiedyś mówiłaś o tej maty-cośtam.

— Meterforze — poprawiła ją chłodno Babcia.

— No właśnie taki.

— A myślałaś, że to będzie proste? Myślałaś, że staniesz pod bramą i tylko machniesz tą swoją laską? Tu jestem, chcę być magiem, dziękuję bardzo?

— Powiedział, że nie przyjmują kobiet na Uniwersytet!

— Mylił się.

— Nie. Poznałam, że mówi prawdę. Wiesz przecież, Babciu, że można zawsze…

— Głupie dziecko. Mogłaś tylko poznać czy on wierzy, że mówi prawdę. Świat nie zawsze jest taki, jak się ludziom wydaje.

— Nie rozumiem — wyznała Esk.

— Kiedyś zrozumiesz. A teraz: co z tym snem? Nie chcieli cię wpuścić na ten ich uniwersytet, tak?

— Tak. I śmiali się ze mnie!

— A ty chciałaś wypalić bramę?

Esk odwróciła głowę na kolanach Babci, otworzyła oczy i spojrzała podejrzliwie.

— Skąd wiesz?

Babcia uśmiechnęła się, ale tak, jak mogłaby się uśmiechać jaszczurka.

— Byłam o mile stąd — wyjaśniła. — Naginałam swój umysł ku tobie i nagle wydawało się, że jesteś wszędzie. Błyszczałaś jak latarnia, ot co. A co do ognia… sama popatrz.